Pamiętasz ostatni tydzień roku szkolnego? Kiedy już oceny były wystawione, nauczyciele po radach pedagogicznych byli wyraźnie rozluźnieni i nawet ta zacięta woźna nie goniła miotłą ani szmatą za niezmienione obuwie. Na boisku wreszcie można było pogapić się na chłopaków grających w kosza, zamiast nerwowo odpisywać zadanie z chemii lub uczyć się na pamięć odmiany czasowników łacińskich na zmianę z Insurekcją kościuszkowską.
Potem dostawałaś świadectwo, lody od zadowolonych rodziców i zaczynała się laba.
Dwa bite miesiące dolce far niente.
Dwa miesiące, kiedy największymi zmartwieniami były: wybór smaków lodów i ich kolejność w wafelku oraz poplamiona sukienka od cieknącej po rękach słodyczy owoców.
Najcudowniejsze wakacje w moim szkolnym życiu spędziłam w pewnym gospodarstwie na Mazurach (teraz to się nazywa agroturystyka). Młode małżeństwo miało dwójkę dzieci (och jak mi się podobał ich syn!), gospodynię (cudowna dziewczyna!), kilka psów, konie, kozy, krowy, duży dom mieszkalny i dom dla warszawskiej stonki – czyli między innymi dla mnie.
Szczęśliwi rodzice wykopali swoje latorośle na trzy tygodnie i tylko co sobota ktoś przyjeżdżał z dostawą gotówki dla wszystkich (lody i poker kosztują) – jak to bowiem bywa z tego typu wyjazdami, wszyscy rodzice w jakimś stopniu się znali, bo informacja o cudownych wakacjach rozprzestrzeniała się pocztą pantoflową.
Na wakacje pojechałam z moimi przyjaciółmi z klasy (jak na poważny wiek 10 lat łączyła nas przyjaźń wielka i absolutnie niewinna), część dzieciaków już znałam z zimowiska, więc spędziłam niemal połowę wakacji z doskonale sobie znanymi ludźmi.
Co można robić na takiej wsi? Otóż wszystko!
Można tulić się do koni i karmić je ptasim mleczkiem, które mama przysłała w paczce wraz z kaloszami, bo stare utknęły w bagienku. O właśnie, można chodzić po bagnach; bawić się w całodzienne podchody (do dziś je pamiętam); jeździć konno; kąpać się w jeziorze; odprowadzać klacz do krycia; zbierać macierzankę by potem ją ususzyć i pić zamiast herbaty. Można też półtorej godziny iść na piechotę do sklepu po jednego loda (co za wytrwałość!). Można czytać (niestety mama zapakowała mi do plecaka „W pustyni i w puszczy”, więc podkradałam książki innym)(nigdy się z Sienkiewiczem nie polubiliśmy), pisać listy, czyścic stajnię, opiekować się kozami i próbować przezwyciężyć strach przed krowami – niestety bezskutecznie. Można robić świece, patrzeć jak powstaje miód i zajadać się pierogami lub kiełbaskami upieczonymi na ognisku w środku lasu.
Można też z przyjaciółką i jeszcze jedną świrniętą dziewczyną leżeć na polu chabrów wyobrażając sobie, że jesteśmy równocześnie indiańskimi wojowniczkami i detektywami (Chytry Lis pozdrawia Winnetou i Sokole Oko!).
I chowając się w zbożach ćwiczyć porozumiewanie się na odległość i chodzenie po tropach. Wprawdzie po każdej takiej eskapadzie trzeba było sobie przy śniadaniu wyciągać kleszcze z łydek, ale jakoś wszystkie żyjemy.
Ilekroć mijam pola obsypane chabrami przypominam sobie te trzy tygodnie dziecięcego szczęścia.
Dlatego w to lato postanowiłam odnaleźć gdzieś w sobie tę małą Olę, która z przyjaciółmi zastanawiała się, czy w lesie grasują złoczyńcy i plotła wianki z polnych kwiatów.
Kiedy niedawno miałam okazję spędzić z rodziną kilka dnia poza miastem, poszłam na długi spacer. Zrywałam kwiaty, weszłam sąsiadowi w szkodę, mierzyłam się wzrokiem z krowami (znów wygrały)(dzikie bestie). Leżałam na plecach i przepuszczałam przez palce promienie słoneczne.
I wiesz, zapomniałam jakie to przyjemne.
Tyle frajdy.
Zupełnie za darmo.
A Ty? Spróbujesz poszukać w sobie tej małej dziewczynki?
Warto.
Bisous :*
14 comments
Justyna
Cudownieee…. już miałam pisać na instagramie, że tęsknię za Twoimi tekstami a tu proszę :) Zdrowiej i pisz leczysz tym pisaniem innych :)
MerCarrie
ochhh Justynko dziękuję!
Wracam powoli do formy :****
Poli
❤❤❤❤❤❤❤❤❤
MerCarrie
;) :*
Moni
Jakie cudowne wspomnienia. Też mam takie♡ z koleżanką leżałyśmy w kukurydzy sąsiada i objadałyśmy się czereśniami z jego sadu… No kocham Twoje teksty i cieszy mnie fakt, że w końcu głód poczułaś. Musisz siły nabrać po chorobie♡
MerCarrie
jak to jest, że sąsiedzi mają zawsze lepsze owoce niż my?
Zagadka! ;)))
(Ale wiesz jaki jest skutek uboczny choroby? Nie mogę jeść słodyczy! Jest mi po nich niedobrze :D)
Ola
Ja też uwielbiam Twoje teksty, cudownie relaksuja choć na chwilę podczas pracy, ale cii :p
MerCarrie
nic nikomu nie powiem :****
Ola Poems
Oluu jak ja bardzo lubię takie letnie teksty… z resztą sama mam w sobie nie dość, że też dziewczynkę to jeszcze też Olę!! :D Piękne wspomnienia, dzięki za szybki teleport do tamtych lat… :)
MerCarrie
Czuję, że gdybyśmy poznały się w dzieciństwie, miałybyśmy pierwszą na świecie stadninę jednorożców podjadających watę cukrową.
Ola pozdrawia Olę
:*
Agata
No brakuje tego dzieciństwa.. Ja z kuzynami albo zostawaliśmy wyprawiani do babci ze strony mamy no to tam frajdą było jedzenie jabłek w łóżku, dopóki babcia nie odkryła stosu ogonkòw za łóżkiem i lanie dostaliśmy (do dzisiaj jabłka jem w całości, co tam mi cyjanek…) albo do babci mojego taty, na takim dosłownym zadupiu gdzie nawet stałego prądu nie było… Spanie na piecu kaflowym, chleb ze szmalcem, jak go nazywała prababcia, bitwa o łyżkę i garnek po konfiturach, jazda (nieudana) na świniaku, latanie za gesiami żeby im pióra z ogona wyrwać (mocno szczypią, skubane ptaszyska), trzymanie głów kur na pieńku ja wujek je no tam… Ostatnim razem jak odnalazłam rąbek tamtych chwil było w tamtym roku, w Alpach, wlazlam na pole jagodowe i usiadłam sobie w środku i jadłam te jagody jakby nic pyszniejszego na świecie nie było. Całe szczęście że małżonek bal się otróć, to sobie więcej pojadłam…
MerCarrie
Jazda na świniaku!
Rozbiłaś bank :)))
Piękne wspomnienia.
Właśnie takie powinny być. Trochę psot, trochę bury i morze miłości.
(A mężowi daj pierogów z jagodami!)
Marta
Kochana, jakie cudne wspomnienia przywołałaś! Leżę na kocu, na trawie, z zamkniętymi oczyma (te trzy minuty ciszy, kiedy udajemy, ze śpimy, nasze lalki też), słyszę bzyczenie owadów wokół, a słońce grzeje w twarz i czaruje kalejdoskop pod powiekami. Dłonie pachną… latem, a w głowie masz taki dziwny, filozoficzny (oczywiście na poziomie dziecka) spokój i radość i beztroskę zarazem. Jestem w samym środku lata, jestem jego integralnym elementem i jestem pewna, że nigdy nie będę tak stara jak moi rodzice i sąsiadki. Marzenie o wiecznym dzieciństwie i nieustających wakacjach w Dolinie Baryczy. Eh…
MerCarrie
Oooo taaak
Jak doskonale Cię rozumiem.
Cudowne wspomnienia.
(I niegdy nie bedziemy tak stare jak nasi rodzice ;) )