Od kilku tygodni jest szaro i buro, zaś jedyny słoneczny dzień został przeze mnie obfotografowany. Eldorado się niestety skończyło. Codziennie po przebudzeniu spoglądam w okno z nadzieją, że zobaczę bezchmurne niebo i słońce. Niestety jest paskudnie i wieje. Nawet śnieżek stopniał.
W taką pogodę nie mam ochoty wychodzić z domu – zakup bagietki i mleka do kawy staje się wyzwaniem. Najchętniej spędziłabym cały dzień na kanapie pod kocem, z kubkiem kakao (ale do tego jest potrzebne mleko) czytając książkę/oglądając filmy/plotkując przez telefon z przyjaciółką. Nawet uśmiechające się do mnie podczas śniadania jajko nie cieszy, jak powinno (w końcu to uśmiechające się JAJKO!).
Dla własnego dobra trzeba się ruszyć – nie tylko po mleko. Jako że aura czyni spacery mało kuszącymi, pozostaje knajping. Wychodzisz z domu. Do ludzi. Musisz się uczesać, założyć coś innego niż dres. Convivialité! Same plusy. No może poza zasadniczym minusem na koniec – trzeba zapłacić.
W ramach ruszenia się wybraliśmy się ze znajomymi do Aïoli inspired by MINI na pl. Konstytucji. Czyli nie tak bardzo „za rogiem” jak pl. Zbawiciela, ale ostatecznie mogłam się zdobyć na wysiłek pójścia kawałek dalej.
Jestem wielbicielką MOMU – knajpy tych samych właścicieli co Aïoli. Na Plac Teatralny zawsze mi było „bardziej po drodze” niż na Świętokrzyską. Skoro jednak Panowie otworzyli lokal koło domu…nie przyszedł Mahomet do góry…
To było moje drugie podejście do lokalizacji na pl. Konstytucji. Pierwszy raz chciałam tam pójść przed świętami. Kilometrowa kolejka, w środku tłum ludzi (a knajpa jest dwupoziomowa). Szef Sali rozkładając ręce powiedział, że nigdzie nas nie wciśnie – nawet miejsca przy barze są zajęte. jWprawdzie zaproponował, że możemy chwilę poczekać – może coś się
zwolni, ale jakoś nie skorzystałam z propozycji. Głodny klient to zły klient. Poszliśmy zatem do mojego ulubionego miejsca „za rogiem” czyli do Charlotte. Stolik był i  nawet dość szybko, jak na nich, dostałam Croque Monsieur.
Nauczeni powyższym smutnym doświadczeniem zrobiliśmy rezerwację. Kiedy przyszliśmy – stolik czekał. Tłum ludzi także. Rozluźniło się ok 22:00.
Miły (i przystojny) Kelner przyniósł kartę i zaczęły się  schody. Jestem klientem, któremu nie dogodzisz – krótka karta: za mały wybór, na nic nie mam ochoty. Obszerna karta: za duży wybór, na nic nie mam ochoty.
 Zdecydowałam się w końcu na sałatkę. Wszyscy współbiesiadnicy, ku mojej rozpaczy, zamówili hamburgery. Nastawiłam się na kilka kolorowych, fotogenicznych potraw. Nic z tego. Potem nie mogłam wybrać na drinka. Chciałam coś wesołego. Kelner zaproponował „jeżynowe uniesienie”- serio??? Ale co tam. Przynajmniej nazwa jest wesoła. K. wzięła smoothie szpinakowo (!) – melonowe. Uwielbiam szpinak, ale uważałam, że koktajl nie ma prawa się udać. Myliłam się. Udał się znakomicie, co ze zdziwieniem stwierdziła także, K., która przyznała, że zamówiła go trochę dla „jaj”. Zdjęcia nie zrobiłam – nie był fotogeniczny.
Mięso w hambugsach zebrało pochwały. Moja sałatka była taka, jak oczekiwałam – lekka i orzeźwiająca. Porcje pozwalały się najeść. Jeżynowe Uniesienie wprowadziło mnie w dobry humor.
Ale była jedna, bardzo poważna skucha. Brak deseru. Specjalnie nie zamawialiśmy przystawek, żeby zakończyć posiłek słodkim co nieco. A tu niemiłe zaskoczenie – żaden deser z karty nie był dostępny.
Co do cen. Zapłaciliśmy 195 zł na 4 osoby + napiwek. 50 zł na osobę za główne danie i coś do picia jest do przyjęcia, ale nie oszukujmy się, nie jest to jakoś super tanie miejsce. Oczywiście to drinki i koktajle podbijają cenę, ale jak ich sobie odmówić, skoro są takie bajeranckie.

 

Podoba mi wystrój. Loftowy klimat (bardzo na czasie, już mi się czkawką odbijają te wszystkie śniadaniownie i burgerownie – wszystkie na jedno kopyto), mozaika na posadzce, bar w centrum lokalu, fajna muzyka, śmieszne małe słoiczki, doniczki na frytki, rożki, deski. Podoba mi się ten  sposób  podawania dań – jest zabawny i fajnie wygląda. Nie zachwyciły mnie świąteczne ozdoby  – bombki smętnie dyndające nad barem nie przekonują mnie. Wielka choinka przy wejściu w zupełności wystarczała – w sumie to nie wierzę, że to piszę – jestem przecież wielbicielką Gwiazdki Na Sterydach.

No i najważniejsze. Nad wejściem jest neon! Na pl. Konstytucji zawsze były neony: siatkarka, na którą jako dziecko  mogłam się patrzeć bez końca, neon – gigant sklepu muzycznego. Podoba mi się, że obecność Aïoli została w ten sposób zaznaczona.  Miejsce zasadniczo sprzyja biesiadowaniu ze znajomymi. Ciekawa jestem, czy dzięki niemu pl. Konstytucji trochę ożyje latem.
Mam taką nadzieję. Convivialité!!!

Do Aïoli inspired by
MINI na pewno wrócę. Wszak jest prawie „za rogiem”.

You May Also Like

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *