Chcemy być fantastyczni, niepowtarzalni, wyjątkowi. Chcemy stanowić dla innych wzór do naśladowania, budzić podziw, a najlepiej zazdrość. Wszyscy, bez wyjątku.
Żyjemy na pokaz. Na FB i Instagramie publikujemy wyłącznie świetne zdjęcia: dobre światło, idealnie wybrany kadr, fotografie starannie podkręcamy odpowiednim filtrem. Snapy nagrywamy, kiedy dzieje się u nas coś wyjątkowego, innego niż zazwyczaj. Coś, czym można się pochwalić, co może zainteresować innych. Robicie tak. Ja też.
Mój Snapchat ożywa (czytaj – zaczynam go używać), kiedy gdzieś wyjeżdżam. Przeważnie do Brukseli. Wtedy dużo spaceruję, chodzę po knajpach, na wystawy. Kręcę snapy, robię zdjęcia. Dlaczego? Bo jestem oderwana od codzienności – wątpię z resztą, że ktokolwiek byłby zainteresowany, jak wygląda zwykły dzień prawnika. Siedzenie za biurkiem, sporządzanie pism, mozolne przeszukiwanie orzeczeń i komentarzy w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania, które nigdy nie były przedmiotem analizy (gdzie zaczyna się problem, tam kończy się komentarz), spotkania z klientami, sąd. Krótko mówiąc.: Fajerwerki! Eksplozja zabawy! Adrenalina, huśtawka emocjonalna, „Prawo Agaty” niech się schowa! A że obowiązuje mnie tajemnica zawodowa, snapy ograniczałyby się do: drogi do pracy, lunchu (czytaj: jogurt z pudełka zagryzany kabanosem), stylówki i powrotu do domu. Domyślam się, że nie możecie się doczekać.
I tu wracamy do sedna. Jogurt z kabanosem i biurko zawalone papierami nie wyglądają zbyt estetycznie. Nie są dobrym obiektem zdjęć. Nie są stylowe. Nikogo nie zainteresują i nie zainspirują. Nie są kwintesencją lifestyle’u. Nie są na pokaz.
Siedziałam sobie niedawno w Charlotte. Miałam kiepski dzień, kompletnie pustą lodówkę i ochotę na kieliszek czerwonego wina (kiedy mieszkasz sama, praktycznie nie możesz się napić dobrego wina! Kupisz butelkę. Zapłacisz 40 zł. Otworzysz. Wypijesz kieliszek, maksymalnie dwa. I koniec. Resztę po tygodniu wylewasz do zlewu. Bez sensu…). Poszłam więc do mojego ulubionego bistro na wino i Croque Monsieur. Zajęłam stolik i tradycyjnie bezmyślnie przyglądałam się klientom.
A klienci…Trochę celebrytów, jakieś blogerki z komputerami, młodzież, biznesmeni, artyści, turyści. Pełen przekrój. Każda z tych osób stała się być naj-super-hiper-fajniejszą i nonszalancką wersją siebie. Poza „ach, tak sobie tu siedzę, ile ludzi, pffff, to bistro już się kończy” malowała się na prawie każdej twarzy. Ok, z wyjątkiem biznesmenów – ci się akurat kłócili, tfu – negocjowali. No i celebrytów – ci rzucali na zmianę trwożliwe (gdy widzieli w ręku jakiegoś klienta aparat) lub wyniosłe (tak, tak, to ja – możecie podejść po autograf, choć to takie pretensjonalne) spojrzenia. Reszta, jak napisałam wyżej.
Mocne makijaże, lekko wydęte usteczka, westchnięcia pełne zniecierpliwienia i pogardy jednocześnie (tak wzdychała tylko moja koleżanka z liceum…dziewczę było nadęte jak balon. Cud boski, że nie pękła). Do tego perlisty śmiech, żywa gestykulacja, głośna rozmowa – jeśli temat był w mniemaniu rozmówców interesujący (pokaz mody – oczywiście, sesja zdjęciowa, wywiad, akcja PR, wernisaż, backstage koncertu). Jakoś nie dobiegły mnie rozmowy o wizycie u lekarza, wyrywaniu zęba lub kupowaniu wątróbki i ozorków na obiad. A są to tematy normalnie poruszane w czasie rozmów. Także knajpianych. Wiem z doświadczenia ;)
Na stołach porozkładane gazety, których nikt nie czyta; komputery (ale tylko Maki, innych najwyraźniej wszyscy się wstydzą), jakby na czas posiłku nie można było ich zamknąć i odłożyć. Przecież można je upaćkać jedzeniem, zalać i 5 kafli poooooszłooo! ;) (wiem coś o tym, przypominam, że moje VAIO zginęło śmiercią tragiczną – utopione w czerwonym winie). Jakieś dziewczyny siedzące przy wspólnym stole zastawionym kawą, kanapkami, konfiturami i innymi wiktuałami zaczęły z toreb wciągać materiały. Przekaz: jesteśmy projektantkami, szyjemy ubrania, jesteśmy fantastyczne. Rozkładały te tkaniny na stole i pchały do wspomnianych konfitur.
Wszystkim powyżej opisanym czynnościom towarzyszyły rzucane na boki spojrzenia „czy mnie widzą, obserwują, podziwiają?”
Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że dla przeważającej ilości klientów wyjście na obiad to była ciężka praca. Bardziej byli skupieniu na działaniach autopromocyjnych, niż na jedzeniu. Ale! Kiedy wyciągnęłam telefon, żeby zrobić zdjęcie (które widzicie powyżej), usłyszałam całą serię pogardliwych westchnięć. :)
Zaczęłam się zastanawiać, skąd to wynika? Dlaczego tyle czasu poświęcamy temu, co o nas pomyślą inni, zamiast poświęcić ten czas sobie? Czy nie umiemy już zrobić nic bez autocenzury?
Mam wrażenie, że chęć zrobienia wrażenia na innych, pokusa wzbudzenia podziwu jest silniejsza od nas. To miłe uczucie, kiedy widzimy aprobatę i zazdrość w oczach innych, uzależnia. W pogoni za tym uczuciem zaczynamy sobie stawiać szalenie wysokie wymagania. Dotyczące wyglądu, doboru lektur i filmów, spożywanych posiłków. Ogólnie dotyczące stylu życia. Dopóki nas to motywuje, wszystko jest w porządku. Problem zaczyna się, kiedy nie jesteśmy w stanie sprostać własnym oczekiwaniom, bo popadamy we frustrację. A przecież nikt od nas nie wymaga, żebyśmy czytali wyłącznie noblistów, oglądali głębokie dramaty psychologiczne i katowali się ćwiczeniami i dietą, jeśli jest nam dobrze we własnej skórze (jeśli macie w swoim najbliższym otoczeniu takie osoby, przestańcie ich słuchać). Robimy to sobie sami, a co gorsze, nie dając sobie ani odrobiny luzu i żyjąc na pokaz, tracimy spontaniczność oraz radość, chociażby z wyjścia do knajpy.
Dlatego proponuję ćwiczenie. Wyjdźcie do bistro lub kawiarni. Sami. Weźcie ze sobą książkę lub gazetę, która sprawia Wam prawdziwą przyjemność (tak, na przykład kryminał czy romansidło) i oddajcie się lekturze. Albo po prostu gapcie się przez okno. Albo róbcie zdjęcia jedzeniu lub sobie samym. Zróbcie to, na co macie ochotę, bez oglądania się na to, co pomyślą inni. Nie mówię, że nie można żyć na pokaz. Ale bądźmy jedyną widownią, która naprawdę się liczy.
Bisous :*
10 comments
I'm a young wife
Mimo tego, że jestem typowo społecznym zwierzęciem, to zdecydowanie uwielbiam czas, gdy jestem sama ze sobą w sytuacjach, o których piszesz – wychodzę napić się wina, kawy albo zjeść ciastko (no może nie ostatnio, bo jestem na diecie :P). Czasem potrzebuję chwili dla siebie, żeby zdystansować się od tego, co mnie otacza, poczytać książkę, może spisać pomysły na bloga, odsapnąć, przemyśleć ważne sprawy. I też często zdarza mi się obserwować ludzi w koło. Niejednokrotnie spisywałam też to, co udało mi się w innych zobaczyć w tramwaju. Brzmi jak jakieś zboczenie :D
PS. Uwielbiam Twojego bloga, jest taki piękny! Pozdrawiam :*
MerCarrie
Ludzie to nasze główne źródło inspiracji! A my powinnyśmy czerpać z tego źródła wiadrami i miednicami i przelewać to na klawiaturę :) Niech potem się zastanawiają, co powiedzieli w naszym towarzystwie ;)
Ech, wiosna, której nie ma, nieco uśpiła moją czujność, więc na razie motywacji do diety brak (nawet pokazy VS nie pomagają!). Dlatego trzymam za Ciebie kciuki!
PS: Hiiiiik!!! Bardzo dziękuję! to super miłe!:) :*
Mika
„Chcemy być fantastyczni, niepowtarzalni, wyjątkowi. Chcemy stanowić dla innych wzór do naśladowania, budzić podziw, a najlepiej zazdrość. Wszyscy, bez wyjątku.” – naprawdę tak uważasz? A skąd takie wnioski jeśli można wiedzieć?
MerCarrie
Wydaje mi się to oczywiste. Chęć do bycia lepszą wersją siebie jest siłą napędową naszego rozwoju. A jeśli kogoś zadowala bycie „średniakiem” czy „przeciętniakiem” na wszystkich polach swojego życia, no to jest mi przykro… Mnie to nigdy nie satysfakcjonowało.
Nie wmówisz mi, że Twoje ego nie jest mile połechtane, kiedy widzisz blask uznania w oczach osób, na których Ci zależy, albo grymas zazdrości u osób, za którymi nie przepadasz! Nasza „Publiczność” nie musi być duża: znajomi z pracy, bliższa lub dalsza rodzina, koledzy i przyjaciele. Zawsze znajdzie się ktoś, na kim chcemy zrobić wrażenie.
Proponowałabym także zapoznać się z całością tekstu, a nie z samym leadem :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Mika
Zapoznałam się z całością Twojego wpisu.
Denerwują mnie określenia typu „wszyscy”, „zawsze” itp.
Mam sąsiadkę, lat około 50, sama wychowuje ciężko niepełnosprawnego syna, codziennie ją widzę jak tacha tego prawie 20-letniego syna po schodach, aby nie zostawiać go w domu gdy wychodzi np. na zakupy, bo jest sama i nie z kim go zostawić – jak mi wyjaśniła. Czy myślisz, że taka osoba jak ta kobieta myśli o tym aby być „najfajniejszą, najlepszą…” itp. itd.? Czy też dlatego, że tak nie myśli jest ona dla Ciebie „średniakiem i przeciętniakiem”?
Zapewniam Cię, że na świecie jest wielu różnych ludzi, którzy na co dzień zmagają się z o wiele poważniejszymi problemami niż ci których spotykasz w kawiarniach . Na podstawie zachowań wąskiej grupy ludzi nie można ferować wyroków i pisać, że „wszyscy” robią to, albo tamto, bo to nieprawda – nie wszyscy i nie zawsze. Świat jest o wiele bardziej skomplikowany i różnorodny niż wydaje się być gdy ludzi ocenia się przez pryzmat obserwacji w kawiarni, czy też wirtualnych portali społecznościowych.
Osobiście nigdy mi specjalnie nie zależało na tym co o mnie myślą inni, a zwłaszcza osoby postronne. Wiem ile jestem warta i nie potrzebuję dowartościowywać się poszukując akceptacji u innych mało znanych lub nieznanych mi osób.
MerCarrie
Nie jestem dziennikarką poruszającą tematy społeczne. W swojej pracy zawodowej mam do czynienia z wystarczającą ilością brutalności, „syfu” i niesprawiedliwości życiowej, dlatego nie zamierzam o tym pisać na moim blogu.
Uważam natomiast, że podany przez Ciebie przykład Twojej Sąsiadki, której sytuacja jest niewątpliwie trudna i skomplikowana, jest nieadekwatny do tematyki wpisu. Jak sama bowiem zauważyłaś, wpis dotyczy pewnej grupy ludzi, wśród których się obracam, przebywam, żyję, pracuję – odnośnie do tej grupy mogę śmiało stosować uogólnienia :)
A zatem tak, filtruję rzeczywistość. I będę to robić dalej, bo wolę się skupiać na pozytywach i patrzeć przez różowe okulary, nawet wtedy, kiedy „mam pod górkę”. Jeśli zaś zdecyduję się poruszyć jakiś poważniejszy temat, zrobię to po swojemu.
Pozdrawiam i udanej niedzieli życzę :)
Mika
Ale ja nie wymagam od Ciebie, abyś pisała o wszystkim. Pisz o czym chcesz, to Twój blog. Tylko nie stosuj uogólnień typu „wszyscy”, bo nie wszyscy, tylko tych kilka czy kilkanaście osób które lepiej lub gorzej znasz.
Poza tym przeczytałam kilka Twoich wpisów i wcale nie mam wrażenia, że patrzysz na świat przez „różowe okulary”. Jesteś bardzo krytyczna w stosunku do ludzi, o czym świadczy może powyższy wpis.
Nie wypowiadasz się pochlebnie o obserwowanych osobach. Nie twierdzę, że nie masz prawa do swych obserwacji, ale nie są to zawsze wesołe i pełne optymizmu wpisy. Jest w nich dużo krytyki i cynizmu wobec innych ludzi. Ma być lekko i zabawnie, ale przez częstotliwość krytycznych uwag robi się nieprzyjemnie, bo odnoszę wrażenie, że w głębi duszy gardzisz ludźmi. Nie wiem skąd w Tobie takie przekonanie, że jesteś lepsza od innych?
MerCarrie
Wyrobiłaś sobie zdanie na mój temat i nie będę Cię na siłę przekonywać do jego zmiany.
Pozostaje mi tylko życzyć Ci miłego dnia :)
Gabriela
Trafny bardzo tekst, bo ja sama uwielbiam obserwować ludzi, ale nie po to, aby się z nich posmiać, lecz po to, aby zaobserwowac reakcje jakie w nich zachodzą na otaczającą rzeczywistość.
smiesznie jest wtedy, kiedy jestem w stanie przewidzieć zachowanie danego „aktora” :)
Kawiarenki, pijalnie czekolady czy spokojne miejsce w parku – tam oddaję się tym wszystkim przyjemnościom nie zważając na to, co inni o mnie pomyślą.
Pozdrawiam Cię serdecznie!
MerCarrie
Czasem jest też fajnie przyglądać się ludziom na dworcach lub lotniskach: kiedy się żegnają, witają, usiłują połapać w peronach lub bramkach. Czasem boję się jak ja muszę wyglądać: zdenerwowana, czerwona, rozczochrana z rozwaloną (ostatnio) walizką ciągniętą za szalik, łapiąca w pośpiechu wodę i gazety. Sama klasa :D I tak, wtedy zastanawiam się, co o mnie myślą ;))
Nic tylko obserwować i wyciągać wnioski!
Miłego dnia!
:*