Kiedy wchodzę do księgarni moje oczy automatycznie biegną do półek z książkami kucharskimi. Te pięknie wydane, pełne cudownych zdjęć pozycje wydają się krzyczeć „Kup mnie! Ugotuj! Zaproś znajomych! Pochwałom, uwielbieniu i podziwowi nie będzie końca! Uczyń swoje życie doskonałym – takim, jakim jest życie naszych autorów i ich gości!”.
Sięgam po którąkolwiek (najlepiej, żeby w tytule miała słowa: Francja, Paryż, Toskania, Włoch), otwieram, a ze stron spoglądają na mnie uśmiechnięci ludzie sączący czerwone wino i zajadający się obłędnie wyglądającą pieczenią, albo rozłożeni leniwie na kocach w parku pałaszujący wytrawne babeczki i pijący lemoniadę ze słoików zaopatrzonych w słomki. Są też dzieci umorusane lodami i czekoladą. A także elegancko ubrana rodzina zasiadająca do uroczystej kolacji… Całkowicie ulegam temu czarowi, obietnicom doskonałego życia i muszę się powstrzymywać, żeby nie opuścić księgarni z całym naręczem nowych publikacji.
Bo moi drodzy, książki kucharskie i magazyny kulinarne nie traktują już wyłącznie o gotowaniu. To prawdziwe podręczniki sztuki życia, czyli tzw. Lifestyle.
Nigella Gryzie, Nigella Ekspresowo, Ryby są super, Mała paryska kuchnia, Kulisy Kulinarnej Akademii, Cukiernia Lidla, skromna część potężnej kolekcji KUKBUKów
Kuchnię jako ważny element kultury i tożsamości przedstawiał Robert Makłowicz w swoich programach „Podróże kulinarne Roberta Makłowicza”. Pamiętam, że oglądałam jego programy z ogromną przyjemnością. Sybaryta kwiecistym językiem opowiadający o smakach, z szaleństwem w oczach gotujący w deszczu/na śniegu/na wietrze/w pałacach/na plaży/na poligonie – budził we mnie szacunek i podziw. Ale! Jego kuchnia wydawała mi się zbyt skomplikowana, techniczna, a ja wtedy umiałam jedynie podgrzać zupę, więc nawet nie podejmowałam prób odtworzenia jego przepisów. Siedziałam zatem przed telewizorem, słuchałam opowieści i niemal czułam zapach potraw przez ekran.
I wtedy pojawiła się ONA – Nigella Lawson. Piękna kobieta o bujnych kształtach, przygotowująca potrawy proste, jak budowa młotka. Pamiętam, że Polki ogarnęło prawdziwe szaleństwo. Baba w kuchni, we frymuśnych sweterkach z dekoltem do pępka, oblizująca palce i podjadająca w środku nocy – to było oświecenie, oddech i powiew geniuszu. Nigella flirtowała z kamerą, opowiadała widzom o rodzinie, o tym co lubią jeść jej dzieci, zabierała widzów na zakupy (nigdy wielkie w supermarkecie, tylko u drobnych sprzedawców: rzeźnika, piekarza, w małym sklepie rybnym). Gotowała z dziećmi (małe łapki zagniatające ciasto – wtedy niecodzienny widok, dziś podstawa na blogach parentingowych), zapraszała znajomych, urządzała przyjęcia, pikniki, koktajle, a my widzowie mogliśmy w tym uczestniczyć. Podziwialiśmy prosto nakryty stół (sztućce w szklankach postawionych środku stołu!), migoczące świece i ciepłe światło wszędzie porozwieszanych lampek choinkowych.
Każda z nas tak chciała. Każda chciała być jak Nigella. Dzięki jej książkom kucharskim, w których znajdowały się wszystkie przepisy pokazywane w programie, miałyśmy taką możliwość.
„Nigella Gryzie” (co za wspaniały tytuł!!!) to najbardziej zniszczona z moich książek kucharskich. Ulubione przepisy są pozaznaczane indeksami, część kartek jest sklejona ciastem lub umazana czekoladą…Nigella to instytucja i symbol i śmiało można powiedzieć, że od niej „wszystko się zaczęło”, przynajmniej w Polsce.
Siłą Nigelli była jej naturalność oraz to, że jej przepisy zawsze się udawały. Minusem były niewątpliwe składniki, często nie do zdobycia, a jeśli były dostępne w delikatesach, to za koszmarne pieniądze. Ale co najważniejsze, wielu z nas zrozumiało, że nie trzeba skończyć Cordon Bleu, żeby smacznie gotować. Poza tym, zaczęliśmy dostrzegać przyjemność w gotowaniu dla bliskich, dla znajomych, dla przyjaciół.
Wydawcy książek kucharskich błyskawicznie zrozumieli, że nie wystarczą same przepisy i dobre zdjęcia. Treść musi być osadzona w miejscu i czasie – być tu i teraz. Czytelnicy oczekują kontekstu, tła, aby móc wyobrazić sobie siebie w danej sytuacji.
Dlatego też w książkach widzimy zdjęcia autorów-kucharzy dekorujących stół, pijących drinki na dachu, otoczonych przyjaciółmi, nakładających sobie sałatę. Autorzy przepisów, aby być wiarygodnymi, muszą nam pokazać jaki jest ich styl życia, dlaczego dokonują akurat takich wyborów kulinarnych. Wtedy zaczynamy czuć kuchnię, rozumieć przepisy i chcieć gotować. Bo chcemy, tak jak nasi ulubieni kucharze, przygotować fantastyczną kolację dla przyjaciół i wśród wybuchów śmiechu oraz wznoszonych toastów słuchać komplementów. Bo wiemy, że przy dobrym jedzeniu pękają mury, że pyszny deser podany do kawy potrafi poprawić humor zapłakanej przyjaciółce. Bo jedzenie łączy. Bo wspólne biesiadowanie to przyjemność, genialna w swojej prostocie.
Moim ulubionym magazynem kulinarnym jest KUKBUK. Absolutnie fantastyczny miesięcznik o tematyce lifestyle. Z KUKBKA dowiemy się, jak przyrządzić leniwe, pizzę, afrykańskie dania i tort bezowy. Dowiemy się wszystkiego o hodowli ryb, czym się charakteryzuje najlepsze mięso na steki oraz o polskich winnicach. Ale przede wszystkim przeczytamy felietony Macieja Nowaka, wywiady ze znanymi i lubianymi, którzy opowiedzą nam o jedzeniu i gotowaniu (nawet jeśli wydawałoby się, że z kuchnią mają niewiele wspólnego), odwiedzimy domy „zwykłych” ludzi, który podzielą się z nami przepisami, anegdotami o gotowaniu.
W wydaniach świątecznych przeczytamy także, jak w różnych miejscach Polski obchodzone są święta, jakie są świąteczne zwyczaje, ulubione potrawy, rytuały przygotowań. Te historie lubię najbardziej. Kiedy mogę na chwilę zagościć w domach innych, podpatrzeć z jakiej korzystają zastawy, jakie wino piją czy wolą wodę z limonką czy z pomarańczą. To zawsze działa na mnie inspirująco.
Pozostają jeszcze książki, które mówią o poszukiwaniu smaku, poznawaniu nowej kultury – także kultury jedzenia. Mam dwie ukochane: „Pod słońcem Toskanii” Frances Mayes (choć uwielbiam także film – odbiegający fabułą od książki) oraz „Kulisy Kulinarnej Akademii” Marka Brzezińskiego.
Marek Brzeziński jest korespondentem polskiego radia we Francji i przez długi czas miał cykl w radiowej Trójce właśnie o Kulinarnej Akademii – Cordon Bleu. Brzeziński był uczniem Akademii i opowiadał fantastyczne historie o deserach, mięsach, owocach i winach – szczęśliwie podczas audycji przeważnie jadałam śniadanie, bo w przeciwnym razie mogłabym udusić się cieknącą ślinką!
Frances Mayes chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Amerykanka, która będąc na życiowym zakręcie kupiła wraz z partnerem dom w Toskanii i w nim zamieszkała. Książka to opowieść o układaniu sobie życia na nowo, o poznawaniu nowej kultury, o poszukiwaniu smaku, o budowaniu relacji z ludźmi. Cudowna, odprężająca lektura.
Film z Diane Lane, jest jednym z doskonałych lekarstw na smutek i przygnębienie. Uświadamia, że rodzina to nie tylko ludzie, z którymi wiążą Cię więzy krwi. To także ludzie, którzy Cię otaczają, są z Tobą na dobre i na złe, ludzie, na których zawsze możesz liczyć. A jak najlepiej podziękować im za to, że są? Gotując dla nich, oczywiście!
Książka poświęcona kuchni – najlepsze miejsce na zanotowania przepisu na ciasto truskawkowe!
Owszem historie i wizerunek przedstawiany w książkach i magazynach kulinarnych jest wygładzony, sielankowy, idealny. Czasem wręcz nienaturalny. Tę naturalność ma imitować rozsypana mąka, niedbale rzucony pęczek ziół, pomięta szmatka, łyżka umazana ciastem lub konfiturą – choć wszystkie te zabiegi to efekt długiego komponowania zdjęć. Ale mimo to uważam, że książki kucharskie są najlepszymi podręcznikami tzw. art de vivre – sztuki życia.
Bo gotowanie jest najbardziej egalitarną dziedziną życia. Pyszne potrawy nie wymagają od nas frymuśnych składników. Zorganizowanie nastrojowej kolacji nie wymaga posiadania dużych zasobów finansowych: zastawę ma każdy, lampki choinkowe, które można zawiesić obok stołu – także. Zamiast designerskich świec, wystarczą zwykłe tealighty powkładane w słoiki. A jeśli jeszcze te słoiki zawiesi się na sznurku – otrzymujemy niebanalne oświetlenie. Poza tym nie musimy wszystkiego przygotowywać sami, poprośmy gości o przyniesienie sałatki czy ciasta…chodzi przecież o to, żeby być razem.
I tak, nie musimy już dłużej marzyć o życiu doskonałym. Mamy je.
Bisous *
2 comments
Gabriela
Olguś, kurcze! Tak się cieszę, że do Ciebie trafiłam! Piszesz tak pięknie i w moim stylu. Estetyka bloga mnie zachwyca! <3
Co do wpisu – uważam, że dzisiejsze książki kulinarne są na bardzo wysokim poziomie. Nie tylko uczą jak gotować, ale udowadniają, że gotując można się świetnie bawić. Musze się przyznać, że sama zaglądam w każdą niedzielę do swoich zbiorów kulinarnych ksiąg aby zaczerpnąć wykwintnych inspiracji na nadchodzący tydzień. Należy to do moich weekendowych rytuałów :)
Bardzo się cieszę, że Cię tutaj znalazłam, Kochana! :)
Będę powracać!
Serdeczne pozdrowienia z Krakowa ;)
MerCarrie
Ojej! Jak mi miło! :)))
Bardzo dziękuję za tak miły komentarz!
Ja regularnie zaglądam do Kukbuka, żeby poczytać o jedzeniu i zgłodnieć ;)
Bisous :*
PS: U Ciebie też jest ślicznie! <3