Wiele, wiele lat temu natknęłam się w czeluściach Internetu na blog Garance Doré. Był to dla mnie powiew świeżości. Poczułam, jakbym znalazła zaginioną siostrę bliźniaczkę (starszą wprawdzie o kilka lat, ale kto by to tak dokładnie liczył). Już wtedy myślałam o blogowaniu, o robieniu zdjęć, ale dla prawniczki, przyszłej pani mecenas, blogowanie było tak niepoważnym zajęciem…

W końcu, pewnego dnia nadszedł kryzys. Pomyślałam, że dosyć tego. Chcę mieć swoje miejsce w sieci. Pisać. I jak będę mieć szczęście, to może ktoś to będzie czytać. Kupiłam mojego ukochanego bezlusterkowca, spędziłam długie godziny na wybieraniu szablonu, który nie będzie napawał mnie obrzydzeniem i ruszyłam na blogspocie, pod moim pseudonimem wybranym przed laty.

Zaczęłam pisać. Między rozprawami a pisaniem pism procesowych uderzałam w klawiaturę jak wściekła tworząc nowe wpisy, sypałam anegdotkami, robiłam zdjęcia (nie mając zielonego pojęcia o balansie bieli…co widać na starych fotach) i podejmowałam mniej lub bardziej udane próby ich obróbki. Ciągle jednak mi czegoś brakowało.

Ciągnęło mnie zawsze do ilustracji modowej (jeden z pierwszych wpisów na blogu dotyczył z resztą właśnie ilustracji). Uznałam, że może w takim razie spróbuję zacząć rysować.

Byłam jednak onieśmielona, niepewna siebie i nie wierzyłam w swoje umiejętności, nigdy bowiem nie przejawiałam specjalnego talentu plastycznego. Moją niepewność potęgował fakt, że wśród moich przyjaciół są osoby z wykształceniem plastycznym…wiesz…po ASP. Takie co to chodziły na malarstwo, biegały ze sztalugami po mieście, rysowały prawdziwych ludzi (a nie modelki z wydłużonymi kończynami w szalonych strojach) i jeździły na plenery (tym, którzy mi kibicują niniejszym przesyłam soczyste buzi w nos). Ja do tej pory nie rysowałam i wydawało mi się, że nigdy spod mojej ręki nie wyjdzie nic, co mogłoby choć trochę przypominać ilustracje, które tak podziwiałam u innych twórców.

Nieśmiało wzięłam do rąk kredki i flamastry. Na razie takie zwykłe, szkolne. Ilustracje były koszmarne. Równie dobrze mogły być narysowane przez ucznia podstawówki na przerwie szkolnej między podaniem piłki a zdzieleniem w nos nieznośnego kolegi. Poza tym trudno mi się rysowało tymi kredkami, a flamastry robiły dziury w kartkach.
Złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy, chciałoby się rzec. Ale jako osoba mająca za sobą kilka lat na sali treningowej wiem, że łatwiej kręci się piruety w butach tanecznych niż w trampkach, których gumowa podeszwa hamuje każdy ruch.
Uznałam więc, że nie mam czasu na bzdury i pora kupić lepsze narzędzie.

Kupiłam akwarele. Mały, turystyczny zestaw. Trochę kosztował, ale pani w sklepie plastycznym zapewniała, że będę zadowolona. „Nawet jeśli pani dopiero próbuje swoich sił i zaczyna swoją drogę z malowaniem, musi pani mieć przyzwoite farby. Zobaczy pani, jakie mają ładne kolory, jak się dobrze mieszają.” Zaufałam i kupiłam.

Pierwsze próby delikatnie mówiąc nie należały do udanych. Ale obserwowałam intensywnie ilustratorki na Instagramie, szczególnie Liz Steel. Oglądałam jej filmiki, przyglądałam się, jak pracuje akwarelami i starałam się robić to samo. Każdy kolejny obrazek był coraz lepszy, a ja zaczynałam nabierać jako takiej pewności siebie. Z tego właśnie okresu pochodzą obie czerwcowe tapety – różowa kiecka i kapelusz.

W końcu trafiłam na Elenę Ciuprinę, absolutnie genialną ilustratorkę. Zauważyłam, że ona, podobnie jak kilka innych obserwowanych przeze mnie dziewczyn, pracuje markerami. Poszłam do mojego ulubionego sklepu plastycznego, w którym już byli przyzwyczajeni do mojej ignorancji totalnej, kazałam sobie o tych markerach opowiedzieć i pokazać kilka. Cena zbiła mnie z nóg i z podkulonym ogonem wróciłam do akwarelek.

Czara goryczy się jednak przelała, kiedy kompletnie zniszczyłam jedną, dobrą ilustrację. Otóż jestem potwornie niecierpliwa, a akwarele to sport dla szanujących czas, szczególnie, jeśli używają dość dużo wody… Wydawało mi się (no dobra, szczerze mówiąc nawet nie pomyślałam), że farba wyschła i chciałam domalować szczegół w innym kolorze, takim delikatnym jak purpura czy kobalt… Kolorek rozniósł się po całości ilustracji obracając w niwecz moją dotychczasową pracę. Sypiąc słowami powszechnie uważanymi za obelżywe ze sprawnością cechującą rezydentów zakładów karnych, udałam się do sklepu plastycznego i kupiłam dwa podstawowe zestawy markerów plus papier (bo oczywiście, potrzebny jest do nich specjalny papier, kosztujący majątek). Bez mrugnięcia okiem wydałam prawie dwie stówy i pognałam do domu wypróbować nową zabawkę.

Markery to dziwne narzędzie. Nie jest super proste w obsłudze, ale efekty mnie absolutnie zaskoczyły. Przede wszystkim czas poświęcony na jedną ilustrację uległ znacznemu skróceniu, bo nie trzeba czekać tak długo na wyschnięcie, jak przy farbach. Z tego samego powodu cieniowanie jest dużo łatwiejsze. Wprawdzie spotkałam się z opiniami drwiną podszytymi, że jak ludzie rysują markerami to od razu wydaje się im, że są profesjonalni i że nagle umieją rysować. A także, że teraz, w dobie aparatów cyfrowych i filtrów na Insta nagle wszyscy stali się fotografami. Ale nie, nie wszyscy.

Nie uważam się za fotografa. Ciągle się uczę, ćwiczę nowe kadry, eksperymentuję z programami do obróbki zdjęć. Z zadowoleniem obserwuję postępy, ale jednocześnie często foty sprzed miesiąca dziś zrobiłabym zupełnie inaczej.

Nie uważam się także za ilustratorkę, ale mam nadzieję, że kiedyś się nią stanę.

Jaki jest mój cel?
Kiedyś chciałam tylko mieć swoje miejsce w sieci i żeby w ogóle ktokolwiek chciał mnie czytać. Potem chciałam rysować i bez wstydu dzielić się moimi wypocinami w Internecie.

A teraz? Teraz już wiem, że chciałabym ilustrować i robić to coraz lepiej, a nawet bardzo dobrze. Chciałabym, żeby choć czasem moje ilustracje ukazały się w prasie modowej. Być może w towarzystwie napisanego przeze mnie tekstu…

Może Ci się wydaje, że jestem dziecinna. Może nie powinnam się przyznawać do moich marzeń, bo przecież mogą się nie spełnić, bo mogę ponieść porażkę. Powinnam działać dalej na polu prawniczym, biegać do sądu, użerać się z całym syfem tego świata. Przecież po to tyle lat się uczyłam. A co jeśli mi to nie wystarcza? Co jeśli czuję, że mogę więcej? Moja ukochana blogerka napisała, że warto mieć wielkie marzenia i tworzyć własne zasady. I tak właśnie robię. Moja zaginiona siostra bliźniaczka nie może się przecież mylić!

A Ciebie proszę, trzymaj za mnie kciuki i zastanów się, czy jest coś, co bardzo byś chciała zrobić, czegoś się nauczyć, ale do tej pory nie miałaś odwagi?  Może warto spróbować? Bo dlaczego by nie!

Bisous :*

You May Also Like

17 comments

Reply

?

Reply

:)

Reply

Oj Kochana! Wiesz, ja rownież mam marzenia… Pełno marzeń… Od pisania świetnych tekstów i robienia zdjęć do narysowania/ zaprojektowania wymarzonej sukienki, która siedzi w mojej głowie:) i mam markery i papier, kupione w zeszłym roku i tak leżą i leżą. Jestem strasznie niecierpliwa. Dużo tych pasji było:) nawet uczyłam się nowoczesnej kaligrafii i nic z tego, za dużo chciałam umieć:):*

Reply

Ach! Też chciałam projektować! Nawet zapisałam się na kurs szycia! Po dwóch tygodniach z wykrojami z Burdy okazało się, że się do tego kompletnie nie nadaję :D Bluzka, w założeniu rozmiar 38, skończyła jako namiot dla kilkuosobowej rodziny… Więc na temat niecierpliwości możemy sobie dłuuuugo porozmawiać :D

:*

Reply

Każde marzenie wymaga odwagi, bo trzeba mieć odwagę, żeby marzyć!
Odwagi nam wszystkim życzę :)

Reply

A ja trzymam za nas kciuki :)
:*

Reply

No tak, dokładnie, musimy mieć odwagę marzyć… I jakoś same siebie przekonać ze umiemy na to i wygospodarować czas!
Ja, jak w końcu skończę męczarnię z prawem jazdy (w wieku 37 lat…) chciałam sie zabrać za fotografię, ale taką od dechy, bez programów obróbkowych…
Co do akwareli, poszukaj Anna Regge (niestety nie ma profilu na instagram), jest ona z Turynu, nie zajmuje sie modą ale naturą. Miałam okazje zobaczyć jej dzieła z bliska, nie wierzyłam, ze to akwarele…
Moc pozdrowień!

Reply

Z czasem jest zawsze najgorzej. Niby mamy go pod dostatkiem, ale jakoś ucieka (na przykład na robieniu innych ważnych rzeczy, jak sprawdzenie pudla, oglądanie śmiesznych kotów w necie, czy, bo ja wiem, pracy… ;) )
:*

Reply

codziennie, od kilku dni czytam ten tekst.
Tak bardzo Lubie Twoje wszelkie „myśli”, mocno mnie motywują, a z drugiej strony codzienność… i to, że wiecznie liczę się ze zdaniem innych, ze zdaniem rozsądku.. przez ro wszystko stoję w miejscu, boje sie wyzwań i boje sie spełniać marzenia, bo nie chce usłyszeć „a nie mowilam”, albo cos w stylu ze jestem za dorosła na poświęcanie sie „jakimś”tam sprawom. Jestem strasznie rozdarta miedzy swoim ja a opiniami innych. Eh!

Buziaki

Reply

Ech te opinie. Potwornie nas ograniczają, ale przecież to my mamy być szczęśliwe. A poza tym nigdy nie jesteśmy pewne intencji. Być może część osób chce nas ochronić przed porażką, ale może niektóre nie chcą by nam się udało, byśmy poszły dalej?
Wydaje mi się, że warto zaryzykować. Żeby nie żałować.

:*

Reply

Też jestem prawniczką, ktora przez 10 lat uważała się za najlepszą oborńczynię slabszych, uciśnionych lub tych co mi zaplacili a ja uważałam, że mam zawodowy i moralny obowiązek im pomóc..Bronilam mordercow, zlodziei. Broniłam wszystkich tylko nie siebie, że nie nadaje sie do tego z calym szacunkiem dla prawa. Poszlam dalej niz Ty. Porzucilam togę i realizuję swoje marzenia. Kreuje, jestem artystką. Odkrywam to co dawno powinnam była robić. Jest ciężko, bo 15 lat dla prawa to szmat czasu względem talentu i doświadczenia twórców nowych technologii. Też jestem niecieprliwa i chciałabym już, do tego perfekcjonizm mnie męczy całe dni a ja palę papierosa i mówię sobie, że „nie od razu Rzym zdobyto”.
Trzymam kciuki za Ciebie i Twoje marzenia, a Ty za mnie w realizowaniu siebie.

Reply

Kasiu, łączy nas więcej, niż Ci się wydaje :)
Trudno jest zrezygnować po tylu latach nauki i praktyki. Tyle pracy w błoto?
Ja jestem rozdarta: bo z jednej strony jestem dobra i skuteczna. Z drugiej ta odpowiedzialność za cudze życie zaczęła mnie przerażać i blokować – jak byłam młodsza szłam jak taran, a jak zaczęłam chodzić do sądu, jeszcze na aplikacji, powoli zaczęła do mnie docierać powaga naszego zawodu i ten ciężar…
I właśnie tak jest, że walczysz o innych, a przestajesz walczyć o siebie. Dlatego doskonale Cię rozumiem!

Trzymam kciuki, Koleżanko :)
:*

Reply

Jesteś moim odkryciem roku! Od kilku lat śledzę różne blogi, które szczerze mówiąc niespecjalnie mnie wciągają, gdyż .. są mówiąc wprost- puste. Nie ma w nich treści, przesłania, własnych życiowych doświadczeń.. za to jest mnóstwo krypto/nie krypto reklam, balansujących już na granicy przyzwoitości ( co ma blog gdzie jest przewaga mody do keczupu czy majonezu?!?!?) niektóre oglądam ze względu na ładne zdjęcia, znane autorki lub ładna strone graficzna. I nagle odkrywam coś czego szukałam- Twoje posty czytam z niekłamaną przyjemnością, często rozbawieniem, w większości mam podobne spostrzeżenia czy przemyślenia. I to już mi wystarczy. Nie ma nadętych postów, problemów czy porad w stylu ą ę.. jest za to inteligentny, życiowy, kolorowy tekst. Dziękuje. Za to ze w tym gąszczu internetowej papki i badziewia można znaleźć ludzi, którzy mają coś fajnego do powiedzenia:) Powidzenia i oby tak dalej??

Reply

Bardzo dziękuję!
Cieszę się, że po pierwsze do mnie trafiłaś, a po drugie, że Ci się tutaj spodobało, i po trzecie, że trafią do Ciebie moje teksty. Aż normalnie mam banana na twarzy!

Pozdrawiam Cię serdecznie!
:*

PS: i super ekstra, że zostawiłaś po sobie ślad

Reply

Hej,
czym i jak długo się zajmowałaś? Zrobiłaś aplikację? Czy to wypalenie, czy coś więcej?
Poczytuję i zaczęła mnie fascynować Twoja historia:)

Reply

Moim marzeniem było zapisać się na lekcje baletu. Zajęło mi to lata, ale doszłam do tego! Tańczę!

Reply

jak cudownie!
Gratuluję z całego serca
:*

Leave a Reply to Agata Cancel Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *