Natalia ma dwadzieścia trzy lata, orzechowe oczy i włosy w kolorze rozgrzanych na ruszcie kasztanów. Ma ogromną słabość do mody lat czterdziestych i pięćdziesiątych i uważa, że urodziła się o parę dekad za późno. Równocześnie nie wyobraża sobie życia bez Internetu i Starbucksa, więc funkcjonowanie w pierwszej połowie ubiegłego wieku mogłoby być dla niej co najmniej skomplikowane.
Wrażliwość, nostalgia za przeszłością, której nie była częścią, ironiczne poczucie humoru, zdecydowanie, impulsywność i niczym niezmącona pewność siebie stworzyły mieszankę wybuchową, sprawiającą, że Natalia jest nietuzinkową młodą kobietą.
Natalia lubi wieczorami przeglądać albumy z fotografiami Marylin Monroe i Marleny Dietrich. Słucha wtedy muzyki Abla Korzeniowskiego i zawsze się trochę wzrusza. W szafie ubrania ma posegregowane według nastroju i przeznaczenia (na chandrę, na imprezę, na randkę ze śniadaniem). Posiłki prawie zawsze jada siedząc na kuchennym blacie i wyglądając przez okno. Kiedy układa włosy, zakręca je czasem na wałki, zakłada chustkę na głowę, wpina w uszy kolczyki i w takim wydaniu schodzi do kawiarni na rogu po ulubioną mrożoną mokkę. Obsługa zawsze na jej widok się uśmiecha, a barista Tomek konsekwentnie maluje serduszka na każdej kawie (na mrożonych usypuje z kakao). Chłopak zrobi wiele, by tylko zasłużyć na orzechowe spojrzenie spod długich rzęs.
Natalia codziennie zastanawia się, czy umówić się z nim już, czy jeszcze chwilę poudawać niedostępną. Nie przychodzi jej to łatwo, bo Tomek ma oczy w kolorze oceanu i piękny uśmiech. „Może jutro…” myśli. Tomek w końcu zaprasza ją na kolację, podsuwając wraz z kawą serwetkę z napisaną równym pismem propozycją spędzenia wspólnie piątkowego wieczoru. Natalia tylko kiwa głową i już kilka dni później wie, że cała brygada ratowników o lśniących olejkiem, opalonych torsach nie będzie w stanie uratować jej od zatonięcia w tych granatowych oczach. Tomek zaś, po kilku godzinach spędzonych z Natalią, jest pewien, że oto dostał prezent od losu i nie może sobie pozwolić, by ktokolwiek sprzątnął mu go sprzed nosa. Dlatego przyjdzie mu wiele razy oddzwonić, kiedy ona rzuci słuchawką w trakcie rozmowy, przeprosić, kiedy ona się obrazi nie wiadomo o co. Ale uśmiech na jej twarzy, chwile, kiedy spontanicznie całuje go na ulicy, lub wysyła zdjęcia czegoś, co właśnie zobaczyła i koniecznie musi się z nim tym podzielić, wynagrodzą mu wszystko. A Natalia? Natalia będzie po prostu szczęśliwa i w obecności Tomka będzie wyglądała, jakby ktoś zapalił jej w środku tuzin reflektorów. Zawsze.
* * *
* * *
Od okresu wczesno-nastoletniego karmiłam się romansidłami. W każdej dostępnej postaci. Książki, filmy, bajki były źródłem uniesień i wyobrażeń o miłości, która się zjawi nagle – jak grom z jasnego nieba. Wyobrażałam sobie blondyna mojego życia: jak się pojawi, stanie, spojrzy, może nawet coś powie (niekoniecznie), a potem chwyci mnie w objęcia i tak już zostaniemy razem na wieki wieków złączeni w namiętnym pocałunku.
Potem rzeczywistość zaczęła weryfikować moje wyobrażenia. Koledzy byli średnio interesujący (poza pewnymi wyjątkami w kolorze blond), raczej niezbyt przystojni (poza pewnymi wyjątkami w kolorze blond) i bardziej nadawali się na kumpli niż na Wielką Miłość (poza pewnymi wyjątkami w kolorze blond). A ja czekałam, plotąc warkocz, by w odpowiednim momencie wyrzucić go przez okno wieży budowanej na akord przez architektów powojennej Warszawy.
Kiedy los postawił przede mną Blondyna, nazywanego przez moje przyjaciółki pieszczotliwie Prince Charming, z warkocza zrobiłam kok. Wspólne kino, kawa, spacery, żarty, pogawędki, dyskusje. W pewnym momencie żarty stały się elitarne, zrozumiałe tylko dla dwóch osób, a dyskusje coraz częściej prowadziły do wspólnych wniosków. Zaczęłam przeglądać się w jego oczach, rozpuściłam warkocz i wyrzuciłam przez okno swojej wieży, a on natychmiast skorzystał z okazji i chroni mnie przed smokami i złymi czarownicami (w tym przede mną samą) do dziś.
Nigdy nie spojrzałam wstecz i nie zastanawiałam się, „co by było gdyby”. Wiem, że trawa u sąsiada jest zawsze bardziej zielona i przypadkowo spotykani mężczyźni mogą na ułamek sekundy wydawać się wyjątkowi. Ale czy rzeczywiście tacy są? Wątpię.
Kiedy obserwuję znajomych i przyjaciół miotających się w poszukiwaniu miłości, oddycham z ulgą. Że mnie już nie dotyczy koszmar pierwszych randek, udawania bardziej inteligentnej i ładniejszej, niż jestem w rzeczywistości. Że kiedy wrócę po nocy z drinków z przyjaciółkami, w domu czeka na mnie ktoś, kto następnego dnia przygotuje pełne białka śniadanie, a podając kawę zapyta „jak główka?”. A także, że kiedy jestem odrażająca z pryszczem na czubku nosa, usłyszę „cześć Rudolfie”.
Ale, co najważniejsze, oddycham z ulgą, że oto spotkałam osobę, która mnie wspiera i popycha do dalszego działania, akceptuje moje wady (a jest ich trochę) i znosi babskie fochy. A że przypadkiem jest blondynem to już wisienka na ślubnym torcie.
Udanych Walentynek. Pamiętaj, że każda okazja jest dobra, bo powiedzieć drugiej osobie, jak bardzo się ją kocha. Nawet to przesiąknięte komercją, amerykańskie święto. Natalia na przykład je uwielbia.
Bisous :*
7 comments
Ola Poems
Hej Natalio, miło Cię poznać! :) „Kiedy obserwuję znajomych i przyjaciół miotających się w poszukiwaniu miłości, oddycham z ulgą.” – jakbyś wyjęła mi to z głowy.
MerCarrie
Szczęśliwe mężatki rozumieją się bez słów :)
Aga
Urocze to :)
MerCarrie
:D
Agata
Ja mojemu małżonkowi kiedyś powiedziałam że nie jest miłością mojego życia, ale dla mnie jest miłością na cale życie. I nawet jeżeli teraz, dzieki ciążowym hormonon, potrafię sie poryczeć bo włączył pralkę z akurat upranymi i wysuszonymi ubraniami, to i tak nie wyobrażam sobie zycia bez niego.
Olga, ty stanowczo za rzadko piszesz…;)
MerCarrie
„poryczeć, bo włączył pralkę”
<3
Kwintesencja miłości
:*
Ściskam Was mocno! I życzę samych wspaniałości.
Beti
Moja miłość nie ma nic wspólnego z Harlequinem. Ale myślę, że jest na całe życie.