Minimalizm w modzie i stylu życia nie jest niczym nowym. W dobie kryzysu z oczywistych względów znalazł rzesze wyznawców wśród influencerów, którzy szybko ten trend przekuli na wielocyfrowe sumy na swoich rachunkach bankowych.

Od kilku lat słyszymy, że warto mieć mniej. Skupić się na codzienności, odnaleźć piękno i przyjemność w drobiazgach. Receptę na szczęście znajdziemy w poradnikach, które wyrastają jak grzyby po deszczu. Każdy, który wpadł w moje ręce, sugerował, że najpierw należy wyrzucić wszystkie rzeczy z domu (i z szafy), by następnie zastąpić je nowymi, które uczynią mnie szczęśliwą i wprowadzą harmonię i światło w moje szare, beznadziejne życie.

Blogi i Instagram pękają w szwach od pełnych patosu rad, co zrobić by zatrzymać pędzący konsumpcjonizm i skupić się na życiu. Rady te są oplecione wianuszkiem starannie utkanym z pięknych przedmiotów: kubeczków, świeczek, ściereczek, lampeczek, kocyków, poduszeczek, frymuśnych mebelków, notesików, ołóweczków, iPhonów i MacBooków. Nie muszę Ci mówić, że bez nich nie dane Ci będzie zasmakować życia hygge i slow.

Żeby zwolnić i zostać minimalistką, najpierw musisz kupić.

Nie inaczej rzecz się ma z ubraniami. Aby garderoba była spójna, najpierw trzeba wyrzucić połowę ciuchów, by kupić następne, najlepiej reklamowane lub sygnowane przez blogerkę, która tych złotych rad udziela. Sprytnie pomyślane! To się nazywa mieć głowę do interesów.
Naturalnie robię tu mocne uproszczenie, bo z ciuchami jest niestety tak, że trzeba się pozbywać staroci i regularnie dbać o jej odświeżenie. Niemniej, mechanizm zaczyna przypominać błędne koło.

Zastanawiałam się, czy blogerki kojarzone głównie z modą i lifestyle przypadkiem nie mylą minimalizmu rozumianego jako światopogląd z zamiłowaniem do prostych form i nieprzeładowanych wnętrz. No i czy powinny w ogóle się z tym minimalizmem afiszować, bo mogą sobie strzelić sobie w kolano.

Katarzyna Tusk w swojej książce sugerowała, że idealna garderoba nie musi składać się z wielu elementów, wręcz przeciwnie – nadmiar prowadzi do chaosu i utrudnia dokonywanie codziennych wyborów. Dlatego minimalistyczne podejście do ciuchów jest wskazane. Nie sposób odmówić dziewczynie racji. Ale niestety tak stanowcza deklaracja została odebrana przez czytelniczki bardzo poważnie. W efekcie Kasia regularnie obrywa w dwójnasób. Z jednej strony dziewczyny są niezadowolone, że Kasia ciągle chodzi w tych samych spodniach, a przecież czytelniczki oczekują inspiracji i nowych bodźców. Głównie zakupowych. Z drugiej zaś, że co chwila ma nowe rzeczy i jak to się niby łączy z minimalizmem. Nie dogodzisz.

W tle są naturalnie kontrakty z reklamodawcami. Trudno oczekiwać, by blogerki i blogerzy, dla których promowanie produktów stanowi solidne źródło dochodów, nagle z niego zrezygnowali w imię ideałów, które umówimy się, dobrze brzmią na papierze, ale żeby tak od razu zostać ascetą? Bez przesady.

Jest jeszcze jeden obóz blogerek, które nie mydlą swoim obserwatorkom oczu minimalizmem, tylko radośnie wznoszą się na fali konsumpcjonizmu. Kupują, dostają, fotografują, reklamują i… I co? I oddają, odsprzedają, a także niewykluczone, że wyrzucają. By móc znów kupować, dostawać i tak dalej.
Tekstylne Perpetuum Mobile.

Ilekroć widzę ilu ubrań, często w ogóle nie noszonych, pozbywają się Jess lub Maff, robi mi się słabo. To są dziesiątki ciuchów, par butów i dodatków. Często praktycznie identycznych (na przykład kilkanaście par dżinsowych szortów), wielokrotnie z tragicznych tkanin, które być może dobrze wyglądają na zdjęciach, ale na tym kończą się ich zalety.
Fanki i obserwatorki mają możliwość kupić ubrania swoich idolek, by za miesiąc zorientować się, że oto popełniły błąd, bo te rzeczy już są passé. Bo już ich nie ma ani na Insta, ani na Snapie, ani tym bardziej na blogu. A zatem i one pozbywają się tych ubrań i mkną do sklepu kupić następne. To przecież obłęd.
W ten sposób tworzymy góry śmieci, które są nie do zutylizowania.

Sama łapię się na wpadaniu w pułapkę żądzy nowości. To prawda, dość często kupuję ubrania, ale z coraz lepszych tkanin, więc dłużej wyglądają dobrze. Poza tym, noszę ciuchy tak długo, aż się rozpadną i nie wyrzucam ich tylko dlatego, że widziałaś mnie w nich już kilka razy. Kiecka w żurawie, którą mam na zdjęciu profilowym? Chodziłam w niej prawie całe wakacje na zmianę z czerwoną z MLE. Kremowy golf z ostatniego wpisu? Król mojego Insta ostatnich tygodni. Bo prawda jest taka, że jeśli kupiłaś jakąś rzecz dlatego, że twoje serduszko na jej widok zabiło szybciej z emocji, a Ty sama zobaczywszy się w tym ciuchu kwiknęłaś z zachwytu, to szybko się nie rozstaniecie.

Ale to nie blogerki modowe generują najwięcej konsumpcyjnych śmieci. Ciuchy bowiem łatwo znajdują drugie domy. Wisienką na torcie są blogerki i youtuberki (youtuberzy) zajmujący się urodą i makijażem.

Tati, amerykańska youtuberka, którą lubię i oglądam, publikuje pięć filmików w tygodniu. W każdym z nich przedstawia i testuje nowe kosmetyki, akcesoria do makijażu i tym podobne. To są tysiące produktów rocznie, a osób zajmujących się tym samym tematem są setki. Policz sobie ile to kosmetyków. Kosmetyków w znakomitej większości użytych tylko raz, które potem trafiają na śmietnik, bo już one ze względów higienicznych nie powinny być przekazywane dalej.
Obserwatorki tymczasem kupią ten najlepszy korektor i fantastyczną bazę, by za tydzień dowiedzieć się, że Prima Aprilis, tamte nie są najlepsze…za to te z nowego odcinka to ho ho! Z drugiej strony, znając negatywną recenzję, raczej nie kupią kosmetyków, które okazałyby się pomyłką. Tyle dobrego.
Do tego jeszcze dochodzą przesyłki PR, które często stanowią przerost formy nad treścią.: Wielkie pudło. W pudle kolejne pudło. A w nim pięć szminek (lub jedna). Ile to papieru, plastiku, nie wspominając o tzw. śladzie węglowym.

Może zatem minimalizm jest jedyną słuszną drogą? Tylko on pozwoli wyrwać się nam z konsumpcyjnego kołowrotka, nabrać dystansu, zadbać o środowisko i nasze finanse.
Kiedy obserwuję to konsumpcyjne szaleństwo, mam ochotę przejść na odwyk. Przestać kupować, zostać minimalistką i wieść szczęśliwe, hygge życie kobiety o doskonałej garderobie.

Ale zaraz, do tego potrzebuję świeczek. I koca. I tego kaszmirowego sweterka…

Bisous :*

You May Also Like

20 comments

Reply

Nie ma co, jest ciężko. Człowiek napatrzy się np na wnętrza prezentowane na ig i nagle żadna tapeta poniżej 500 zł za rolkę nie wydaje się dobra, a biurko dla przedszkolaka poniżej ceny 1000 zł wygląda tandetnie..że o wspomnianych kocach i sojowych świeczkach nie wspomnę bo te normalne są rakotwórcze … do tego ciuchy. Nie podążam ślepo za modą, wiem że w części z tych rzeczy będę wyglądać jak z cyrku a część mi nie pasuje, kolejna część jest brzydka itd a jednak i tak wciąż i wciąż kupuję, kupuję i kupuję. Wciąż jest coś nowego i lepszego co chcę mieć i co na pewno sprawi że będę szczęśliwsza i będę wyglądać szczuplej i młodziej. I łapie się na tym ze i tak nie jestem z tym wszystkim szczęśliwa bo potem mam wyrzuty bo za dużo kupuję a rzadko coś co sprawia że serduszko bije mi szybciej. Jakbym tylko nabywała dla samego nabywania

Reply

Niestety.
Ja poruszałam tylko problem ogólnie mówiąc blogosfery.
Ale przecież każdy, kto ma telewizor i dostęp do prasy (szczególne modowej dla kobiet), jest narażony na pokusy. Łatwiej jest wprawdzie zignorować przekaz reklamowy, gdy pochodzi z mediów.
Natomiast gdy widzimy coraz to nowe rzeczy – wszystkie takie śliczne – u osób, które są „takie jak my”, to uważamy że też tak chcemy i możemy. Bo czemu by nie.

A kończy się tak jak napisałaś: nie spełnimy swoich wyimaginowanych standardów. I frustracja gotowa.

Jedyne co możemy zrobić, to choć odrobinę pohamować swoje zakupowe skłonności. A nie jest to łatwe.

:*

PS: tak, świece sojowe. Normalnie ręce opadają

Reply

10/10 ?

Reply

:*

Reply

Mam nadzieję, że masz świadomość jak dobrze się Ciebie czyta :)

Buziaki!

Reply

Dziękuję bardzo!
Ale się cieszę :)))

Ściskam!

PS: Teraz już tak ;)))

Reply

Podpisuje sie! Swietnie sie czytalo ten artykul. Oby dotarl do ofromnej ilosci czytelnikow/czytelniczek! Szczegolnie do tych, ktorzy potrzebuja przeanalizowac swoje zycie w dobie konsumpcjonizmu..
A tak swoja droga tez taka bylam – podatna na kazda reklamowa sugestie. Lata mi zajelo by sie nauczyc zyc skromniej. Moment kulminacyjny nastal gdy pojawila sie moja coreczka. Nagle stwierdzilam, ze ja wcale tych wszystkich rzeczy nie potrzebuje! I nie potrzebuje nadal! Dbam o siebie I o nia ale nie kupujac wiele.
Czekam na wiecej Twoich przemyslen.

Reply

Nie jest łatwo, bo reklamy bombardują nas totalnie zewsząd.

Żeby nie popaść w zakupoholizm, trzeba się wykazać ogromnie silną wolą. Albo dokładnie wiedzieć, czego się chce/potrzebuje. Trzymam zatem kciuki za Twoją wytrwałość na tym polu!

Przyznam Ci się, że ja tracę rozsądek w sklepach typu Rossmann czy Hebe. Maseczki, balsamy, lakiery, płyny do kąpieli, produkty do włosów. :D
Nad tym jeszcze muszę popracować!

Dziękuję za komentarz i zapraszam częściej! :)
:*

Reply

Masz bardzo dużo racji, ale nie zgodzę się co do kosmetyków – większość spokojnie można oddać. Cienie do powiek czy prasowane, suche produkty jak pudry albo róże wystarczy zdezynfekować i spokojnie można je sprzedać. Mnóstwo dziewczyn tak robi. Zresztą wizażyści przecież też nie wyrzucają ich po każdym użyciu. Gorzej jeśli chodzi o tusze czy np. płynne pomadki, ale te zawsze można oddać mamie czy koleżance – jeśli nie mamy problemów z chorobami w tych częściach to bliskie nam osoby raczej nie będą miały nic przeciwko, aby użyć ich po nas :)

Reply

Wizażystom kosmetyki potrzebne są do pracy, więc siłą rzeczy kupują ich dużo (jak prawnicy – co roku nowy zestaw kodeksów, a stare lądują w śmiechach – tak niestety jest).
Wiem, że część kosmetyków można zdezynfekować, ale szczerze mówiąc nigdy nie kupiłabym używanego tuszu do rzęs, cieni czy kremu (nie liczę tu naturalnie tych przekazanych przez siostrę czy przyjaciółki)… Uważam, że zamiast zastanawiać się, co zrobić, żeby kolejny kosmetyk przekazać dalej, warto zastanowić się już na etapie samego zakupu – czy rzeczywiście jest nam potrzebny i czy będziemy z niego korzystać.
Natomiast na pewno bliskie kobiety chętnie dadzą dom niechcianym przez nas kosmetykom/ciuchom/dodatkom ;) Moja siostra cały czas łakomie zerka na moją szafę z nadzieją, że nie zmieszczę się kolejną spódnicę i będzie mogła ją przejąć ;)))

Pozdrawiam serdecznie!

Reply

Kupujcie i się pozbywajcie! Dzięki temu mam stały dostęp do olbrzymich ilości praktycznie nowych ciuchow w second handach, za śmieszne pieniądze (podaż) i od lat nie kupiłam ani sztuki odzieży w sieciówce. Dzięki waszemu konsumpcjonizmowi ^^

Półżartem to piszę oczywiście, ale ilość lumpow na każdym rogu i ciuchow do nich trafiajacych, to taka druga strona medalu. Kto chce promować slow life i być zero waste, kupuje w sh, że niby to takie proeko – a przecież te miejsca nie funkcjonowalyby, gdyby nie rozbuchany konsumpcjonizm o którym piszesz ;)

Reply

Drugi obieg jest jedyną zaletą. Nie da się ukryć. Pytanie tylko, czy rzeczy, które do nich trafiają pochodzą z „rodzimego” rynku, czy są sprowadzane kontenerami z innych państw? (tego nie wiem)

Reply

Widziałam sh z „odzieżą skandynawską”, a z drugiej strony wiem, że w Polsce też mamy sortownie odzieży, więc to w sumie miks polskiego z niepolskim.

Reply

o. dzięki za informację

Reply

Hmm, chyba nie do końca będę spójną w ,,oskarżeniach” blogerek modowych, które kupują i pozbywają się rzeczy. Wg mnie w ich przypadku to jest jak najbardziej w porządku i uzasadnione. To taka ich praca. Modowa. Moda to też jakiś dział, zawód. Potrzebują materiałów, by mieć z czego publikować nowe posty ;) Bardziej mnie rażą ludzie, którzy nie są związani z taką branżą i kupują masę niepotrzebnych bibelotów, ciuchów, które potem wyrzucają. A wystarczy trochę kreatywności ;)

Reply

Oczywiście, że jest to praca. Ale mogłyby też wypożyczać ciuchy (Jak Jenny Cipoletti z Margo&Me). Czytelniczki i obserwatorki chcą ciągle czegoś nowego. Nowych inspiracji, nowych bodźców. Tylko potem te same dziewczyny zostawiają w sklepach majątek na szmatki, podczas gdy wystarczyłoby trochę pomyśleć i wykazać się właśnie kreatywnością.
Niestety młodym dziewczynom jej trochę brakuje (przychodzi, lub nie, z wiekiem i ze zwiększeniem świadomości swojego stylu oraz ciała) i kopiują swoje idolki jeden do jednego, ale to już temat na osobny felieton ;)

Reply

Dziękuję za ten wpis i wszystkie inne. Jak zwykle trafiłaś w sedno problemu. Pozdrawiam serdecznie:)

Reply

:* <3

Reply

Bardzo mądry wpis, zapisuję sobie w zakładkach, żeby jeszcze do niego wrócić :)

Reply

:)))

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *