Slow life. Zapewne słyszałaś to określenie. Bardzo modny hasztag na Instagramie, filozofia życiowa popularna wśród blogerów parentingowych. Wielokrotnie na widok artykułów gloryfikujących bieganie w białych giezłach wśród pasących się na łąkach owiec przewracałam oczami. Przecież każda z nas umie zwolnić, umie zatrzymać się, umie być offline, zwłaszcza, gdy w pracy dostanie mocno w kość. Krótko mówiąc uważałam, że slow life to kolejna moda, która zaraz przeminie. Podobnie jak rzucanie wszystkiego i przenoszenie się w Bieszczady.
Nadszedł jednak taki dzień, kiedy zaczęłam szukać ciszy.
Bombardowana szaloną ilością informacji, poddawana coraz to nowym bodźcom, chciałam uciec, nie myśleć o niczym. Rozwiązywanie cudzych problemów, realizacja ich planów: planów podboju rynku nieruchomości, planów finansowych, planów rozwodowych, planów uniknięcia paki, stawało się ważniejsze ode mnie. Ja, moje życie, mój spokój zeszły na dalszy plan. Tak daleki, że majaczyły gdzieś za horyzontem, a ja nie wiedziałam, jak się tam dostać. Marzyłam, żeby się zatrzymać. Choć na chwilę. Ale nie umiałam. Okazało się, że jestem uzależniona od prędkości, od gonitwy, bałam się, że mnie cokolwiek ominie, że nie zareaguję na czas.
Kupiłam bilet donikąd, spojrzałam w niebo i ruszyłam w podróż w poszukiwaniu równowagi.
Zaczęłam od prostych ćwiczeń, które i Ty możesz z powodzeniem wykonać.
Pójdź do kawiarni lub restauracji z gazetą. Usiądź przy stoliku, złóż zamówienie, komórkę schowaj głęboko w torebce, niech Cię nie kusi wyciąganie tabletu, laptopa, sprawdzanie maili. Zacznij czytać. Staraj się jednak jak najczęściej odkładać gazetę na bok, by skupić się na obserwacji innych gości, pracy kelnerów. Zobaczysz, że zaczniesz bardziej doceniać podawane napoje i potrawy. Zwrócisz uwagę na aranżację stołu, na to jak kieliszki i szklanki rozpraszają światło tworząc geometryczne wzory na obrusie. Jeśli całą swoją uwagę skupisz na TU i TERAZ zaczniesz odpoczywać.
Wracając z pracy autobusem, metrem czy tramwajem nie czytaj. Nie słuchaj muzyki. Patrz się bezmyślnie przez okno. Masz tylko jedno zadanie. Nie myśleć o pacy, o obowiązkach. Nie rozpamiętywać przykrych momentów tego dnia. Spróbuj wyłączyć myślenie i usłyszeć w głowie przyjemne „bzzzzzzzzz”.
Teraz jesteś gotowa by ruszyć w plener. Niech Twoimi przewodnikami duchowymi staną się wędkarze. Siedzą sobie na pomoście lub brzegu rzeki czy jeziora i godzinami wpatrują się w spławik. Czasem plotkują. Czasem piją piwo. Ale zasadniczo tylko siedzą, słuchają chlupotu wody i przyglądają się marszczącej się tafli wody. Wszak to kwintesencja slow life.
Usiądź nad jeziorem, na leśnej polanie lub po prostu w miejskim parku. Wyłącz gonitwę myśli. Nie analizuj zawodowych zadań, nie zamartwiaj się problemami domowników. Słuchaj śpiewu ptaków, zaprzyjaźnij się z wiewiórką. Obserwuj mrówki, szukaj grzybów. Przyjrzyj się drzewom odbijającym się w wodzie. Ależ one szumią. Albo spróbuj medytacji. Zamknij oczy i wsłuchaj się w swój oddech. Skup się tylko na nim, reszta niech się nie liczy.
Głupota? Nie! Wierz mi, warto. Po takich „sesjach” nauczysz się wypoczywać i nie będziesz do tego potrzebować książek, filmów, rozmów. Nauczysz się być sama ze sobą, uporządkujesz swoje myśli, naładujesz akumulatory i będziesz bardziej efektywna w innych dziedzinach życia, także w pracy.
Jestem teraz na wakacjach na Kaszubach. Wstałam rano, zabrałam aparat, matę do ćwiczeń i ruszyłam nad jezioro. W miejscu, gdzie dzień wcześniej wędkarze rozprawiali o rodzajach przynęt i kołowrotków, odbijało się poranne słońce. Rozłożyłam matę na pomoście i zrobiłam sobie trening pilatesu z Boho. Potem już tylko siedziałam i wpatrywałam się w lśniącą taflę wody (rozmasowując obolałe mięśnie). W szuwarach chlupały ryby, helikoptery z błękitnymi skrzydełkami co chwila lądowały na powierzchni jeziora. Nade mną tylko błękit nieba nieprzysłoniętego ani jedną chmurką. O ptaki rozmawiają na pobliskim drzewie. Chyba się kłócą.
Jeszcze kilkanaście miesięcy temu moje myśli byłyby zaprzątnięte sprawami zawodowymi, obmyślaniem taktyki procesowej, analizą problemów i problemików moich i moich przyjaciółek. Nie umiałabym docenić tego pięknego miejsca, tego spokoju bijącego z przyrody. Byłabym cały czas zmęczona, mój mózg pracowałby na najwyższych obrotach.
Slow life to nie tylko hasztag. To także umiejętność odnajdywania radości, piękna i spokoju w codziennym życiu. Dlatego w świecie szybkości warto nadepnąć hamulec, zatrzymać się i wyłączyć myślenie. I być slow. Choć przez pół godziny.
Bisous :*