O K. musicie wiedzieć, że jest kobietą o silnym charakterze, szybko podejmującą decyzje (z wyjątkiem wyboru dania w knajpie i oferty wakacyjnej) i,  jak już kiedyś pisałam, mogłaby swobodnie rządzić światem sącząc fantę i plotkując przez telefon na jakimś przyjemnym tarasie. K. ma jednak jedną wadę –  nie jest nieustraszona. Otóż boi się Dziada z Siekierą (w Toskanii w czasie upalnych, trzydziestostopniowych nocy kazała zamykać okno w nieklimatyzowanej sypialni, bo bała się, że ów Dziad wejdzie przez okno i zakończy jej żywot) (aha mieszkaliśmy na wzgórzu i ciężko się tam było dostać samochodem, a co dopiero na piechotę, z siekierą w garści i jeszcze wspinając się na mur, na którym postawiony był dom – generalnie powodzenia). Poza tym – nie lęka się niczego.
K. podczas  ostatniego Girls Night opowiedziała nam wydarzenia sprzed kilku dni dotyczące pewnej zwierzęcej rodziny (dajmy im na nazwisko „Wilk”).
K. wyszła sobie z domku rano, około 8, żeby spokojnie dojechać do pracy. Jako perfekcyjna Pani Domu miała jeszcze wyrzucić śmieci. Wtem usłyszała za sobą kroki. Takie przyspieszone stąpanie. Wystraszyła się, bo stąpaniu towarzyszyło sapanie – mógł to być Dziad z Siekierą („Taaak, przyjechał za Tobą prosto z Toskanii i sapał z radości, że wreszcie cię dopadł! Po tylu latach! I po sromotnej porażce w Toruniu!”, „Ej, a to on nie grasuje po nocach?”). K. przyspieszyła kroku, żeby jak najprędzej dotrzeć do śmietnika („Chciałaś się tam zamknąć czy schować w kontenerze?”). Potencjalny Dziad także przyspieszył i zaczął sapać jeszcze głośniej. K. postanowiła zdobyć się na heroizm – lekko się odwróciła, żeby ocenić zagrożenie. Na jej  ruch pogoń zareagowała dysząc:
– Pani, Pani, Pani czeka!
 Pogoń składała się z dwóch osób – kobiety i mężczyzny, które K. określiła jako „prawdopodobnie sąsiedzi, raczej nie stroniący od kieliszka” („Pomyślałam, że chcą sobie w śmieciach pogrzebać i nie mogą się do nich dostać. Bo u nas jest śmietnik jest na elektroniczną pastylkę! Najnowocześniejszy śmietnik w Warszawie.” w tym miejscu przez naszą wyobraźnię przetoczyła się wizja wyjeżdżającego z ziemi śmietnika uruchamianego na coś w rodzaju tabletki do zmywarki. „No wiecie, furtka – jest na pilota.” No i wizja runęła. „Nie wiedzieli, że mogę ich wpuścić, ale żeby wyjść też muszą mieć pastylkę!” Tym samym wybór śmietnika jako schronienia przed Dziadem stał się nawet logiczny).
K. zatrzymała się. Pogoń sapiąc ją dopadła i zapytała:
– Pani, Pani wie, co się ze Starą Wilczycą stało? Pukamy, zaglądamy i jej jakoś nie widać.
– Pani pójdzie, Pani sprawdzi.
K. niewiele myśląc odwróciła się na pięcie i poszła sprawdzić. Stara Wilczyca mieszkała na parterze. Okna były odsłonięte. Sąsiedzi patrzyli na K. wyczekująco („Musiałam zajrzeć, ale już, już czułam, że zobaczę wilczego trupa – jeśli nie w całej okazałości, to chociaż kawałek nogi, ręki, głowę”). K. zebrała się w sobie i zajrzała przez okno. No i nic. Pusto.
– Nic nie widzę. Nikogo nie ma.
Sąsiedzi wyraźnie podupadli na duchu.
– Może wyjechała? – zasugerowała K. uśmiechając się z wysiłkiem. Sąsiedzi obrzucili ją spojrzeniem pod tytułem Aha-I-Co-Jeszcze. – Wiedzą Państwo, ona ostatnio sporo przeszła…
Parę dni wcześniej K. i J. wychodzili z domu. Sobota przed południem. Słoneczko. Szli do sklepu po składniki do wieczornych drinków. Dzień zapowiadał się cudnie. K. podrygując i radośnie wymachując torebunią opuściła windę i ją zastopowało. Coś było nie tak. Na klatce kłębili się ludzie, słychać było jęki i żale. Ogólny nastrój nie pasował do pogody ducha K. Podeszła bliżej i z niesmakiem stwierdziła, że na klatce coś leży. Nad tym czymś stoją ludzie i jęczą. Stoją też panowie w czerwonych kubrakach i patrzą na to całe zgromadzenie z dezaprobatą. K. usiłowała przejść, no bo przecież ona ma skonkretyzowane plany na wieczór, a czas nie guma – nie rozciągnie się. Postanowiła więc zidentyfikować przeszkodę. No i do niej dotarło. To coś na posadzce klatki schodowej to nic innego tylko zwłoki. Klasyczne, z wystającymi spod czarnego wora nogami. Tylko te zwłoki jakieś ogromne były („Jakby tam ze dwie osoby leżały”). Panowie w czerwonych kubrakach byli ratownikami z pogotowia. Ewidentnie już nie mieli kogo ratować, no chyba że czekali, aż któraś z dramatyzujących kobiet postanowi dołączyć do już leżącego denata. Żadna nie chciała – wszystkie za to były zajęte lamentowaniem. K. rozejrzała się i w kobietach rozpoznała między innymi Starą i Młodą Wilczycę. Spojrzała jeszcze raz na worek i uznała, że musi tam leżeć Młody Wilk („Facet ważył chyba z tonę! Był jak dwie szafy gdańskie”). No i K. tak stała nad Młodym Wilkiem („Jak miałam przejść, no jak? On nic tylko leżał!”, „Trudno żeby chodził – wtedy dopiero byłoby na co popatrzeć!”) i nie mogła się ruszyć. Wilczyce zaczęły lamentować także do niej, a K. kiwając głową ze współczuciem myślała tylko o tym, że jej zaraz sklep zamkną i z Mojito nici („A nie mogłaś sobie pójść?”, „No jak – przecież mówiłam, że leżał – nie będę nad trupem skakać. Trochę szacunku na miłość boską!”, „A kto Ci kazał skakać? Do domu się trzeba było cofnąć! Żelazko zostawiłaś włączone i właśnie sobie przypomniałaś!”, „No nie wiem, jakoś nie wypadało”). K. więc stała tak ruski rok, bo okazało się, że denat był tak tłusty, że biedni ratownicy nie byli w stanie go udźwignąć i czekali na posiłki. Do sklepu na szczęście zdążyła.
– Pani, a co ona niby miała przechodzić? To szczęśliwa kobieta była!
– To Państwo nie wiedzą, że Młody Wilk nie żyje? Zmarł parę dni temu. To musiał być dla Starej Wilczycy szok.
– Pani, Pani jaki szok! – prychnęli sąsiedzi – Toż to wiadome było, że on wcześniej czy później kopnie w kalendarz.
– Ale jak to? Chory był?
– Chory? Pani, tłusty był! Tyle żarł, że nie dziwota, że wykorkował. – sąsiadka wzruszyła ramionami stawiając skądinąd trafną diagnozę. („Zastanawiałam się czy przyczynę swojej śmierci jest także w stanie przewidzieć mając na względzie prawdopodobną marskość wątroby. Zgon z przeżarcia za to jej nie grozi, bo jest strasznie chuda i żylasta.”).
Sąsiedzi kręcąc pogardliwie głowami i mamrocząc do siebie „Widzisz, tyle żarł” „Mówiłam, za tłusty, jak można być tak tłustym?” zostawili K. pod domem.
Jaki jest morał z tej historii?
Ewidentnie lepiej jest się napić niż zjeść. Pozostawiając Was z tą złotą myślą – miłego weekendu życzę!
Buziaki :*

You May Also Like

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *