Wybraliśmy się z A. do Opery. A. wypolerował buty, zawiązał krawat, ja zakręciłam loka, założyłam obcasy i tiul i wyruszyliśmy. Od zawsze uwielbiam atmosferę Teatru Wielkiego. Jako dziecko byłam podekscytowana na samą myśl o zapachu perfum, biżuterii, przyciemnionym świetle, orkiestrze strojącej instrumenty, szmerach rozmów – tego się także spodziewałam w ubiegłym tygodniu. I to był, Kochane, błąd. Duży błąd…
Kiedy wbiegłam na widownię stukocząc obcasami (jak zwykle w ostatniej chwili, tuż przed trzecim dzwonkiem), zajęłam swoje miejsce na widowni, rozejrzałam się i aż mnie zatkało! Ludzie wyglądali jakby przyszli na siłkę albo do kina – na film z super-bohaterami albo „Szklaną Pułapkę 56”. Były zatem grane: jeansy, adidasy, bluzy/swetry i tak, tak…. spodnie dresowe (!!!). Na szczęście orkiestra zaczęła grać, a scenografia Borisa Kudlički odciągnęła całkowicie moją uwagę od szarego dresu
i sportowego obuwia.
i sportowego obuwia.
W czasie antraktu miałam jednak okazję przyjrzeć się ubiorowi widzów. Okej, rozumiem, że opera była ultra współczesna, że spektakl był wystawiany w czwartek, rozumiem, że w czwartek nie stawiamy się w pełnej gali – nie wymagam smokingów, kiecek wieczorowych i brylantów – ale nie zakładamy dresu!! To oczywiste i nie wymaga chyba szczegółowej znajomości zasad etykiety (ale jeśli ktokolwiek ma wątpliwości zapraszam do lektury książki, o której pisałam tutaj oraz innych pozycji poświęconych zasadom dress code – takich książek jest ich zatrzęsienie, zapewniam).
Na przestrzeni ostatnich lat zaobserwowałam postępującą abnegację (czy jak to się teraz popularnie nazywa „normcore”) (co za idiotyzm swoją drogą! Brak stylu i bezguście uważane za „it” – świat oszalał). Nasi rówieśnicy przestali przywiązywać wagę do zachowania form – przestali dostosowywać ubiór do okazji. W pewnym momencie zaczęłam się czuć nieco overdressed – ja w błyszczącej marynarce albo białej koszuli, z fajnym makijażem i przyzwoitą (jak na moje dyskusyjne umiejętności fryzjerskie) fryzurą (ostatnio fryzjer kazał mi odstawić żelazko do włosów – na co mu odpowiedziałam, że wtedy będę wyglądać jak czupiradło, bo uczesana jestem tylko wtedy, gdy zakręcę fale prostownicą), a pozostałe dziewczyny poczochrane (jak ja nieużywająca prostownicy) w t-shirtach lub przydużych, bezkształtnych tunikach z dresówki. Co gorsza, wyglądają tak niezależnie od miejsca i okoliczności: fancy restauracja, impreza w klubie, teatr, kino, koncert, impreza urodzinowa u przyjaciół.
Uważam, że dostosowanie ubioru do okazji świadczy o nie tylko o naszym dobrym wychowaniu, ale przede wszystkim, stanowi wyraz naszego szacunku dla innych i dla nas samych. Aha, i nie zawsze musi nam być mega wygodnie. Wiem, że koszula czy żakiet nie zapewniają nam takiego komfortu jak piżama, ale i też i nie taka jest ich funkcja. Dzięki nim mamy wyglądać elegancko, profesjonalnie. Bluzy, spodnie dresowe i adidasy (nie piszę tu o designerskich egzemplarzach) możemy zostawić na wyjazd za miasto, weekend na rowerze, czy podróż.
Ale do Opery, błagam, ubierajmy się jak na powagę miejsca przystało. Niech to nadal będzie miejsce o niepowtarzalnej atmosferze. Niech nadal małe dziewczynki będą podekscytowane na myśl o eleganckich dorosłych w wieczorowych toaletach. Nie odzierajmy każdej sfery naszego życia z magii i wyjątkowości. Nie warto, wierzcie mi.
Buziaki :*
________________________________________________________
A. and I we went to the Opera – place I loved since I was a child. I was always excited about atmosphere of that place: smell of perfume , jewelry, sound of tuned instruments, murmurs of conversations. That is what I expected last week. Unfortunately I was wrong. Soooo wrong.
When I took my seat I looked around and what I saw made me completely speechless. People looked like they came to the gym or to the cinema to watch next part of “Die Hard” – they were wearing jeans, sweatshirts, sneakers and (oh my Sweet God!) sweatpants. I was devastated. I mean, come on – You came to the Opera. I know, it was Thursday so I don’t expect evening dress, but something special and elegant.
Nowadays I see people becoming sloppy – or, pardonez le mot, normcore (how dumb “trend” is that?!). They don’t differ the occasions – they look the same (jersey tunics, sneakers, with unkempt hair) everywhere and every time: fancy restaurant, club, birthday party, cinema, theater. Sometimes, among them, I feel overdressed – my clothes fit to the occasion though. For those who think it’s not important what you are wearing or who doesn’t know the basic rules: please read a book I recommended here or one of plenty positions about dress-code. That will help.
Pretty, pretty please be elegant at the Opera. Allow little girls to be exciting about visiting this special place where people are chic and stylish and everything is so special. Leave them and yourselves a little bit of magic in your life – you don’t need to keep both feet (in sneakers) on the ground all the time.
Bisous :*