Od czwartku myślałam sobie, że już za chwileczkę, już za momencik, weekend.W planie miałam nicnierobienie. Grzeszne lenistwo. Kombinowałam, jak wymigać się od gotowania – złożenie wizyty rodzicom byłoby rozwiązaniem genialnym w swojej prostocie. Planowałam, jaki film obejrzeć. Analizowałam, czy mam zapas kakao. Chwaliłam swoją przezorność, tj. że uprałam swoją lubioną flanelową koszulę. Miało być pięknie.
Plany były przyjemne, ale w piątek okazało się, że nic z nich nie wyjdzie.
Pierwsza uaktywniła się babcia. „Kochanie, tak sobie myślałam, może jednak wpadłabyś w sobotę na ciasteczko i mały toaścik? Tak w południe?”  No cóż, z żalem pożegnałam się z myślą o sobotnim poranku w łóżku. No ale Babci nie odmówię!
Po Babci napisała D. „Jutro przylatuję. Wpadnę w niedzielę na ciastko i herbatę” (co oni wszyscy z tymi ciastkami?). Wizyta D. jest związana z najazdem jej córeczek – jedna to szczęśliwie niemowlę, permanentnie zadowolone z życia, druga zaś to 3,5 letnia petarda, która wystarczy za kilkoro aktywnych maluchów. Uwielbiam ją i się za nią stęskniłam, ale to dziecko jest non stop w ruchu – można dostać oczopląsu. Skoro zatem miała wpaść D., to w sumie niech przyjadą K. i M. No i nagle okazało się, że mam zorganizować „podwieczorek” dla pięciu dorosłych i jednego przedszkolaka.
Zatem nie tylko musiałam upiec ciasto, ale przede wszystkim posprzątać. Niby nic strasznego, ale krytycznie spojrzałam na choinkę i oczami wyobraźni widziałam, jak mała z poślizgiem zatrzymuje się na drzewku, wszystkie igły z niego spadają, a następnie są roznoszone po całym do domu na dziecięcych skarpetkach. Westchnęłam, powiedziałam roślince „pa pa”i zaczęliśmy z A. ją rozbierać. Igły sypały się równo. Odkurzacz się zapchał. Uświniliśmy pół klatki schodowej. Stłukłam dwie bombki. Milusio.
Tak skończył się piątek.
W sobotę wiedziałam, że czeka mnie długi dzień. Postanowiłam zacząć od lata w szklance i zrobiłam sobie koktajl. Maliny, pomarańcze, kiwi, słomka, parasolka (uwielbiam papierowe parasolki w drinkach, koktajlach i deserach!) – fantastycznie! Nawet uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Zgasł, jak tylko wyjrzałam przez okno. Szaro, buro, depresyjnie.
Ruszyliśmy do Babci, ale najpierw odwiedziliśmy stragany z kwiatami.
Chciałam tam zostać – w krainie wiecznej wiosny. Ani śladu ciemnej zimy. Tulipany, róże. Bajka! Tylko ceny uprzejmie przypominały, że sezon zacznie się dopiero za dwa miesiące. W sumie już niedługo.
Babciny bukiet
Wizyta u Babci trochę potrwała. Babcia miała dobry humor, zebrało się jej na wspominki, rozmowy o polityce – cztery godziny minęły jak z bicza strzelił, była już szesnasta. Zanim wróciłam do domu musiałam jeszcze kupić składniki na niedzielny podwieczorek.
Po zakupach stanęłam w kuchni i zaczęłam pichcić. Uznałam, że sernik z masłem orzechowym i sosem toffi oraz migdałowe croissanty zaspokoją zapotrzebowanie na cukier moich gości.
Sernik upiekłam w sobotę, croissanty zostawiłam na niedzielny poranek.
Nieskromnie mówiąc – wszystko udało się pierwszorzędnie!
Przepis z Kukbuka – zawsze wychodzi.
Po przygotowaniu mieszkania na przyjście gości, A. przypomniał mi o pewnym drobiazgu – o planowaniu wakacji. Rozmawiamy o nich od dwóch miesięcy, ja mam masę pomysłów, ale żaden nie został przeze mnie porządnie przeanalizowany.
Chorwacja! Włochy! Francja! Nowy Jork!
Po długim namyśle zaczęłam się wahać między dwiema ostatnimi opcjami. Paryż, Lazurowe Wybrzeże! Albo po prostu Nowy Jork! Albo wszystko na raz! Im dłużej myślałam o USA i o tych blisko dziesięciu godzinach w samolocie, coraz bardziej zaczynałam się przekonywać, że to bez sensu, bo w lato tam jest nieludzko gorąco, a poza tym ja chciałam plażę, a w ogóle, to tęsknię za Paryżem. A z Paryża, to rzut beretem do Brukseli i tam można by przyjaciół odwiedzić.
Nie znoszę planować wakacji, nie lubię tej całej logistyki. Poza tym nie jestem decyzyjna – trochę „osiołkowi w żłoby dano”. Jedyne co mi sprawia przyjemność, to szukanie mieszkań. Rozbestwiona Toskanią, Hiszpanią i Portugalią uznałam, że znalezienie bajkowego lokum za przyzwoite pieniądze to będzie bułka z masłem – pardon, bagietka z masłem. Ale niestety, nie w Paryżu. Tam jest drogo. Za mniejsze (ale nie małe!!) pieniądze są nory – kawalerki, przeważnie chambres de bonne, w których, jeśli się przeciągniesz w łóżku, nogą strącisz stojący na kuchence garnek. Jeszcze lepsze są studette – wielkości szafy, mogą w nich mieszkać wyłącznie drobne kobiety – gumy z Cirque du Soleil.
Padłam wyczerpana, poirytowana i postanowiłam, że jadę do Krynicy Morskiej i zamieszkam na polu namiotowym.
Podwieczorek zamienił się w kolację. Bawiliśmy się dobrze, młoda szalała. Goście wyszli około dwudziestej pierwszej.
Smakowało :)
Po wszystkim usiadłam na kanapie z kubkiem herbaty i postanowiłam już nigdy nie robić żadnych planów, albo założyć, że następny weekend spędzę niezwykle aktywnie. Wtedy na pewno będę mogła zakopać się w pościeli i nadrobić zaległości w prasie i filmach.

You May Also Like

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *