Niedawno miałam okazję znów odwiedzić moje ukochane miasto. Tym razem jednak, nie był to wyjazd wyłącznie dla mojej przyjemności. Zabraliśmy do Paryża na weekend moich rodziców z okazji ich rocznicy ślubu i dla nich to była pierwsza wizyta w mieście świateł.
Za punkt honoru postawiłam sobie, że wrócą oczarowani i zachwyceni. Że poczują niedosyt i będą mieli apetyt na więcej. Chciałam, żeby zakochali się Paryżu, jak ja to zrobiłam parę lat temu wychodząc z pociągu na Gare du Nord.
Układając plan zwiedzania starałam się, aby zobaczyli jak najwięcej, ale nie chciałam, aby harmonogram był zbyt przeładowany. Wyjazd miał być czystą przyjemnością, a nie gonitwą za kolejnymi zabytkami. Postanowiłam nie popełniać tego błędu, co w Rzymie, gdzie chcieliśmy zobaczyć WSZYSTKO! Dlatego uprzedzam, nie będziemy zwiedzać – będziemy spacerować.
Zapraszam!
Dzień pierwszy
Wynajęliśmy mieszkanie w okolicach Bastylii. Lokalizacja ta pozwala na dotarcie do ścisłego centrum spacerkiem, co też uczyniliśmy.
Z placu Bastylii bulwarem Henryka IV doszliśmy do wyspy Świętego Ludwika (Île Saint-Louis). Na wyspie znajdują się przepiękne kamienice i rezydencje. Jeśli macie duży budżet, proponuję poszukać mieszkania właśnie tam. Niektóre apartamenty są urządzone z dużym smakiem i mają przepiękny widok na Sekwanę i katedrę Notre-Dame.
My przeszliśmy wzdłuż prawego brzegu wyspy (jak mam możliwość popatrzeć na wodę, nie umiem sobie tej przyjemności odmówić) i mostem St. Louis przeprawiliśmy się na Île de la Cité. Naszym celem była oczywiście katedra Notre-Dame. Ale miło było zatrzymać się na chwilę na placyku Jana XXIII i podziwiać bryłę katedry – mam wrażenie, że głównie skupiamy się na fasadzie zapominając o oszałamiającym tyle. Następnie weszliśmy do wnętrza kościoła. Fascynuje strzelistością, rozmiarami i witrażami.
Zawsze, kiedy oglądam tego typu budowle, nie mogę uwierzyć, że są dziełem ludzkich rąk. Dotykam także murów, jakbym chciała w ten sposób poznać wszystkie historie, których na przestrzeni stuleci były świadkami.
Z katedry warto udać się na Marché aux Fleurs. Zielone budki wypełnione po brzegi kwiatami, roślinami doniczkowymi, ogrodowymi bibelotami są jednym z moich ulubionych miejsc w Paryżu. Za każdym razem muszę tam zajrzeć.
Następnie przeszliśmy mostem Notre Dame, by w okolicach Hôtel de Ville kupić bagietki z szynką i kawę. Wszak czas na krótką przerwę i mały posiłek! Najprzyjemniej jest zjeść drugie śniadanie siedząc na zielonych krzesełkach w ogrodach Tuileries i podziwiając budynek Luwru.
kilka minut spaceru po ogrodach i buty przestają być czarne ;) na szczęście w muzeach są darmowe maszyny do czyszczenia butów
Po krótkiej przerwie poszliśmy do Muzeum de l’Orangerie, żeby Mama mogła sobie na nenufary popatrzeć ;) (wizyta w w tym muzeum to od 30-40 minut, chyba że mają jakąś ciekawą wystawę czasową – wtedy pobyt może się wydłużyć). Stamtąd już tylko parę minut dzieliło nas od Muzeum d’Orsay.
