Z okazji Dnia Kobiet postanowiłam przypomnieć Wam tekst napisany w ubiegłym roku. Ważny tekst. O nas, o stawianych sobie wymaganiach, często takich, którym nie możemy sprostać. Czy naprawdę musimy być chodzącą doskonałością…?
Odkąd pamiętam, chciałam być perfekcyjna. Chciałam być doskonałą córką, świetną uczennicą, najlepszą koleżanką. Stawiałam sobie bardzo wysokie wymagania, którym nie byłam w stanie sprostać, a każdą porażkę przeżywałam, jakby to był co najmniej koniec świata. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że cokolwiek może mi się nie udać, albo, co gorsza!, że mogę nie mieć zdolności w danym kierunku. Musiało być tak, jak sobie zaplanowałam.
Podstawówka przeszła w zasadzie bezproblemowo, zwłaszcza, że wtedy głównie skupiałam się na nauce. Zaczęły się oczywiście pierwsze zauroczenia, pierwsze krytyczne spojrzenia w lustro, ale to nie był ten kaliber, co w liceum… (okej, była jedna sytuacja: na imprezie z okazji moich ósmych urodzin wymyśliliśmy, że zorganizujemy wybory miss. Koledzy i koleżanki wybrali Gosię – dziewczynkę o fantastycznej urodzie, którą obiektywnie umiałam docenić dopiero po latach – w każdym razie swoją przegraną odebrałam jako upokorzenie ostateczne i zamknęłam się z płaczem w łazience…taaak).
W liceum zaczęło do mnie powoli docierać, że są ramy, do których powinnam się dopasować. Karmiona magazynami dla nastolatek wiedziałam, że powinnam być szczupła, wysoka, lekko opalona i mieć długie blond włosy. Dziewczyńskie szmatławce nie były jednak moim jedynym źródłem wiedzy. Od podstawówki zaczytywałam się w „Filipince” oraz w książkach Małgorzaty Musierowicz. Tym samym wiedziałam, że oprócz olśniewania urodą muszę także olśniewać intelektem: czytać właściwe książki, oglądać odpowiednie filmy, mieć zawsze coś ciekawego do powiedzenia. Równocześnie przyglądałam się moim koleżankom i zaczęłam dostrzegać niedostatki własnej urody.
Z upływem lat było tylko gorzej. Zmieniłam czytaną prasę na „Elle” i „Cosmopolitan”, więc do moich nastoletnich demonów doszły nowe: ciuchy i seks. Musiałam być zatem: chuda, piękna, świetnie ubrana, inteligentna, oczytana, wykształcona, uwodzicielska i świetna w łóżku (chociaż to ostanie było dopiero przede mną)…Koszmar jakiś. W dodatku byłam na tyle głupia, że uważałam, że jeśli nie wpiszę się w ten model będę wiodła samotne, nieszczęśliwe i żałosne życie…
Chwilę oddechu złapałam, kiedy pojawił się „Dziennik Bridget Jones” – czytałam tę książkę i zaśmiewając się błogosławiłam każdą stronę…Wreszcie ktoś niedoskonały, ktoś z kim mogłam się utożsamiać! Ale wiecie, śmiałam się, lecz nie chciałam być jak ona. Mimo wszystko chciałam być perfekcyjna. Nie chciałam i nie mogłam odpuścić…
Trudno jest walczyć ze swoimi obsesjami, wdrukowanymi ideałami, promowanymi wzorcami kobiet
W latach 90-tych zmienił się model kobiety idealnej. Zaczęłyśmy robić karierę, świat biznesu stanął dla nas otworem. Pamiętam film „Pracująca dziewczyna”, seriale, zdjęcia w gazetach, a w nich surowe sylwetki z silnie zaznaczonymi ramionami, ciasno spiętymi włosami, na szpilkach z neseserami w dłoniach.
Miarą wartości stał się sukces zawodowy. Dom i macierzyństwo schodziły na dalszy plan. Te które decydowały się zostać w domu, były traktowane jak nieudacznice – świat kupek, ząbkowania, wywiadówek i wieczorów spędzonych z najbliższymi na kanapie nie był w modzie. Nie mógł stanowić celu życia żadnej szanującej się, aspirującej do bycia perfekcyjną, kobiety.
Doskonale widać to na przykładzie pierwszych sezonów „Seksu w wielkim mieście”. Żadna z bohaterek nie była matką. Wszystkie zaś robiły karierę, nosiły świetne ciuchy i bzykały się z kim popadnie (oczywiście w imię poszukiwania Miłości i Tego Jedynego) (za wyjątkiem Samanthy, oczywiście, ona bzykała się wyłącznie dla przyjemności). Dopiero później tak poprowadzono fabułę, aby przemycić trochę wartości rodzinnych. Oczywiście uwielbiam ten serial i jest on moim lekiem na chandrę. Obejrzałam go jednak pierwszy raz dość późno, bo miałam jakieś 22-23 lata, więc już nie mógł zrobić w moim mózgu zbyt dużego spustoszenia. Ale nie chcę myśleć, jakie wzorce mogły z niego wynieść nastolatki…
Model olśniewających, doskonale ubranych kobiet, jakimi były cztery przyjaciółki z SATC wyśmiał serial „Dziewczyny”. Miał udowodnić, że nie jesteśmy perfekcyjne, że mamy do tego prawo i możemy mieć w głębokim poważaniu, jak jesteśmy odbierane przez innych. Lena Dunham pisząc scenariusz i tworząc postaci głównych bohaterek zaopatrzyła je we wszystkie możliwe wady. Bohaterki są głupie życiowo, przeintelektualizowane, są egocentryczkami, zmagają się z nałogami, są socjopatkami i podejmują chore miłosne decyzje. Lena jednak przesadziła. Oglądając dwa pierwsze sezony czułam wyłącznie obrzydzenie i nie rozumiałam, jak można twierdzić, że budowanie związku z kolesiem, który cię gwałci jest super świetne. Żadna z bohaterek nie wzbudziła mojej sympatii i uważałam je za kretynki. Muszę jednak oddać, że czwarty i piąty sezon już nie budziły we mnie tak skrajnych emocji, a nawet bawiły, więc jest jakiś progres. Albo Lena zmądrzała, albo złagodniała.
Wracając jednak do tematu. Ostatnie 10 lat to boom na parenting, slow life i gotowanie. Przekaz jest jasny. Muszę być fantastyczną matką, która ma czas dla swoich maluchów. Wsłuchiwać się w ich potrzeby i biegać z nimi boso po łące odziana w białe giezło. Dodatkowo muszę doceniać każdą najmniejszą chwilę życia (co akurat sprawia mi najmniejszy problem), a moja kuchnia powinna zasługiwać na gwiazdkę Michelina. Tak przynajmniej mi się wydaje. Takie informacje docierają do mnie z prasy i z internetów.
Ale żeby nie było różowo, pomimo całego nurtu slow, muszę jakoś zarobić na eco jedzonko i ciuszki fair-trade. A zatem wracamy do kwestii osiągnięcia sukcesu zawodowego, przy czym teraz bardziej rozumianego jako praca, która pozwala na przyjemne i wygodne życie. Jeśli jeszcze przy okazji ją lubię, to dostałam gwiazdkę z nieba.
Podsumujmy wymagania stawiane nam przez szeroko rozumiane media
Kobieta powinna: być doskonałą matką, być wykształcona i oczytana, umieć zarobić na siebie (a najlepiej na całą rodzinę), gotować jak Master Chef, mieć smukłe i wysportowane ciało, mieć zadbaną gładką skórę, fantastyczne włosy i paznokcie (zawsze starannie „oporządzone” – malowanie można czasem odpuścić), umieć się umalować, mieć dobry gust i styl, czyli powinna być świetnie ubrana. Aha, no i jeszcze powinna być świetna i radosna w łóżku. Przydałoby się też, żeby mieszkanie było fajnie urządzone i naturalnie wysprzątane. I najlepiej żeby wszystko powyższe robiła z szerokim uśmiechem wdzięcznie krocząc w śliczniutkich szpileczkach ;) Uffff….
Nic dziwnego, że już na starcie w dorosłość mamy wrażenie, że nie sprostamy tym wszystkim wymaganiom. Wrażenie! Granitową pewność!! Ale nie chcemy się same przed sobą do niej przyznać. Oznaczałoby to klęskę, oddanie marzeń o doskonałości walkowerem.
Im większe stawiamy sobie wymagania, tym łatwiej o rozczarowanie
Odpuszczenia sobie nie ułatwia nam świat, w którym żyjemy. Facebook, Instagram, Snapchat, Pinterest, portale plotkarskie…te wszystkie serwisy lansują doskonałość. Kiedy widzimy gwiazdy, celebrytów, blogerów, znajomych, przyjaciół, którzy bez wysiłku (tak, jasne) osiągają sukcesy popadamy we frustrację. Im się udało! Oni mogą! Dlaczego mi nie wychodzi?! Porównujemy się i w konsekwencji wypadamy blado. Nie jesteśmy z siebie zadowolone.
