Gdybym zapytała, skąd użytkownicy social mediów czerpią inspiracje do podróży, jestem przekonana, że zdecydowana większość z nich wskazałaby Instagram. Instagram to już nie tylko platforma do pokazywania ładnych zdjęć, ale także, raczkujące jeszcze, źródło informacji. Niestety nie zawsze rzetelnych.
Wiele razy przeglądając Instagram natykałam się na śliczne zdjęcia z cudownych miejsc. Wiele razy także myślałam, że koniecznie muszę tam pojechać, by i mnie oślepiło ich oszałamiające piękno. W ten sposób, planując naszą portugalską podróż, trafiłam do Costa Nova – urzekły mnie pasiaste domki i też chciałam je zobaczyć. Tak również trafiłam do Las Salinas w hiszpańskim Torrevieja, gdzie zostały zrobione zdjęcia z dzisiejszego wpisu. Za pośrednictwem Instagrama znajduję także knajpy, tarasy widokowe. Hoteli i apartamentów wakacyjnych szukam już sama – za bardzo to lubię, a poza tym nie ufam innym.
Skoro mamy tyle fantastycznych podpowiedzi i rekomendacji w zasięgu kciuka smyrającego ekran smartfona, skąd się biorą podróżnicze rozczarowania?
Dlaczego tak wiele osób jest zawiedzionych miejscami, których zdjęcia zobaczone w Internecie zainspirowały ich do podróży? Dlaczego czują się oszukani, nabici w butelkę?

Pierwsza winowajczyni – naiwność
Naiwnie zakładamy, że świat wygląda dokładnie jak na zdjęciach opublikowanych w prasie, blogach czy portalach społecznościowych. Zakładamy tak, choć same korzystamy z kilku sprawdzonych trików i aplikacji by nasze zdjęcia były jeszcze piękniejsze.
Dla przykładu podam hiszpański Benidorm. Pamiętam jak parę lat teku kilka polskich blogerek poleciało na wycieczkę PR do tego „cudownego” miejsca. Fotografie opublikowane przez dziewczyny były świetne i niewątpliwie zachęcały do odwiedzenia tego kurortu. Sęk w tym, że zdjęcia robiono w kilku fotogenicznych miejscach, które miejscowość ma do zaoferowania. Tymczasem Benidorm to sen pijanych architektów i urbanistów, w którym straszą wieżowce na co najmniej piętnaście pięter. Fani architektonicznych koszmarków będą zachwyceni, bo w tej brzydocie jest coś pociągającego, szczególnie, że ewidentnie wielu architektom dano zupełnie wolną rękę i mogli puścić wodze fantazji. Ale jeśli ktokolwiek wybrałby się do Benidormu sugerując się wyłącznie relacjami wspomnianych blogerek, byłby srodze rozczarowany.
Naiwnie myślimy, że jeśli pojedziemy gdzieś w szczycie sezonu, to nie będzie turystów i plażę będziemy mieć tylko dla siebie. Przecież na zdjęciach influencerów jest tak pusto i pięknie. Ale nie przyjdzie nam do głowy, że fotografia jest dobrze wykadrowana lub została zrobiona o świcie lub parę tygodni przed publikacją.
Naiwnie uważamy też, że choć my dowiedzieliśmy się o istnieniu „raju na ziemi” z Instagrama, to żaden z przeszło miliarda użytkowników tej platformy nie dotarł do tej informacji…

Drugim winowajcą jest brak przygotowania do podróży
Czytaj, sprawdzaj, szukaj informacji i wyciągaj wnioski. Nie zachłystuj się wyłącznie przepięknymi zdjęciami i pełnymi zachwytów relacjami z podróży.
Od lat mam wrażenie, że Internet zamiast być dla nas narzędziem do pracy i źródłem wiedzy kompletnie nas ogłupił. Internauci nie szukają informacji, nie weryfikują zasłyszanych opinii. Oni szukają gotowych rozwiązań i prostych odpowiedzi.
Oczekują, że ktoś za nich rozwiąże ich problemy czy to dotyczące wyboru sukienki do ślubu, sposobu przewożenia psa w samochodzie czy właśnie planu podróży. Jeśli zaś informacja pochodzi od szanowanego przez nich infuencera – wierzą jej bez zastanowienia i biorą za pewnik. Po prostu wyłączają myślenie.
Tymczasem posty na Instagramie, wpisy na Facebooku czy teksty na blogach oprócz tego, że stanowią rodzaj źródła informacji i przydatnych wskazówek, są przede wszystkim inspiracją oraz subiektywnym zapisem podróży. Zapisem przefiltrowanym przez osobę autora, jego upodobania i jego spojrzenie na świat. Oczywiście, wiele z nich możemy wynieść i wiele się nauczyć, po to przecież twórcy dzielą się z nami swoimi przemyśleniami, ale nie zwalnia nas to z obowiązku weryfikacji tych informacji.
Zobaczyłaś na Instagramie zdjęcie obłędniej plaży, uroczego miasteczka, fantastycznej winnicy? Sprawdź, kiedy dane miejsce cieszy się największą popularnością. Wybrzeże włoskiej Apulii, według miejscowych, przeżywa największe oblężenie w sierpniu. Dlatego może warto wybrać się tam w maju? Będzie już bardzo ciepło, a sezon turystyczny jeszcze nie ruszy pełną parą. My byliśmy na początku czerwca i było wielu turystów, ale nie tak wielu by byli męczący i by był problem ze znalezieniem miejsca w knajpie.
W Nowym Jorku z kolei nie istnieje podobno „niski sezon”. My na przykład wybraliśmy się do Wielkiego Jabłka w pierwszej połowie listopada i jedyna dłuższa kolejka, w której staliśmy, była kolejką do windy zjeżdżającej z tarasu widokowego Top of The Rock (sam wjazd wraz z kontrolą bezpieczeństwa zajął nam raptem kilkanaście minut). Ale mogliśmy też po prostu mieć szczęście.
Wróćmy na chwilę do wspomnianego Benidormu. Trafiłaś na zdjęcia, które Cię zachwyciły i w głowie zakiełkowała myśl, żeby tam pojechać? Zacznij szukać informacji, przeglądaj zdjęcia w Google, czytaj artykuły i przewodniki. Już w kilka minut powinnaś się dowiedzieć, że Benidorm to ogromny, głośny kurort o dyskusyjnej estetyce, niezwykle popularny wśród Brytyjczyków, którzy tam przylatują od kilkudziesięciu lat.
Skoro już jesteśmy w Hiszpanii, to niewiele ponad dwadzieścia kilometrów od Benidormu jest miejscowość Calpe, a w niej Muralla Roja – budynek zaprojektowany przez architekta Ricardo Bofill.
Kiedy przygotowywałam się do wyjazdu do Alicante i algorytmy podrzucały coraz to nowe propozycje miejsc wartych odwiedzenia, moją uwagę przykuły zdjęcia cudownie różowych ścian na tle błękitnego nieba. Oczywiście zaczęłam szukać informacji na ich temat. Nie było to łatwe zadanie, ponieważ o ile sam budynek był oznaczany na zdjęciach, to w żadnym z opisów nie byłam w stanie wyłuskać jakichkolwiek przydatnych informacji. Dopiero po przekopaniu się przez opinie w…Google Maps zaczęłam nabierać podejrzeń, że Muralla Roja nie jest udostępniana zwiedzającym (wówczas była jeszcze oznaczona jako atrakcja turystyczna, teraz Google zmienił opis na „budynek mieszkalny”). Aby obejrzeć nieruchomość i ewentualnie zrobić sobie w niej zdjęcia trzeba wynająć jedno z mieszkań lub zapłacić administratorowi 3000 Euro plus podatek za jeden dzień. Gdybym tam pojechała nie zweryfikowawszy wcześniej Instagramowych rewelacji, byłabym ogromnie zawiedziona.
Podróżując lubisz chodzić po muzeach i oglądać wystawy? Staraj się omijać weekendy i sprawdź, w jakich godzinach muzeum przeżywa największe oblężenie. Jeśli pozwala Ci na to budżet, to w najpopularniejszych muzeach nie wybieraj dni, w które oferowany jest darmowy wstęp. Możesz być pewna, że będą w nim tłumy ludzi. I wreszcie, rzecz dość oczywista, pamiętaj, żeby bilety wstępu zawsze kupić przez Internet – nawet tego samego, co zaplanowana wizyta w galerii, dnia. Wejdziesz oddzielnym wejściem i ominiesz kolejki. Nauczyłam się tego wiele lat temu w Paryżu, kiedy to wybrałam się do Muzeum d’Orsay w sobotę (!) nie kupiwszy wcześniej biletów (!!) i stałam w kolejce wieki, będąc święcie przekonaną, że wrosnę w chodnik, zapuszczę korzenie i pozostanę w tym ogonku zniecierpliwionych miłośników malarstwa do końca świata. Już nigdy więcej nie popełniłam tego błędu.

Choć powyższe błędy mogą doprowadzić do wielu rozczarowań, to narzekanie jest naszym największym wrogiem.
Nie pomoże widok na panoramę Manhattanu, ani rejs jachtem wśród chorwackich wysp, nie pomoże prosecco sączone na nicejskiej plaży, ani przejażdżka konna po gruzińskim stepie, jeśli będziesz cały czas skupiać się na negatywach!
Co sprawia, że zdjęcia na Instagramie tak nas pociągają? Co sprawia, że chcemy odwiedzić pokazywane na nich miejsca? Owszem, są idealne, ale stanowią też obietnicę beztroski, radości, czasem romantycznych uniesień. Nie doświadczysz ich dostrzegając tylko wady odwiedzanych miejsc.
Na każdym wyjeździe staram się dobrze bawić i nie narzekać. Gdybym robiła inaczej nigdy nie zakochałabym się w Paryżu „bo tłoczno i śmierdzi”. A ja znalazłam tam dom dla mojej duszy. Obraziłabym się na Polignano za tłok na plaży i kamienie, zamiast wstać wcześnie rano, mieć ją w zasadzie tylko dla siebie i po prostu usiąść na skale by pomoczyć nogi doceniając piękno kamiennych domów. Byłabym rozczarowana Alicante, które nigdy nie było na szczycie podróżniczych list, zamiast znaleźć bar w marinie i spędzać czas na przyglądaniu się eleganckim jachtom.
Któryś z moich tekstów tutaj czy na Instagramie zainspirował Cię do zaplanowania wakacji? Bardzo się cieszę! Ale pamiętaj, żeby mi nie wierzyć w stu procentach. Bo choć w żadnym miejscu nie mijam się z prawdą i oczywiście uważam się za nieomylną…to jednak…mogę się mylić!
Dlatego czytaj, inspiruj się, układaj plan podróży z Instagramem w ręku tworząc foldery zapisanych zdjęć, ale zawsze sprawdzaj, czy któremuś autorowi nie przyszło do głowy ubarwić rzeczywistość. Bo konsekwencje czyjejś wybujałej fantazji poniesiesz tylko ty.
Bisous :*

7 comments
Maria
Wpis bardzo aktualny u mnie. Grudzień 2019, Meksyk – ostatnie trzy dni mamy spędzić w bajońsko drogim hotelu na plaży w Tulum. Dziury w dachu, dziury w podłodze, brak oświetlenia po zmierzchu, brak klimatyzacji – bo w doskonale schłodzonej i zamknietej recepcji twierdzą, ze jesteśmy tacy green i eko. Palmy przpiekne- trzeba tylko pamiętac o skorpionach i wężach – w kontekscie powyższych nieścisłości dachu i podłogi. Hamburger 60 zł – a do miasta 6 km, do najblizszego sklepu 5. Dramat – bo nigdy nie przypuszczałam że mogę tak bardzo źle się tam czuć.
Co nie zagrało, nie wiem. Nie dość, że nie idę bezmyślnie za polecanymi przez celebrytów i influencerów miejscami (tak tak, Natalia S jest w Tulum 7 raz;p), to w dodatku BYŁAM TAM 2 lata temu. Tak, w tym samym miejscu. Jeden dzień-było bajecznie.
Bo za dnia.
MerCarrie
O kurczę! Ale historia!!!
Kiedy w pierwszej chwili rzuciłam okiem na komentarz, byłam ciekawa, czy byłaś też w Tulum i masz porównanie. Potem przeczytałam uważnie i Ty właśnie o tym słynnym Tulum piszesz!
Tulum to jedyne miejsce w Meksyku, które chciałam odwiedzić, właśnie dlatego, że jawił się jako raj na ziemi.
Bardzo cenne uwagi i dziękuję, że się nimi podzieliłaś!
I trzymam kciuki za kolejne podróże – oby najcudowniejsze. :*
Maria
Powrót do hotelu w Playa del Carmen, w którym witają mnie jak w domu;) był jedną z najszczęśliwszych chwil:)
Tulum to strasznie dużo lansu, drożyzny-bo za wzrostem cen naprawdę nie idzie jakość. To słaba baza wypadowa do czegokolwiek-sklep 5 km, miasto 5-6 km. Blisko jest plaża , ruiny. Hotel to Villa Pescadores. Zapraszam Cię serdecznie na mój instagram maria_esz, spójrz jak cudowne są…zdjęcia.
Agata
Jak miło znów ciebie czytać (posty na IG też, ale tutaj to co innego!), poruszyłaś temat – rzekę. Ja od dłuższego już czasu jestem zdania że ten nawał informacji jaki daje nam internet sprawia że… jesteśmy coraz głupsi. Wierzymy bardziej nieznanej nam osobiście osobie w internecie, niż własnemu sąsiadowi.. Co do tematu, tak n.p. Ja mieszkam obecnie w Toskanii, i mój kuzyn postanowił mnie odwiedzić w czerwcu. Sam sobie ustawił plan zwiedzania miast, mimo iż cały czas mu mówiłam że mogę doradzić. I jak przyszło co do czego.. Wielkie rozczarowanie, bo chciał być cały dzień w Pizie, gdzie oprócz Placu Cudów praktycznie nic nie ma, tyle samo czasu poświęcić na Livorno, gdzie absolutnie nic nie ma, a na Florencję… Pół dnia według niego było ok. Przed wylotem usłyszałam „następnym razem daj mi cynk gdzie jechać i co zobaczyć.” Aha. Pamiętam kiedyś czytałam o pewnej parze influencerów, którzy nawet falsykiwowali zdjęcia miejsc, żeby były one ładniejsze i tak n.p. pewna świątynia w Azji według ich zdjęć była nad wodą, kiedy tam w rzeczywistości żadnej wody w pobliżu nie było… Tak jak piszesz, najpierw się zachwyć, ale potem sprawdź w innych źródłach!
MerCarrie
Pół dnia na Florencję…nóż do pizzy się w kieszeni otwiera ;) Samo gapienie się z otwartymi ustami na Duomo (tylko z zewnątrz) zajmuje godzinę. Ach, szkoda, że nie skorzystał z lokalnej skarbnicy wiedzy, którą miał na wyciągnięcie ręki…przynajmniej nauczył się na swoich błędach. Chociaż trochę go rozumiem, bo czasem nie chcemy słuchać rad (nawet dawanych w najlepszych intencjach i przez osoby, które wiedzą, co mówią), tylko przekonać się na własnej skórze. Gorzej, jeśli w wyniku tej samodzielności tracimy dużo kasy i jeszcze więcej czasu…
Ale, ale! Toskania – brzmi cudownie. Teraz wyobrażam sobie że Twoje życie wygląda jak w moim ukochanym filmie „Pod słońcem Toskanii” :)))))))))) (i proszę, nie wyprowadzaj mnie z błędu!)
(i bardzo dziękuję!)
Agata
Dlaczego miałabym cię wyprowadzić z błędu… Przecież gdybym miała konto na Instagramie to mogła byś zobaczyć jak z mężem siedzimy na werandzie i popijamy czerwone wino (oczywiście z okolic Bolgheri), w ogrodzie dzieci latają boso za psami a obok nas kot przeciąga się i mruczy zadowolony po kolacji… Widziała byś winnice skąpane w promieniach zachodzącego słońca i alejkę prowadzącą do domu wysadzoną cyprysami… No ale niestety nie mam konta, także nie mogę tego pokazać ;)
MerCarrie
Ochhhhh
Teraz całą noc będą mi się śniły lody z San Miniato i kamienne domy!