Uważam, że jeśli macie tylko weekend na zwiedzanie Paryża, nie warto tracić zbyt dużo czasu na muzea, zwłaszcza, że kolejki mogą być skandaliczne. Dlatego proponuję wybrać tylko jedno (nie, nie Luwr!). Moim zdaniem najlepszym będzie właśnie Muzeum d’Orsay. Ze względu na architekturę, przestrzenny hol z rzeźbami i zgromadzone w nim dzieła (gość bez ucha, czy impresjoniści)(niestety Rousseau CIĄGLE wypożyczony!!!), a także z uwagi na usytuowanie w samym sercu szlaku turystycznego. Jeśli jesteście ciekawi moich opinii o innych muzeach, odsyłam do wpisu sprzed roku – tutaj. Pamiętajcie tylko, żeby wcześniej kupić sobie bilety przez Internet! Zaoszczędzicie dużo czasu.
Na d’Orsay musicie poświęcić od półtorej do dwóch godzin.
Z muzeum wróciliśmy do ogrodów Tuileries i przedefilowaliśmy pod łukiem, by sprawdzić, czy odbudowali szklaną piramidę zniszczoną przez profesora Roberta Langdona ;)
Jako że już było późno, wróciliśmy metrem na plac Bastylii. Zjedliśmy świetną i tanią kolację w chińskim barze, a następnie wypiliśmy w naszym mieszkaniu butelkę czerwonego wina słuchając jazzu.
pusty Luwr…rzadkość
Dzień drugi
Drugi dzień poświęciliśmy na Disneyland. Nie mogliśmy zrezygnować z tej przyjemności (mój Tata jest Mega Fanem Disneya!).
Była to niespodzianka dla moich rodziców, którym wmawiałam, że jedziemy do Wersalu. Co ciekawie, nie zdziwiło ich (wręcz uznali to za zupełnie normalne)(powinnam się w sumie nad tym zastanowić), że ich przeszło 30 letnia córka zakłada diadem. W sumie tiara do Wersalu…ma to nawet sens.
Było nieźle! Szybkim krokiem rodzice zostali zaprowadzeni do RER. Na stacji nawet nie dałam czasu im się zorientować gdzie dokładnie jedziemy i w jakim kierunku. Uff. Przybiliśmy sobie z Adamem piątkę, jacy z nas doskonali spiskowcy.
Potem, jako Mata Hari od siedmiu boleści, postanowiłam podtrzymywać legendę i dałam rodzicom do ręki przewodnik, żeby sobie siedzibie królów poczytali!!! I to był zasadniczy błąd.
Moja Matka, znana także pod pseudonimem Ja-Zawsze-Muszę-Wszystko-Wiedzieć-I-Zepsuć-Każdą-Niespodziankę, zaczęła obczajać mapę…Skumała się oczywiście, że Wersal to jak gdyby trochę gdzie indziej. Zaraz potem pociąg w trzech językach powiedział, że jedziemy w kierunku Disneylandu…
Tata zaczął chichotać. Na koniec laska, która siedziała za mną, wyciągnęła wielką mapę parku z giga Myszką Miki na okładce… SERIO!!?? Tata parsknął śmiechem, a Mama z zapamiętaniem zaczęła czytać o tym cholernym Wersalu.
za moimi plecami zdrajczyni z mapą…ludzie to wilki!
No ale przynajmniej udawali zaskoczonych, a Tata dopytywał się, kiedy będziemy się przesiadać… Litości! W każdym razie byli zachwyceni!
O Disneylandzie wysmażyłam długi postu rok temu, więc nie będę się powtarzać i odsyłam tutaj. Nic się nie zmieniło, poza godzinami otwarcia – w sezonie jesienno-zimowym park w tygodniu zamykają o 22:00 (choć w dniu naszej wizyty był zamykany już o 20:00).
Dzień trzeci
Zaczęliśmy od Łuku Triumfalnego, gdzie dojechaliśmy metrem. Stamtąd przeszliśmy się Polami Elizejskimi, na których wypiliśmy najdroższą herbatę na świecie. Skręciliśmy w Avenue Montaigne – ulicę pełną ekskluzywnych butików, w tym znanego z Seksu w Wielkim Mieście Diora („I fell! I fell in Dior!”). Skoro wspomniałam SATC, to również na tej ulicy znajduje się hotel Plaza Athénée, w którym Carrie mieszkała z tym starym dziadem Petrowskim. Fasada cała w czerwonych pelargoniach robi przyjemne wrażenie. Choć nie znoszę czerwonych pelargonii. Ogólnie nie lubię pelargonii. Przełknę tylko różowe.
Docieramy w ten sposób do Alma Marceau, gdzie znajduje się znicz przypominający o tragicznej śmierci Lady Diany (w sumie też romantycznej: para kochanków starająca się ukryć swoją miłość przed ciekawskimi. Nie żeby wcześniej pokazywali się razem na jachtach i w knajpach). A w oddali widać już cel dzisiejszego spaceru – Wieżę Eiffela. Wystarczy tylko przejść przez Pont de l’Alma i deptakiem dojść do Avenue de la Bourdonnais mijając po drodze otuloną roślinami ścianę Muzeum du Quai Branly. Koniecznie należy skręcić we wspomnianą ulicę by za chwilę dojść do Rue de l’Université. Stamtąd Wieża Eiffela jest już na wyciągnięcie ręki. Nie pchajcie się jednak od razu pod samą wieżę. Usiądźcie na ławce na skwerku.
Pora na przerwę! A skoro pora na przerwę, koniecznie trzeba napić się wina musującego!
jesienne słońce przenikające złote liście…cudo
Potem możecie już ruszyć do wieży. Z uwagi na idiotyczne czasy, w których żyjemy, teren bezpośrednio wokół wieży jest ogrodzony i należy najpierw przejść przez kontrolę bezpieczeństwa. My sobie darowaliśmy, zwłaszcza, że nie chcieliśmy wjeżdżać na taras widokowy. Kolejki są zawsze chore, a ja mam lęk wysokości. Piękna panorama miasta jest z Sacré Coeur. I w dodatku za darmo.
Chwilę pokręciliśmy się po okolicy, rodzice popstrykali zdjęcia z mostu d’Iéna i wróciliśmy do Pont de l’Alma, żeby odbyć rejs po Sekwanie. Jest wiele firm oferujących rejsy, ja jednak polecam Bateaux – Mouches: jest najtańsze, a poza tym to marka sama w sobie! Rejs trwa godzinę i moim zdaniem to najcudowniejszy sposób na zobaczenie miasta.
Pamiętajcie, żeby pocałować ukochaną osobę pod każdym mostem! To wróży szczęście i powodzenie. A skoro już znaleźliście się w tych cudownych okolicznościach, proponuję, abyście znów napili się wina musującego! W końcu jesteście w Paryżu.
Po rejsie, jeśli jeszcze będziecie mieli czas, koniecznie pojedźcie do Sacré Coeur. Jest to najpiękniejsze miejsce w całym mieście. Nam się niestety nie udało tam dotrzeć, bo uparłam się pójść do Centrum Pompidou na wystawę prac René Magritte (belgijski malarz, którego najważniejsze dzieła nie znajdują się w Belgii, a w USA. Cóż za logika! Inna sprawa, że Belgowie się na niego wypięli i został doceniony dopiero w Stanach.). Były dzikie tłumy i chociaż mieliśmy kupione wcześniej przez Internet bilety, nie weszliśmy na wystawę, bo czas oczekiwania wynosił ponad godzinę…Nie zdążylibyśmy na pociąg do Brukseli. Więc nie zobaczyłam ani obrazu gościa w meloniku z jabłkiem zamiast twarzy, ani nie zjadłam bagietki na chodach Sacré Coeur. Byłam zdruzgotana!
W ten sposób weekend w Paryżu dobiegł końca. Jak widzicie harmonogram nie jest zbyt przeładowany. To po prostu przyjemny, długi i nieśpieszny spacer. Oczywiście można by było uzupełnić go o Grand Palais, dłuższy spacer brzegiem Sekwany (barki mieszkalne!), ogród Luxembourg, kieliszek wina w Café de Flore. Co bardziej zacięci mogliby jeszcze odwiedzić Luwr (ale serio, to nie ma sensu!)…Tylko po co? Nie zawsze chodzi o to, żeby zobaczyć wszystko.