Dużo czasu upłynęło, zanim pojęłam, że nic nie muszę. Mogę co najwyżej chcieć. Sama sobie wyznaczam cele do zrealizowania, skupiam się na tych rzeczach, które są dla mnie istotne. Ładnie brzmi?
Tyle tylko, że ciągle słyszę głosik, który mi mówi: „Fajnie, że skończyłaś dwa kierunki i zdobyłaś tytuł zawodowy, ale może by tak nauczyć się więcej języków, zdobyć jeszcze jakiś dyplom – jest tyle osób lepszych od ciebie”.
Mówi też „No taaak, ładna kiecka, co z tego, że nieźle w niej wyglądasz, skoro pomimo prób i tak nie schudłaś. Próbuj teraz maskować zbędne kilogramy, klusko. Ciekawe jak się na plaży pokażesz…widziałaś pokaz Victoria’s Secret? No właśnie…!”.
A czasem „Kolejny wyjazd? Nowe pantofelki? Zagłuszamy brak dziecka, co?”.
Często też „Mini??? Czyś ty oszalała? Z Twoimi nogami? Co z tego, że się w niej dobrze czujesz. Popatrz na nogi swoich koleżanek, albo aktorek, albo modelek, albo innych blogerek. Już? No to szoruj do szafy po spódnicę maxi.”
Do kitu, prawda?
Nie musimy być perfekcyjne we wszystkim, co robimy
Nic nie musimy. A nie, przepraszam, musimy nauczyć się kochać siebie, akceptować nasze wady i być szczęśliwe same ze sobą. Musimy też nauczyć się odpowiadać temu wrednemu głosikowi w głowie „A weź spieprzaj!”. Bo to nie my mamy się wpasować w jakieś ramy, tylko one one mają być dopasowane do nas – być zrobione na wymiar, według naszych upodobań. I nie dajmy sobie wmówić, że jest inaczej.
Bisous :*
15 comments
bator
Ta doskonała z liceum to ja, prawda? Prawda? Piękny post, czuję takie uffff. Usciski!
MerCarrie
Oczywiście! Razem z Ewicą :) Dwie licealne Gwiazdy!
Dziękuję :*
Ewelina Ch.
Achhh, ten znajomy podszept: „Coo?? Po trzydziestce, mężatka od prawie 4 lat i bez dziecka?? Kariery się zachciewa, wypełnia pustkę swego życia podróżami i przedmiotami” – taak, to o mnie :) Choć ja tak nie uważam, wiem, co sądzą inni i czasem, irracjonalnie, gdzieś mi się taki głos w głowie odzywa :) Bardzo potrzebny tekst stworzyłaś – ja już od jakiegoś czasu staram się, by moje życie podobało się przede wszystkim mi :) życzę powodzenia nam obu :)
MerCarrie
To ja trzymam kciuki :) :*
Ela
Fantastyczny tekst. Dziękuję Ci bardzo. Potrzebujemy czasem takiego przebudzenia, przypomnienia że na pierwszym miejscu jestem ja jako człowiek a dopiero potem otoczka urody, wdzięku i klasy.
MerCarrie
:) :*
befashionteller
Świetny tekst ! Gratulacje! Mam takie osobiste przemyślenia, że im więcej od siebie wymagamy, tym więcej osiągamy. Mimo trudów i gorszych momentów w życiu, jednak warto obrać drogę samodoskonalenia i rozwoju…czasem ten „perfekcjonizm” nie jest taki zły. W tym wszystkim pamiętajmy jednak o sobie, naszym komforcie i marzeniach (..) Pozdrawiam!
MerCarrie
Otóż to! Sama od siebie sporo wymagam, ale popadanie w przesadę nigdy nie jest dobre.
Dziękuję! :)
moskitiery kraków
Chciałbym dzień w dzień czytać coś tak dobrego.
Aga
Usiłuje od paru dni to skomentować , ale niebardzo wiem jak…
zaczynam się Ciebie bać! Bo wchodze na Czyjegoś bloga, a czytam swoje myśli!
MerCarrie
myślę, że jest nas więcej :)
buziaki
Anna
Jest nas niestety duuuzo wiecej ze mna wlacznie! Swietny tekst :) Pozdrawiam
MerCarrie
Dziękuję :)
Miłego weekendu!
Moni
Leżę w łóżku z małym wysysaczem i czytam sobie wszystkie teksty:) a ten jest ewidentnie o mnie. Siedzisz w mojej głowie :D
MerCarrie
:D bój się