//English version below//

Jest niewiele miast, w których czuję, że mogłabym mieszkać, w których czuję się jak w domu.

Do tej pory poza rodzinną Warszawą dobrze czułam się wyłącznie w Sopocie i Lizbonie (hmmm oba miasta mają bezpośredni dostęp do morza). Do czasu, kiedy odwiedziłam Paryż. Kiedy pierwszy raz wysiadłam na dworcu Gare du Nord, poczułam, że przyjechałam do domu. Tak samo było za drugim razem. I za trzecim.
Moje uczucia do tego miasta się nie zmieniają, choć zaczynam dostrzegać jego wady i przestaję patrzeć na nie wyłącznie przez pryzmat słodkich makaroników i kieliszka z szampanem.
Obecnie Paryż pokazuje swoje pełne złe oblicze: pełne nawiedzonych azjatyckich turystów z przyklejonymi do twarzy aparatami fotograficznymi, deszczu i wiatru oraz muzeów wypożyczających najważniejsze dla zwiedzającej (czyli dla mnie) dzieła (czyli Zaklinaczkę Węży Rousseau!!!).
Pierwszy (jeszcze ciepły) wieczór mojego tygodnia w Paryżu postanowiłam uczcić wybierając się na spacer nad brzegiem Sekwany, niczym rodowita Paryżanka – światło było przepiękne, turyści jakby mniej irytujący, a i Luwr wyglądał przyjaźnie.
Bluza, długa spódnica (to do niej należało zrobić efekt WOW), srebrne trampki i okulary…no i mój ukochany Paryż.
Buziaki :*

 

 

 

 

 

 

 

 

____________________________________________________
There is no place like home you might say. That’s what I thought till I visited Sopot and Lisbon – two seaside cities where I could live.
But when I went to Paris – I felt like I came back home. And it was like that every single time I went there: the first one, the second, the third…
My feelings to this city has not changed. Though, I started to see its shades. I see that there is something more than just sweet macaroons and glasses full of champagne. The darks side of the city are Asian tourists with cameras stuck to their faces, rain, wind and museums which gave back the most important pieces to the other museums (like  La charmeuse de Serpents by Rousseau!!! To Venice? Why now? Come on!).
I decided to celebrate the very first evening of my week in Paris with a walk along the Seine – just like a Parisian Girl. The light was beautiful, tourists were less annoying and Louvre looked friendly. Sweatshirt, long dress (which should give the wow-factor) silver sneakers, sun glasses and my beloved… Paris.
Bisous :*

You May Also Like

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *