Nie lubię ludzi. Zwłaszcza tych, których nie znam. Socjopatia jest moim wypracowanym przez lata mechanizmem obronnym. Otóż, kiedy mieszkasz w Warszawie
musisz się szybko uodpornić na nieuprzejmych i nadętych ludzi. W sklepach, na ulicach, w tramwajach, w metrze, w kinie, w teatrze – wszyscy zachowują się, jakby świat kręcił się wokół nich. Jakby byli zupełnie sami. Na każdym kroku spotykam osoby, którym wszystko (a przede wszystkim ja i inni ludzie) przeszkadza. Co chwila słyszę syczenie, puffanie (ale nie w wersji paryskiej) i sarkanie. Powyższym dźwiękom towarzyszy zazwyczaj przewracanie oczami, a czasem przepychanki. Jest to irytujące i skutecznie psuje humor. Zawsze. Nawet, jeśli wyszłaś z domu w nowej kiecce, która leży idealnie, cera dawno tak ładnie nie wyglądała, a włosy ułożyły się same (cud! Chwalmy Pana!). W takich okolicznościach jesteś oczywiście pełna dobrych uczuć dla bliźnich. Do czasu, kiedy ktoś Cię szturchnie, burknie i przewróci oczami. Wtedy dobry humor pryska jak bańka mydlana, a co gorsze, negatywne emocje Ci się udzielają.
Zdarzyło mi się jakiś czas temu, że zostałam zaatakowana przez staruszkę w autobusie. Otóż stałam sobie przy fotelu, na którym siedziała rzeczona Staruszka. Tłok był niemiłosierny, torbę ustawiłam między nogami i starałam się nie przewrócić. Staruszka (w pastelowym płaszczu, perełkach, kapelusiku i rękawiczkach wyglądała niewinnie i dystyngowanie) zaczęła na mnie sarkać. Rozejrzałam się, czy przypadkiem na niej nie leżę, nie strącam kapelusika, czy też nie nadeptuję nogi. Nie. Nic z tych rzeczy. Pomimo tłoku, Staruszka była nienaruszona. I co z tego, skoro nadal wydawała z siebie dźwięki, takie same jak wiewiórka, która broni orzechów w
Łazienkach. Ponieważ się nie ulękłam, Staruszka sięgnęła po oręż. Wzięła laskę i zaczęła mnie okładać po rękach i nogach…Tak, dobrze czytacie. Biła mnie laską!!! W autobusie! Jakimś cudem udało mi się nieco przesunąć (włażąc przy okazji komuś na plecy, depcząc cudzą torbę z zakupami i tratując dziecko). Obok Staruszki zrobiło się pusto. Staruszka poprawiła się z zadowoleniem na siedzeniu i znów przybrała wyraz twarzy miłej i sympatycznej Babci…Ja zaś do dziś nie mogę się otrząsnąć z szoku.
Łazienkach. Ponieważ się nie ulękłam, Staruszka sięgnęła po oręż. Wzięła laskę i zaczęła mnie okładać po rękach i nogach…Tak, dobrze czytacie. Biła mnie laską!!! W autobusie! Jakimś cudem udało mi się nieco przesunąć (włażąc przy okazji komuś na plecy, depcząc cudzą torbę z zakupami i tratując dziecko). Obok Staruszki zrobiło się pusto. Staruszka poprawiła się z zadowoleniem na siedzeniu i znów przybrała wyraz twarzy miłej i sympatycznej Babci…Ja zaś do dziś nie mogę się otrząsnąć z szoku.
Kiedy odbywam swoje liczne podróże na lotnisko, bardzo rzadko ktokolwiek pomaga mi uporać się z walizą przy wsiadaniu lub wysiadaniu z autobusu. Najbardziej skorymi do pomocy są nastolatki, które uwielbiają demonstrować tężyznę fizyczną w każdych okolicznościach. Przeważnie jednak jestem adresatką westchnięć „no może by tak szybciej”, „stanęła w drzwiach i przejście tamuje!”. Często jestem także popychana i szturchana – bo przecież nie można poczekać tych dziesięciu sekund. O nie!
Zauważyłam także pewną osobliwą zależność. Otóż im lepiej wyglądam (bo się umalowałam i włosy nie żyją własnym życiem) tym częściej ściągam na siebie negatywne zachowania innych kobiet. Serio. W sklepach z ubraniami przepychają się tak, że czasem trudno mi utrzymać równowagę. Przy wsiadaniu do środka transportu publicznego trącą, popchną i wepchną się pierwsze. Zawsze mając przy tym wyraz twarzy, który ma demonstrować, że są ode mnie lepsze/ważniejsze, czy co tam jeszcze innego. Za to kiedy czasem zdarzy mi się wyglądać jak pomietło (rzadko, ale jednak ;) ), to ich stosunek zmienia się o 180 stopni. Może to przypadek, może jestem niesprawiedliwa – mówię, jak jest (jak Mariusz Max K.!).
Taj czy inaczej, nie powinno nikogo dziwić, że nie lubię ludzi!
Kiedy wyjeżdżasz zagranicę, ale nie na urlop, tylko żeby tam mieszkać, musisz nieco opanować swoją socjopatię. Przede wszystkim dlatego, że nie chcesz być odludkiem (czasem miło byłoby wyjść wieczorem do knajpy ze znajomymi!), a poza tym, żeby załatwić wiele spraw (szczególnie urzędowych), musisz liczyć na życzliwość innych. W Brukseli ludzie są dla siebie mili. Kropka. Z pozytywnymi emocjami spotykasz się na każdym kroku.
Pewnego dnia utknęłam gdzieś w okolicy Gare du Nord i kompletnie nie umiałam trafić do sklepów Brico i Delhaize (choć mam dobrą orientację w terenie). Przede mną szły dwie młode Muzułmanki – podsłuchałam ich rozmowę.
„Przepraszam, ale usłyszałam, że rozmawiacie o sklepie, którego nie mogę znaleźć! Idziecie może tam? Potrzebuję Brico i Delhaize!”
Popatrzyły na siebie, potem na mnie i w końcu jedna z nich powiedziała: „No tak, ale lepszy market jest dalej i my właśnie tam idziemy”
„Oj, kurczę, bo ja muszę iść do Brico. Koniecznie” „A po co?” „Po tę śmieszną folię na szyby”
„Aaaaa mieszkanie na parterze! Kurczę, ja nie paliłam światła przez tydzień, bo myślałam, że mi ktoś przez okno zagląda”
„No ja mam rolety, ale z kolei muszę cały czas zapalać lampę, bo jest strasznie ciemno!”
„Wiesz, to my cię podprowadzimy kawałek”.
I tak zrobiły. Szłyśmy chodnikiem, a one mi opowiadały, kiedy się sprowadziły i jakie miały problemy z ogarnięciem miasta („Te ulice nie są prostopadłe! Nigdy nie wiem, gdzie mnie zaprowadzą. Dopiero niedawno przestałam się gubić w okolicy własnego domu!”). Zatrzymałyśmy się pod samym Brico, po czym życzyły mi powodzenia i miłego dnia.
W rzeczonym Brico, jednym z obsługujących był młody chłopak. Siedział sobie przy kontuarze i dłubał w komputerze. Na mój widok nieco się ożywił. Kiedy wyjaśniłam mu, że potrzebuję folię na szyby (w dość pokrętny sposób, bo akurat nie mogłam sobie w tym momencie przypomnieć właściwego słówka), z szerokim uśmiechem zaprowadził mnie do odpowiedniego regału. Potem przyszedł się upewnić, że zorientowałam się, że są różne rodzaje tych folii, że niektóre są we wzorki i dopytywał, czy mam prawidłowo zdjęte wymiary, żeby nie zabrakło. Potem opowiedział anegdotkę, o tym jak sam montował folię u kolegi wplatając w nią wątek dydaktyczny („szyba musi być mokra, inaczej nic z tego”), a na koniec zapytał czy jestem Dunką (zobaczył blond warkoczyk i pomyślał – Dunka!). Zakupy upłynęły w świetnej atmosferze i opuściłam sklep w doskonałym humorze.
Żeby mieć w Brukseli stały dostęp do netu (i wrzucać zdjęcia na Instagrama oraz posty na FB i Snapa) kupiłam sobie kartę pre-paid. Niestety miałam problem z połączeniem internetowym i nie umiałam sobie z tym poradzić. Po służbowym spotkaniu, w którym uczestniczyłam, wyciągnęłam telefon i mamrocząc pod nosem inwektywy próbowałam sprawdzić pocztę. Jeden z organizatorów spotkania, obcy człowiek, zaproponował pomoc. Próbował coś pozmieniać w ustawieniach (nie znając polskiego – powodzenia), ale niestety bezskutecznie. Wobec tego, co chwila przepraszając, że mi nie pomógł, wskazał gdzie jest najbliższy salon operatora, jak tam dojść i podał numery telefonów, pod którymi uzyskam wszelkie niezbędne informacje. To było super miłe!
Kiedy na każdym kroku spotykasz miłych i uśmiechniętych ludzi, sama masz ochotę odpłacić się innym tym samym. Zauważyłam, że w Brukseli częściej się uśmiecham, wdaję w krótkie rozmówki z ekspedientami w sklepach i obsługą w knajpach. Każda rozmowa kończy się grzecznościowym „miłego wieczoru”, czy „udanego weekendu” (zauważyłyście, że w Warszawie prawie nikt tak nie mówi?). W jednym ze sklepów przyglądałam się intensywnie dziewczynie siedzącej przy kasie. Była bardzo ładna i miała śliczne okulary. Natychmiast jej powiedziałam, że ma świetne oprawki. Dziewczyna uśmiechnęła się od ucha do ucha i wyjawiła, że nosi je dopiero trzeci dzień i nie może się przekonać, bo są inne od poprzednich. Natychmiast potwierdziłam, że wygląda cudownie i dokonała doskonałego wyboru. Jestem przekonana, że wprowadziłam ją w świetny nastrój na pozostałą część dnia.
Jak widzicie, wszystkie opisane przeze mnie zdarzenia to drobiazgi. Proste sytuacje dnia codziennego, nie wymagające praktycznie żadnego zaangażowania. Jedyne, co trzeba poświęcić, to parę minut własnego czasu i zauważyć drugiego człowieka. Moim zdaniem warto. O ileż świat byłby piękniejszy gdybyśmy byli bardziej życzliwi i po prostu więcej się uśmiechali?
Miłego wieczoru!
Bisous :*
2 comments
Kasia Ruszkiewicz
Eeeee ja tam praktykuje smalltalki wszędzie gdzie się da. W sklepie na dole znam wszystkich sprzedawców… łącznie z Mokotówskim dresikiem któremu urodziła się właśnie coreczka, panią ze straganu z warzywami i sasiadem. A ostatnio ładnie i milo pomogłam panu z zagranicy znaleźć ulice… nawet chciałam mu na Google pokazać ale powiedział ze trafi. Ludzie w Wsrszawie są może i zabiegani i trochę smutni ale jak się usmiechniesz to mega pomaga. Mi w każdym razie na pewno… a i może też fakt ze nie jeżdżę autobusem… bo nie cierpię i basta ;)
admin
Jak Ty się uśmiechniesz, to ludzie od razu Cię lubią! :) Moja strefa komfortu to mój budynek i "sklep na dole" z Panem Adamem sypiącym żartami, jak z rękawa. W pozostałym zakresie smalltalków dopiero uczę. A. jest w tym mistrzem i w każdym miejscu staje się Ulubionym Klientem. Przede mną długa droga, ale Bruksela otwiera mnie na ludzi. Będzie lepiej!