Już nieraz pisałam Wam, że wakacyjne mieszkanie jest tak samo ważne, jak miejsce, w którym wakacje spędzamy. Ilość godzin poświęconych przeze mnie na poszukiwanie idealnego mieszkania/hotelu przed każdym z wyjazdów jest ogromna. Wiele wieczorów spędziłam przed komputerem szukając mieszkania w Paryżu, Nicei, Rzymie, Jastarni czy Toskanii. Nie inaczej było tym razem.
Szukając noclegu w Tbilisi, gdzie mieliśmy spędzić trzy noce, w pierwszej kolejności odwiedziłam oczywiście Airbnb. Niestety, w założonym przedziale cenowym nie znalazłam ani jednego (!) mieszkania, w którym chciałabym spać… W poczuciu beznadziei weszłam na booking.com i ku własnemu zdziwieniu znalazłam…hostel…który mnie zachwycił. Po przeczytaniu opinii na stronie i na FB, rezerwacja była już tylko formalnością.
Namaste Hostel Tbilisi
Hostel Namaste mieści się w starej kamienicy posadowionej na jednym ze wzgórz otaczających Tbilisi. Z koronkowych tarasów hostelu rozciąga się przepiękny widok na całe miasto.
Wnętrze jest nietuzinkowe. Ściany są pokryte malowidłami, rysunkami, grafikami, naklejkami. Tu obok głębokiej skórzanej sofy znajdzie się miejsce dla ręcznie malowanego stołu, kufra po prababci, kryształowego żyrandola i hipsterskich krzesełek. To sprawia, że natychmiast po przestąpieniu progu Namaste, czujemy się tam, jak u siebie, nawet jeśli nasza estetyka daleko odbiega od zamiłowania do nieokiełznanego eklektyzmu.
Obsługa jest mocno wyluzowana, ale uczynna i zawsze na miejscu. Hostel jest codziennie sprzątany – miła pani co chwila odkurza, myje podłogi (dlatego w hostelu trzeba zmieniać buty – jak w domu!), sprząta łazienki i kuchnię.
W hostelu znajdziecie dwie sale wieloosobowe, kilka pokoi dwuosobowych (bez łazienek), wspólną kuchnię, salon z kominkiem i taras, na którym spożywa się posiłki. Co do łazienek: na parterze są oddzielny prysznic i toaleta, a na piętrze łazienka z wanną i toaletą. Niby mało, ale tylko raz musiałam czekać na dostęp do łazienki, ale byłam zbyt leniwa, aby zejść na parter ;)
Z Adamem mieliśmy pokój dwuosobowy na piętrze, z prywatnym tarasem. Ciekawostka, nie wolno jeść w pokojach, tym samym na prywatnych tarasach – raz zostaliśmy porządnie obsztorcowani za romantyczne śniadanko z widokiem na panoramę Tbilisi. No cóż. Taki zwyczaj.
W hostelu, naturalnie za dodatkową opłatą, możecie zrobić pranie, co może być szczególnie przydatne, jeśli przyjechaliście z kilkudniowego trekkingu. Wi-Fi mogłoby być lepsze, ale nie przeszkadzało mi to, bo miałam Internet mobilny. Poza tym kupicie domowe wino i czurczchelę.
Hostel jest doskonale zlokalizowany. W kilka minut dojdziecie do centrum, do łaźni i na Plac Wolności, skąd odjeżdżają autobusy na lotnisko w Kutaisi.
Namaste Hostel Tbilisi, Betlemi st 26, Facebook
Schuchmann Wines Château & SPA
Tuż za Telawi, w Kisiskhevi znajduje się elegancki hotel, z miłą i profesjonalną obsługą. Wnętrza proste: białe ściany, ciemno – brązowe, drewniane meble. Z pokojów roztacza się widok na winnicę i góry. W hotelu jest basen (co kompletnie uszło mojej uwadze i nie wzięłam kostiumu!). W cenie pokoju są także krótka wycieczka po winnicy oraz degustacja win.
W restauracji znajdziecie oczywiście dania kuchni gruzińskiej, z chaczapuri na czele (ser!). W menu do każdego dania znajdziemy propozycję wina. Nie powiem, ułatwia to składanie zamówienia ;)
Schuchmann Wines Château & SPA, Kisikhevi, strona www, Facebook
Khutebi Hotel
No i dojechaliśmy do Udabno! Na otwarte przez Polaków Oasis Club składają się: restauracja, hostel i hotel. Oaza stanowi kolorowe, tętniące życiem i pozytywną energią miejsce na mapie szarego i opustoszałego Udabno (po więcej zdjęć zapraszam TU i TU).
W hostelu nie byłam, więc nie mam nic do powiedzenia na jego temat. Odnośnie do hotelu: składa się on z kilku trzy-czteroosobowych jednopokojowych domków z łazienkami. Podstawową ich zaletą zaletą są przeszklone ściany frontowe pozwalające na podziwianie piękna gruzińskiego stepu. Domki mają prywatne mini-tarasy (ale kto by z nich korzystał), są wyposażone w ogrzewanie i podobno w WiFi – nie wiem, nie korzystałam. W cenę domku wchodzi także solidne śniadanie, którym swobodnie może się najeść parę osób…dlatego się nim podzieliliśmy z innymi :)
Restauracja serwuje wariacje na temat gruzińskiej kuchni. Chaczapuri jest genialne (znowu ser!), a sałatka z dojrzewających w gruzińskim słońcu pomidorów z serem (w sumie banał)(i jeszcze więcej sera!), silnie doprawiona używanym tam do wszystkiego estragonem, podbiła moje kubki smakowe. Do tego kawa (albo czarna, albo z mlekiem – wielkomiejskiej latte tam nie uświadczycie), domowa lemoniada, stołowe wino i można biesiadować wiele godzin rozmawiając i żartując z nowo poznanymi ludźmi.
Podobno można zjeść obłędny sernik domowy. Niestety ani razu się nie załapałam. Pierwszego wieczoru zupełnie idiotycznie postanowiłam być na diecie (kompletna wariatka!), drugiego dnia cały sernik zjadła wycieczka Niemców, którzy zatrzymali się w restauracji w drodze do Dawid Garedżi. Trzeciego dnia z kolei co dziesięć minut zaglądałam do kuchni, ale najpierw słyszałam: „No się piecze!”, „Jeszcze nie ma”, „Przez ostatnie pięć minut nic się nie zmieniło”, a potem „No przecież musi wystygnąć!”, w końcu sama musiałam jechać i obeszłam się smakiem. To moja osobista tragedia.
W Oasis Club można pograć w planszówki, poczytać (mają dość dużą biblioteczkę), wypożyczyć rowery i pojeździć konno. A przede wszystkim można pić wino, rozmawiać, słuchać fajnej muzyki, głaskać osła, obserwować konie, bawić się z psami i starać się przechytrzyć krowę, która stanęła na Waszym tarasie, skutecznie blokując wejście do domku ;)
Niestety na koniec muszę dosypać łyżkę dziegciu do tej beczki miodu. Jakkolwiek obsługa jest sympatyczna, mam wrażenie, że kompletnie niezorganizowana. Otóż wyobraźcie sobie, zapomniano o naszej rezerwacji (dokonywaliśmy jej przez Facebooka). Efekt był taki, że dziewczę z „recepcji” miotało się nerwowo mamrocząc pod nosem i w końcu dostaliśmy domek, który zazwyczaj nie jest wynajmowany. Dlaczego? Bo stoi w nim łóżko piętrowe i zasłania to, co najważniejsze, czyli połowę szklanej ściany. W pierwszej chwili byłam tak wściekła, że chciałam zrobić dziką awanturę i zażądać zmiany (Ci co znają mnie bliżej, wiedzą, że potrafi we mnie Złe wstąpić…i wtedy nagle przestaję być miła), ale…przeszło mi. Nie wierzę, że to piszę, ale tak właśnie się stało. Uznałam, że i tak cały dzień będę siedzieć w restauracyjnym ogródku gapiąc się na horyzont i sącząc wino. Chociaż…gdybyśmy mieli w planie więcej noclegów, na pewno poznaliby moją złą twarz. Jaki z tego morał? W rezerwacji napiszcie im caps lockiem, że nie chcecie domku z piętrowym łóżkiem. Mój niefart – Wasza wygoda ;)
Poza tym, to Raj na Ziemi i mimo wszystko będę konsekwentnie polecać Oasis Club każdemu. Relaks, spokój i kwintesencja prostych przyjemności – właśnie to znajdziecie w Udabno.
Oasis Club, Udabno, strona www, Facebook
Jeśli będziecie szukać noclegów w Gruzji, mam nadzieję, że niniejszy wpis będzie pomocny.
Miłego tygodnia! A ja zaraz znów pakuję walizki ;)
Bisous :*