Sezon wakacyjnych wyjazdów w pełni. Podczas plażowania, pływania rowerkiem wodnym po jeziorze, przerwy w odkrywaniu kolejnych górskich szlaków czy po prostu podczas podróży pociągiem/samochodem/samolotem/autokarem wreszcie możemy znaleźć trochę czasu na spokojną lekturę.

W ubiegłym roku w poście o Beach Babe pisałam, że czytanie na plaży stanowi dla mnie pewne wyzwanie, bowiem cała masa rzeczy mnie rozprasza. Dlatego uważam, że plażowa lektura powinna być dość lekka, dobrze napisana, tak, aby łatwo było zatopić się w kreowanym przez autora świecie. Wspomniałam także, że oprócz komiksów z Kaczorem Donaldem uwielbiam zabierać na plażę książki Marcina Szczygielskiego i właśnie powieść tego autora chciałabym Wam dziś polecić.

Na Szczygielskiego natknęłam się kilkanaście lat temu w Bibliotece Uniwersyteckiej. Miałam się uczyć do jakiegoś bzdurnego egzaminu i oczywiście piekielnie mi się nie chciało. Kawę (nie jedną) z koleżankami miałam już zaliczoną, lunch w ogrodach buwowskich także, podobnie wizyty we wszystkich sklepikach. Z poczuciem beznadziei snułam się między regałami z literaturą polską i mój wzrok padł na książkę „PL Boy. Dziewięć i pół tygodnia z życia pewnej redakcji”. Zdjęłam ją z półki i zaczęłam czytać. To był początek mojej miłości do Szczygielskiego. Przeczytałam prawie wszystkie książki dla dorosłych, które napisał (nie zdzierżyłam „Bierek” były zbyt wulgarne), niektóre parę razy. „Pl Boy” jest moim lekiem na chandrę i niezmiennie poprawia humor.

MerCarrie Wakacyjna Lektura, czyli "Poczet Królowych Polskich"

Szczygielski jest sprawnym pisarzem. Nie trzeba długo przyzwyczajać się do używanego przez niego języka (jak u Twardocha – nim wsiąkniesz w fabułę parę razy czytasz jedno zdanie, żeby upewnić się, że dobrze wszystko rozumiesz). Jego powieści po prostu czytają się same, nawet nie orientujesz się, kiedy masz za sobą kilkadziesiąt stron. Dlatego trudno o lepszą wakacyjną lekturę.

„Poczet Królowych Polskich. Powieść i Klucz.” nie jest nowością na rynku wydawniczym. Ukazała się nakładem wydawnictwa Latarnik w 2011 r. ma już zatem 5 lat. Może właśnie dlatego postanowiłam ją „odkurzyć” i przypomnieć o niej czytelnikom. A może piszę o niej dlatego, że właśnie po kilku latach sięgnęłam do niej po raz drugi i znów dałam się wciągnąć w przedstawianą przez Szczygielskiego historię.

W dużym skrócie książka opowiada losy dwóch pokoleń kobiet z żydowskiej rodziny (konkretnie Babki i Wnuczki, Matka pojawia się mimochodem, w ich opowieściach), począwszy od dwudziestolecia międzywojennego aż do XXI wieku. Szczygielski nie poszedł jednak na łatwiznę i nie opisuje ich historii chronologicznie. Miesza różne okresy w życiu bohaterek, przeplata je ze sobą. Robi to jednak w tak zgrabny sposób, że nie czujemy chaosu, zamętu w narracji.

Główne bohaterki, Inę i Magdę, poznajemy, kiedy tracą najbliższą rodzinę. Dla każdej oznacza to jednak coś innego. Ina ma wówczas 13 lat, musi opuścić warszawską Pragę i udać się do Wilna. Nawiasem mówiąc epizod wileński jest chyba moją ulubioną częścią powieści. Krótką, barwną i tragiczną. Potem znów wraca do Warszawy i postanawia zostać gwiazdą filmową. Co jej się z resztą udaje. Na drodze błyskotliwej karierze staje jednak ciąża. Ale czy rzeczywiście staje?
Magda jest z kolei korpo-szczurem. Typowym wykwitem przełomu XX i XXI wieku. Kiedy wypada z korporacyjnego kołowrotka nie ma pojęcia, co zrobić ze swoim życiem. Jest także całkowicie pozbawiona tożsamości i korzeni. Nie była związana z Matką – jej śmierć stanowiła dla Magdy ulgę. Dopiero, kiedy spotyka Inę, dociera do niej, że chciałaby poznać swoją historię i historię rodziny.

Ina i Magda nie są szczególnie skomplikowane, ich posunięcia są dość łatwe do przewidzenia i często budzą niesmak. Mam jednak wrażenie, że Szczygielskiemu nie zależy, abyśmy je lubili. Są denerwujące, Magda doprowadza do szału, obie są koszmarnymi egoistkami. Ale mimo to budzą zaciekawienie, chcemy wiedzieć „co dalej”.

Szczygielski nad powieścią pracował kilka lat. Zbierał materiały źródłowe, oglądał filmy, czytał archiwalne gazety. Następnie bawił się zgromadzonymi informacjami wplatając je w dzieje swoich bohaterek (klucz jest równie interesujący co sama powieść). Dość powiedzieć, że postać Iny została wykreowana w oparciu o bardzo swobodną interpretację życiorysu (dość skąpego) aktorki Iny Benity. W zasadzie trafniej byłoby stwierdzić, że Benita była Muzą Szczygielskiego (z resztą bardzo piękną). Ze Szczygielskim odwiedzamy prawo i lewobrzeżną Warszawę, Wilno, małe wsie. Poznajemy mentalność ludzi: ich chęć utrzymywania pozorów za wszelką cenę, zamiłowanie do plotek, kompletny brak tolerancji i wagę jaką przywiązywali do Honoru.

Warto zauważyć, że „Poczet” nie jest książką historyczną, a jedynie powieścią osadzoną w naszej historii. Historia, jaką znamy z podręczników jest gdzieś obok. Ale jest cichym bohaterem, bo to ona wpływa na decyzje Iny. Szczygielski nie zamierzał jednak wiernie oddawać losów ludności żydowskiego pochodzenia. Chciał natomiast pokazać, jak kobiety (i dzieci – Inę poznajemy, kiedy ta ma zaledwie 13 lat) musiały sobie radzić w niespokojnym okresie pierwszej połowy dwudziestego wieku (nie, żeby potem było im dużo łatwiej). Bo ta książka jest o kobietach, ale nie tylko dla kobiet (Adam przeczytał ją w ekspresowym tempie). Szczygielski pokazuje kobiety silne, zdolne poradzić sobie w każdej sytuacji, pokonać wszystkie przeciwności, które los stawia na ich drodze. A było ich wiele, bo i czasy nie należały do najspokojniejszych. Najlepiej podsumowują je słowa Magdy: „Moja babka była Żydówką, dziadek hitlerowcem, matka komunistką, a ojciec – z tego, co Ina dała mi do zrozumienia – radzieckim szpiegiem. Przecież to jakaś monstrualna bzdura! Takie rzeczy nie są możliwe!”

Udanej lektury.
Bisous :*

MerCarrie Wakacyjna Lektura, czyli "Poczet Królowych Polskich" MerCarrie Wakacyjna Lektura, czyli "Poczet Królowych Polskich"

You May Also Like

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *