Odwiedzenie Rzymu było od lat jednym z moich największych marzeń. Naczytałam i nasłuchałam się o magii i pięknie tego miejsca. O drzemiącej w niemal każdym budynku historii, bajecznej architekturze i cudownym dolce vita.
Kiedy zatem nadarzyła się okazja, postanowiłam na własne oczy obejrzeć Wieczne Miasto. Na zwiedzanie i poczucie atmosfery Rzymu mieliśmy trzy pełne dni. Wiele z Was zapewne powie to dużo czasu! Ja powiem, że tego czasu było stanowczo za mało! Czułam się, jakbym ssała cukierek przez papierek: za mało wina, makaronu i gelato!
Niemniej i tak zobaczyliśmy dużo i nasz plan zwiedzania Rzymu w trzy dni (tworzony spontanicznie – z wyjątkiem Watykanu) jest w sumie niegłupi.
Dzień Pierwszy – Watykan
Stolica Piotrowa jest punktem obowiązkowym nie tylko dla katolików – musieliśmy ją zobaczyć!
MUZEA WATYKAŃSKIE
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Muzeów Watykańskich. Najprościej i najszybciej jest dojechać metrem linii A (kierunek Battistini). Przewodniki i przewodnicy radzą, aby wysiąść na stacji Ottaviano, ale wtedy będziecie podążać z dzikim tłumem (z tej stacji jest bowiem najbliżej na Plac Świętego Piotra). Jeśli chcecie mieć choć chwilę oddechu od turystów, pojedźcie stację dalej i wysiądźcie na Cipro. Będzie spokojniej, a moim zdaniem droga krótsza.
Tradycyjnie, podobnie jak w przypadku muzeów paryskich, proponuję kupić bilet przez Internet (jest to możliwe na minimum dwa dni przed wizytą). Wybieracie dostępną godzinę i potem wchodzicie omijając długą kolejkę. My byliśmy w muzeum ok 11:00, weszliśmy bez czekania, ale kolejka osób bez biletów była bardzo duża. Co ciekawe: około godziny 15:00 było zupełnie pusto i wchodziły pojedyncze osoby. Może jest to zatem dobra pora na zwiedzanie, trzeba tylko pamiętać, że muzea zamykają o 18:00.
Uwaga – on line możecie także od razu kupić audioguide. Jeśli zwiedzacie w dwie osoby i nie będzie Wam przeszkadzało oglądanie tego samego w tym samym czasie, weźcie jeden. Mają one bowiem dwa wejścia słuchawkowe, więc mogą z nich korzystać dwie osoby równocześnie.
W muzeum pozostaje już tylko wymienić internetowe bilety na bilety uprawniające do wejścia do muzeów i można rozpocząć zwiedzanie.
Muzea są ogromne i wręcz przytłaczają ilością zgromadzonych w nich dzieł – głównie rzeźb oraz fresków. Wiele osób odradza wizytę w Muzeach Watykańskich, traktując ją jako stratę czasu, moim zdaniem jednak warto. Faktem jest jednak, że kiedy dojdzie się już do Kaplicy Sykstyńskiej ma się już serdecznie dosyć.
Sama Kaplica jest dość specyficznym miejscem. Nie wolno w niej robić zdjęć i należy zachować ciszę. Najwięcej hałasu robili oczywiście strażnicy, którzy gadali między sobą lub do mikrofonu wydzierali się „Silence! Silentium! No photo!” – idiotyzm.

Po opuszczeniu sal należy udać się do przepięknego ogrodu, napić wody ze studzienki, zjeść kanapkę i nieco zregenerować (na przykład ucinając sobie drzemkę na zacienionej ławce) przed wizytą na Palcu Świętego Piotra.
CENA: 16 EURO bilet i 7 EURO audioguide. Bilety można zamówić tutaj. W każdą ostatnią niedzielę miesiąca wejście darmowe od 9:00 do 12:30.
BAZYLIKA ŚWIĘTEGO PIOTRA
Z Muzeów Watykańskich na Plac Świętego Piotra idzie się wzdłuż muru przez jakieś dziesięć minut. Wejście na Plac nie jest ograniczone (nie mówimy oczywiście o niedzieli), ale żeby wejść do Bazyliki należy odstać swoje w kolejce do kontroli bezpieczeństwa – wymogi prawie jak na lotnisku, więc ulubiony scyzoryk zostawcie w domu.
Swoją drogą te kontrole bezpieczeństwa moim zdaniem nie do końca spełniają swoje zadanie (zarówno w muzeach jak i na lotniskach). Oczywiście, nie zostaną wniesione żadne potencjalnie niebezpieczne przedmioty, ale w przypadku ataku samobójcy, lub świra z maczetą, który jako cel wybierze sobie ludzi oczekujących na kontrolę – ilość ofiar będzie bardzo duża. Ale przynajmniej nie będzie zniszczenia w budynkach…
Po przejściu przez kontrolę pozostaje tylko przekroczenie bram i wejście do Bazyliki. Muszę Wam powiedzieć, że Bazylika zrobiła na mnie duże wrażenie: ogrom, przestrzeń, kopuły. Człowiek czuje się taki malutki.
W Bazylice można także zwiedzić skarbiec oraz Groty Watykańskie – my sobie to darowaliśmy.
SPACER
Po wielu godzinach zwiedzania i obcowania ze sztuką należy się odpoczynek i nagroda! A jeśli nagroda – to deser, czyli lody. A jeśli jesteśmy w Watykanie to lody wyłącznie z lodziarni Old Bridge! Obłęd.
Następnie proponuję udać się w kierunku Piazza del Popolo, spacerkiem, skręcając w boczne uliczki. Przechodzimy mostem Ponte Regina Margherita, wpadamy na drinka do Baja, baru na barce, a potem wsiadamy w metro i wracamy do hotelu. Po tylu godzinach chodzenia nie będziecie mieli ochoty na dalsze wyprawy. No może tylko na szybką kolację w jednej z pobliskich restauracji.
Dzień drugi – place i fontanny
Drugiego dnia postanowiliśmy pokręcić się po ścisłym centrum.
Pierwsze kroki skierowaliśmy do Fontanny di Trevi – moim zdaniem jednego z najpiękniejszych miejsc w Rzymie. Niestety otoczona jest tłumami turystów i raczej wykluczone jest kąpanie się w niej w balowej sukni – nie byłoby odpowiedniego nastroju, a i raczej nie pojawiłby się żaden Marcello Mastroianni wyciągający pomocną dłoń…ech, „No dolce vita, baby!”
Następnie chcieliśmy udać się na Piazza di Spagna. Nieco jednak zboczyliśmy z drogi i zgubiliśmy się wśród wąskich uliczek, przynajmniej na chwilę uciekliśmy przed morzem ludzi. Na placu spotkało nas rozczarowanie, ponieważ schody są obecnie w remoncie (wygląda jakby dopiero go zaczęli…).
Z Piazza di Spagna poszliśmy obejrzeć Pantheon. Było to miejsce, które śniło mi się po nocach, od czasu kiedy na Discovery obejrzałam film o Rzymie. Nie zawiodłam się! Nie przeszkadzały mi nawet tłumy ludzi. Po prostu stałam i z otwartymi ustami wpatrywałam się w kopułę. Kiedyś umieli budować!!

Pantheon już tylko kilka kroków dzieli od Piazza Navonna, na którym przysiedliśmy na chwilę, żeby przyjrzeć się fontannom.
Powyższy spacerek zajął nam parę godzin i szczerze mówiąc byłam już bardzo zmęczona. Marzyłam tylko o antipasti i kieliszku prosecco. Wróciliśmy zatem do hotelu i po wychyleniu butelki bąbelków zagryzanych foccacią i salami udaliśmy się na kolejny spacer.
Tym razem nic nie zwiedzaliśmy, a naszym jedynym celem było znalezienie knajpy. Misja została zakończona spektakularnym sukcesem, ale o tym przeczytacie w oddzielnym wpisie poświęconym wyłącznie jedzeniu.
Dzień trzeci – starożytny Rzym i ogrody Villa Borghese
Nieco zregenerowana upojną wizytą w rzymskiej restauracji byłam gotowa do dalszego zwiedzania.
Dzień rozpoczęliśmy od wizyty w Bazylice Św. Piotra w Okowach. Chciałam zobaczyć rogatego Mojżesza (nie ma to jak subtelny błąd w przekładzie Biblii) oraz łańcuch, którym był skuty Święty Piotr.
Z Bazyliki skierowaliśmy swoje kroki w stronę Koloseum i Forum Romanum – punkt obowiązkowy wizyty w Rzymie i w konsekwencji bardzo zatłoczony.
My postanowiliśmy odpuścić sobie Koloseum i wejść wyłącznie na Forum. Uważam, że była to świetna decyzja, bo samo Forum zajęło nam ponad dwie godziny (a i tak nie obejrzeliśmy całego)!
Jeśli uważacie, że oglądanie ruin to żadna przyjemność, gorąco Was namawiam, abyście jednak przekroczyli bramy starożytnego Rzymu. Fakt, że otaczają Was mury mające dwa tysiące lat wprawia w osłupienie, a rozmiary budowli imponują (Bazylika Maksencjusza i Konstantyna!). Poza tym co chwilę można przerzucać się żartami z Asteriksa i przypominać, że Rzymianie niby tacy potężni, a całej Galii nie podbili. A jeśli ktoś Was potrąci, albo popchnie możecie mu wykrzyczeć, że jak nie przeprosi, to spotka się na arenie z krokodylami, lwami lub barbarzyńcami!
Forum Romanum to jednak przede wszystkim przepiękny ogród (na drzewach rosną pomarańcze! Prawdziwe pomarańcze), w którym czuć ducha starożytności. Ja byłam zachwycona.
CENA: bilet obejmujący Koloseum, Forum Romanum i Palatyn kosztuje 12 EURO. Jest ważny dwa dni, ale do każdego obiektu można wejść tylko raz. W każdą pierwszą niedzielę miesiąca wstęp jest darmowy (ha! Załapaliśmy się!)
Następnie udaliśmy się na Kapitol ze smutkiem konstatując, że biedny Michał Anioł dożył wyłącznie wybudowania drugiego biegu schodów (czyli w zasadzie bidulek nic zobaczył z realizacji swojego projektu).
Po naładowaniu akumulatorów i brzuchów przy pomocy foccaci, szynki parmeńskiej i cantuccini wybraliśmy się na spacer do Villa Borgese. Jeśli w trakcie swojego pobytu w Rzymie zastanawialiście się, gdzie się podziali wszyscy jego mieszkańcy, odpowiedź znajdziecie w tym parku. Oto bowiem wzgórze Villa Borgese tętni życiem: rolkarze, rowerzyści, ludzie urządzający pikniki, sączący drinki, spacerujący, grający w piłkę.
Wzdłuż skraju wzgórza biegnie aleja, z której można podziwiać panoramę Rzymu. I tak zaczynając na wysokości Piazza del Popolo dochodzimy do schodów hiszpańskich. Na ich szczycie znajduje się kościół Trinità dei Monti. Warto do niego zajrzeć, bo każda kaplica jest bogato zdobiona freskami. W soboty i niedziele o 18:30 (a od poniedziałku do piątku o 18:00) są nieszpory śpiewane przez Siostry Jerozolimskie – po francusku. Szczerze mówiąc te siostry raczej piszczą, niż śpiewają, więc można sobie tę przyjemność darować.
Potem już pozostaje tylko zejść na Piazza di Spagna i ruszyć w poszukiwaniu knajpy.
* * *
Ufff to by było na tyle. Więcej nie zdążyliśmy. Myślę, że na pierwszy raz wyrobiliśmy „normę”.
Żałuję tylko, że nie wystarczyło nam czasu na odwiedzenie Isola Tiberina, Zatybrza i na zobaczenie Ust Prawdy (tu akurat całe szczęście – jeszcze by mi rękę zeżarło i nie mogłabym zdjęć obrabiać!). Wydaje mi się, że pięć dni w Rzymie to absolutne minimum, pozwalające na spokojne obejrzenie najważniejszych rzeczy, chodzenie bez celu i leniwe sączenie prosecco na knajpianym tarasie.
W trzy dni niestety nie było mi dane zakochać się w Rzymie (nadal uważam, że Paryż to moje miejsce na ziemi). Mam jednak nadzieję, że jeszcze kiedyś będę mogła tam pojechać i gubiąc się w Wiecznym Mieście zasmakować dolce vita.
Bisous :*