Mit Paryżanek istnieje od lat. Stolica Francji przez dziesięciolecia przyciągała artystów i uchodziła za miejsce słynące z dobrego gustu. To z Paryża elegantki przywoziły najmodniejsze fasony sukienek. To w Paryżu mieszkali i tworzyli jedni z najważniejszych projektantów XX wieku.
Mam jednak wrażenie, że ostatnia dekada to prawdziwe szaleństwo, paryska gorączka, na którą sama zachorowałam. Paryżanka stała się przedmiotem kultu, niedoścignionym wzorem, idolką o twarzy Jeanne Damas czy Caroline de Maigret. Paryżanka stała się synonimem niewymuszonego szyku, nonszalancji i radości życia.
Podczas niedawnego pobytu w Paryżu zastanawiałam się na czym polega fenomen Paryżanek i dlaczego tak wiele z nasz się z nimi utożsamia? Odpowiedzi na te pytania szukałam w na paryskich ulicach i w książce Jeanne Damas „Á Paris”.
Po pierwsze Paryżanki nie są doskonałe.
Żadna z obserwowanych przeze mnie kobiet nie wyglądała idealnie. Jasne, były bardzo zadbane, ich ubrania wyprasowane, odszyte z niezłych tkanin, paznokcie ze świeżym manicure – nawet, jeśli nie były pomalowane. Ale zawsze jakiś detal sprawiał, że nie wyglądały, jakby za bardzo się starały. Sportowe buty, rozwiane włosy, niedbale zarzucona na szyję chustka, makijaż tak minimalny, że niemal niewidoczny. I to działa.
Kolejną rzeczą, która sprawia, że Paryżanki wyglądają tak dobrze, to znajomość własnej sylwetki. Wiedzą, co jest dla nich odpowiednie, wiedzą jakich fasonów unikać i robią to. Wierz mi, choć brzmi to nieprawdopodobnie, nie widywałam kobiet w źle leżących ubraniach. Owszem, stylizacje mogły mi się nie podobać, ale zawsze były dopasowane do sylwetek prezentujących je dziewczyn.
Moim zdaniem styl wielu Paryżanek można uznać za zachowawczy, bezpieczny, ale chyba właśnie dlatego się sprawdza. Nie twierdzę, że Mieszkanki Miasta Świateł nie eksperymentują, że nie próbują nowych rzeczy i nie popełniają błędów, bo tak nie jest. Ale przeglądając się paryskim ulicom tych błędów widzisz stosunkowo mało.
Siedząc w kawiarni przyglądałam się mijającym mnie przechodniom i dość łatwo mogłam odróżnić turystów od „miejscowych”. Turyści albo byli ubrani wygodnie (Goretex, górskie buty i plecaki)(nie przesadzam!) albo starali się za bardzo.
W tej drugiej kategorii prym wiodły Azjatki, na które wprost nie mogłam się napatrzeć. Niemal zawsze ubrane były znakomicie, z ogromnym smakiem i wyczuciem. Obok mnie siedziała dziewczyna w topie wyszywanym piórami (serio…piórami!). Chwilę później na rowerze przejechała kolejna, ubrana w czarne cygaretki, mokasyny i czarny żakiet wyszywany kamieniami. Lśniła i wyglądała zjawiskowo. Ale mimo to, kiedy zaraz po niej przeszła młoda kobieta wyprowadzająca psa na spacer ten cały blask zgasł, bo oto prosty żakiet, spodnie, szal i sportowe buty miały w sobie coś, co przyciągało wzrok.
Poczułam się rozdarta, bo, jak wiesz, sama mam skłonność do przesady i kocham piękne ubrania. I choć dość często stawiam na prostotę, nieco podkręconą rzucającym się w oczy deseniem czy biżuterią, to gdybym całkowicie zrezygnowała z efektownych ciuchów, przestałabym być sobą. Tym bardziej, że te cacka nie zostały uszyte po to, by wisieć w szafach, lub co gorsza na sklepowych wieszakach, lecz by szaleć na mieście i ubarwiać naszą rzeczywistość.
Pamiętajmy jednak, że Paryżanki to nie tylko ciuchy, choć bardzo przyjemnie się o nich rozmawia.
Mieszkanki Paryża są lokalnymi patriotkami.
Są szalenie przywiązane do dzielnicy, w której mieszkają. Ich zdaniem w obrębie kilku ulic wokół ich domu są najfajniejsze knajpy w mieście, najlepsza piekarnia i najbardziej aromatyczna kawa. Czasem spotkają się ze znajomymi gdzieś indziej, ale i tak będą podkreślać, że w piekarni obok ich domu croissanty są najbardziej maślane.
Doskonale to rozumiem. Zarówno w Brukseli jak i Warszawie mogłabym się nie ruszać poza okolice mojego domu. Wszystko co najlepsze mam pod nosem, a inne dzielnice mogłyby nie istnieć!
Mają wąskie grono wiernych przyjaciół i się ich trzymają.
Owszem, poznają nowych ludzi, może nawet uznają ich za interesujących, ale to nie z nimi zjadły beczkę soli. Garance w swojej książce pisała, że przyjęcie do grupy przyjaciół to droga przez mękę. Testy trwają długo, ale jeśli przejdzie się je pomyślnie, zyskuje się fantastyczną paryską rodzinę.
Paryżanki kochają prywatki!
Wyjście do klubu bywa fajne, ale wszyscy wiemy, że najlepiej jest potańczyć przyjaciółkami do hitów Beyoncé i muzyki ze Spotify. A jeśli nie mają ochoty na tańce, po prostu spędzają wieczór z przyjaciółmi i kilkoma butelkami szampana lub czerwonego na niekończących się dyskusjach, których celem jest oczywiście zmiana świata. Wiele takich imprez widziałam na Instagramie u obserwowanych przeze mnie osób.
Paryżanki uwielbiają spędzać czas poza domem.
To oczywiste – w takim mieście! – możesz powiedzieć. Nie da się ukryć, że Paryż sprzyja spacerom i sprawia, że chcesz przemierzać jego ulice, usiąść na ławce w parku lub na bulwarach nad brzegiem Sekwany i poczytać książkę. Zgadzam się z Tobą!
W porze lunchu wszystkie ławki w parkach są zajęte, bo mieszkańcy Paryża wylegają z biur, by na świeżym powietrzu pochłonąć bagietkę z masłem i szynką lub upichcony w domu posiłek. Przed pracą wpadają do kawiarni na szybką kawę i przegląd prasy. Wieczorem zaś spotykają się i piknikują z przyjaciółmi popijając wino. Bo w Paryżu, podobnie jak w Brukseli, picie alkoholu w miejscach publicznych jest dozwolone i nikogo to nie dziwi, nie oburza i nie widuję więcej pijanych osób niż na przykład w Warszawie.
Nie zapominają o kulturze i sztuce.
Paryżanki lubią wpadać do galerii, muzeów, by trzymać rękę na pulsie i mieć potem o czym rozmawiać ze znajomymi, a także by móc się przed nimi nieco popisać („jak to? jeszcze nie widziałaś tej wystawy?!”). Ale w tej kwestii mają przewagę nad mieszkańcami innych miast. Ilość muzeów i wystaw wręcz przyprawia o zawrót głowy. Ilekroć odwiedzam Miasto Świateł, staram się obejrzeć choć jedną/dwie wystawy. Bo naprawdę, jest w czym wybierać. Niestety Warszawa czy Bruksela tylu doznań artystycznych nie dostarczają.
Te wszystkie zachowania sprawiają, że zwykła codzienność wydaje się wyjątkowa i pociągająca. A przecież każda z nas może robić dokładnie to samo – niezależnie od szerokości geograficznej. Wyrzuć te spodnie, które może i są wygodne, ale nie służą twojej sylwetce. Zorganizuj prywatkę. Usiądź w kawiarnianym ogródku, tak, nawet teraz, kiedy jest chłodno. Zobaczysz, jak przyjemnie jest napić się gorącej herbaty siedząc w płaszczu, czapce i rękawiczkach. I wróć do domu przez park, choć droga jest dłuższa. Twoje pośladki ci podziękują, a ty się zrelaksujesz.
Tylko tyle i aż tyle.
Jak to słusznie zauważyły autorki jednej z najpopularniejszych książek ostatnich lat: możesz być Paryżanką, gdziekolwiek jesteś.
Bisous :*
2 comments
Agnieszka
Coucou ma cherie :-)
Moim zdaniem sa. Bardzo wyjatkowe. Jednak cos jest w tym francuskim „je ne sais quoui”. Mieszkalam jakis czas temu przez pewien czas (alez to enigmatycznie zabrzmialo…) w Paryzu, i uwazam, ze paryzanki zdecydowanie maja w sobie to male, nieuchwytne i nie do konca dajace sie wytlumaczyc „cos”, co sprawia, ze sa bardzo wyjatkowe.
https://luxfactor.blogspot.com/
Świetny tekst i piękne zdjęcia!
:))
Naprawdę super