Lepiej zapamiętacie bagietkę zjedzoną na ławce parku, czy kieliszek wina w czasie rejsu statkiem, niż kolejną rzeźbę, kolejny obraz, kolejne dzieło sztuki oglądane wśród tłumów próbujących sobie zrobić selfie z van Goghiem.
Nie popełniajcie tego błędu, co my w Rzymie! Bo nie zakochacie się Paryżu i wtedy byłoby mi bardzo przykro.
Bisous :*
4 comments
Weronika/ mamotatogotuj.com
A niech mnie! Skoro już raz odważyłam się skomentować, to co mam sobie żałować ;-)
Byłam wraz z mężem (jeszcze wtedy nie-mężem) w Paryżu w 2008 roku i zakochaliśmy się w tym mieście. Wino piliśmy ciągle i wszędzie (choć bez bąbelków), a bagietki i zupa cebulowa stanowiły naszą podstawę diety przez tych kilka dni naszej wizyty. Jakże teraz żałuję, że nie pojechaliśmy do Disneyland’u! Może kiedyś pojedziemy tam z naszą córeczką :-)
Strasznie mnie zasloczyłaś pisząc, że teren wokół wieży jest ogrodzony! To naprawdę straszne i rujnuje tamtejszy klimat!
Co by nie mówić, fantastyczny opis weekendu! I naprawdę nie wiem jak Ty to robisz, że gdziekolwiek jesteś, nadajesz temu wydarzeniu mega ekscytujący charakter :-)
MerCarrie
Ależ bardzo mi miło Cię widzieć!!!
Jak będziecie mieli możliwość, koniecznie pojedźcie z córeczką do Disneylandu, poczekajcie tylko, aż będzie na tyle duża, żeby móc wejść na większość atrakcji. Powiem Ci, że przelot statkiem Piotrusia Pana z moimi rodzicami był mega ;) śpiewaliśmy piosenki, machaliśmy rękami i krzyczeliśmy „O! Tygrysia Lilia!” „Wandziu, nie skacz!” :) Czułam się jak pięciolatka :) Dla Waszej Małej to też może być mega przeżycie, zwłaszcza parady: maluchy piszczały z przejęcia.
Co do zasieków, rzeczywistość jest smutna i na każdym kroku spotykasz żołnierzy z długą bronią. W każdym muzeum drobiazgowo sprawdzają zawartość kieszeni, kurtek, toreb i plecaków…niestety.
Rozumiem doskonale Wasze menu! Nigdy w życiu nie zjadłam tyle kanapek, co w czasie naszych dwóch ostatnich pobytów w Paryżu (w miniony weekend i w ubiegłym roku). Węglowodany proste suto zakrapiane winem były naszymi najlepszymi przyjaciółmi (co ciekawe, na takim wikcie schudłam)(co potem naturalnie nadrobiłam czekoladą)(stara, a głupia i nigdy się nie nauczę!)
Dziękuję za super miły komentarz :)
Udanego tygodnia.
Buziaki
Gabriela
Oj uwielbiam Twój klimat – przenoszę się w momencie do wpomnień o Paryżu, który pokochałam od pierwszego wejrzenia! Byłam pod tak wielkim wrażeniem, że postanowiłam się uczyć j. francuskiego na własną rękę, aby w przyszłości bez problemu odnależć się w tym mieście.
Nauka nie należy do zbyt płynnych, ale jestem dobrej myśli :)
Ściskam mocno i zazdroszczę jeszcze bardziej, al etak wiesz – pozytywnie! :*
MerCarrie
Ucz się, francuski jest piękny. Jestem właśnie na kolejnym kursie (po kilku latach przerwy) i przypominam sobie, jakie to przyjemne puffać i przewracać oczami wyrażając dezaprobatę ;)))
A Paryż to moja miłość i widzę, że Twoja też :)
Buziaki i uściski :*