Mam ogromną słabość do modelek. Te dziewczyny są nadludźmi, no bo jak inaczej wytłumaczyć metr osiemdziesiąt wzrostu, długie kończyny i kondycję olimpijczyków pozwalającą wytrwać szaleństwo tygodni mody? Trzeba mieć super moce i twardą skórę, która równocześnie będzie jędrna, gładka, lśniąca i wypielęgnowana.
Zdjęcia w magazynach poświęconych modzie oglądam z ogromną przyjemnością, zachwycam się kreacjami od topowych projektantów, przyglądam się stylizacjom, grze kolorów i wzorów, fryzurom, makijażom. Z uśmiechem na twarzy oglądam pokazy Victoria’s Secret.
Wiem przy tym, że dziewczęta chodzące po wybiegu i fotografowane do edytoriali są odrealnione. Należą do świata marzeń, fantazji i choć one same są prawdziwe, to mam świadomość, że nigdy im nie dorównam. Po pierwsze, bo i po co – nie chciałabym być wzrostu mojego męża. Po drugie, te dziewczyny stanowią kwintesencję szczególnej mieszanki pozaziemskich genów doprawionych ciężką pracą na siłowni. A jeśli ulubionym sportem nadal pozostają zapasy z kołdrą i poduszką, to nie ma się co oszukiwać, że wybiegowa sylwetka jest w zasięgu orbitreka.
Gdzie zatem zwykłe kobiety mają szukać inspiracji? Wśród koleżanek? Na blogach? Jasne, ale miło byłoby zobaczyć sesję zdjęciową z prawdziwego zdarzenia z kobietą, która ma biodra, biust i niezbyt kościste ramiona!
Dlatego rzucono nam w twarz modelki plus size. Jako przeciwwagę (a właściwie nadwagę) dla tradycyjnych modelek.
No dobrze, ale co to właściwie jest to plus size?
Otóż są to kobiety w rozmiarze 38 – 44 (tak, tak moja Droga), od 46 wzwyż to już XXL. Dla porządku dodam, że 34-36 to rozmiar zero. Co ciekawe, nazwa każdej z powyższych szufladek jest nacechowana pejoratywnie i żadna przyjemność znaleźć się w którejkolwiek z nich.
A co na to sieciówki? W H&M, C&A i Kapphal rozmiarówka plus zaczyna się od 44; w Mango niektóre ubrania można kupić w rozmiarze XL i XXL; Zara nie sprzedaje ubrań dla osób tęższych (niech rozmiar 44 spodni Cię nie zmyli, bo to przeważnie zwykłe 40…).
Okej, czyli z moim 40/42 (a po użyciu dobrej jakości wazeliny 38) łapię się w plus size? No ale chwileczkę, przecież te dziewczyny na zdjęciach wyglądają na większe ode mnie… Nic z tego nie rozumiem.
W Internecie coraz więcej widzimy sesji z kobietami o pełnych, a w zasadzie bujnych kształtach, wyprasowanych w Photoshopie jak biała koszula przed wyjściem do opery. Niby okej, ale uwaga, większość tych sesji jest bardzo zmysłowych, seksownych, czasem nieco wulgarnych…żadne tam high fashion!
I to właśnie z tymi kobietami media każą mi się identyfikować, choć prezentowana przez nie estetyka do mnie nie trafia? Coś tu chyba nie gra.
Polsat w jesiennej ramówce wypuścił mięsnego jeża modelingu, czyli program „Supermodelka Plus Size”. Szumnie ogłaszano, że show „ma szansę zmienić stereotypy i przekonać, że prawdziwe piękno nie zależy od rozmiaru. Twórcy (…) poszukują oryginalnych twarzy i sylwetek pełnych wdzięku, stylu i krągłości.” Odpaliłam sobie Iplę, żeby to cudo obejrzeć i niestety wbiło mnie w fotel z wrażenia.
„Supermodelka Plus Size” to prawdziwe igrzyska, w których lśniące od tłuszczu trofeum z golonki wygrywa ten, kto wymyśli konkurencję najbardziej uprzedmiatawiającą i upokarzającą kobiety.
Te biedne dziewczyny najpierw zostały wyrzucone w samej bieliźnie na ulice Warszawy (między innymi pod Vitkaca, doprawdy cóż za poczucie humoru, żeby kandydatki na modelki pozowały przy z zasady dyskryminujących je witrynach sklepowych). Podczas sesji łapano przechodniów i kazano im wypowiadać się na temat tych młodych kobiet. Naturalnie w samych superlatywach. Mamrotali, że każda kobieta może być piękna (nosz ja….co za chamstwo) i coś o odwadze i girl power.
Potem zorganizowano pokaz w prze-brzydkiej i prze-wulgarnej bieliźnie. Pikanterii zadaniu dodawał fakt, że pokaz obywał się przed dziesiątkami młodych strażaków, którzy wyli, gwizdali i uruchamiali syreny swoich czerwonych wozów. Jakby mało było upokorzeń, tuż przed wejściem na wybieg dziewczęta polano wodą, bo przecież te makijaże, fryzury i koszmarna bielizna nie są istotne. Baba ma być mokra. Kropka. Jury zaś było oburzone, kiedy uczestniczki czuły się skrępowane całą sytuacją, bo przecież muszą się przyzwyczaić, że ludzie na nie patrzą.
W tych okolicznościach występ w charakterze cheerleaderek należy potraktować jako koloryt, a nagą sesję jako obowiązkowe źródło dramatu, łez i pokonywania własnych ograniczeń w programach tego typu (co ciekawe, w brytyjskim „The Face”, żadna z kandydatek na modelki nie musiała świecić tyłkiem i biustem, a więc da się). Jedynym fajnym zadaniem był pokaz w sukniach ślubnych, bo wszystkie dziewczyny, bez wyjątku, wyglądały pięknie, a jak wiemy moda ślubna nie należy do zbyt łaskawych dla obfitych sylwetek.
Wszelkie zadania, które faktycznie mogłyby zweryfikować umiejętności dziewcząt do pracy w zawodzie, czyli sesje zdjęciowe, zostały potraktowane po macoszemu. Zdjęcia są brzydkie, wykonane metodą chałupniczą (choć często przez dobrych fotografów), a producenci programu nawet nie udają, że szukają kobiet, które byłyby w stanie zrobić ciekawą sesję fashion.
Z tego też względu tytuł programu jest mylący, bo nie wyłoni on supermodelki. Może wyłoni modelkę do zdjęć stockowych. Bo i też to sugeruje nagroda, którą jest sesja okładkowa w magazynie Claudia…magazynie, który z modą nie kojarzy się nawet w znikomym stopniu. Z tego względu fakt, że zwyciężczyni będzie miała także możliwość pójścia w pokazie Ewy Minge (skąd inąd fajna nagroda), należy potraktować jako plastikową wisienkę na torcie z pianki do golenia.
Z programu „Supermodelka plus size” wyłania się smutny obraz. Obraz niestety spójny z papką serwowaną przez media.
Po pierwsze modelka plus size według mediów jest otyła. Na polsatowski casting przyszła kobieta w rozmiarze na oko 40/42 i została pogoniona, bo nie jest plus size. Woliński z Tyszką powiedzieliby, że jest za tłusta, Minge z kolei oświadczyła, że za szczupła.
Moje drogie 40/42, nie ma dla ciebie przyszłości. Masz dwie drogi: albo przestać jeść i zjechać do rozmiaru 34, albo usiąść na kanapie z furą żarcia i czekać na następną edycję. W obecnym stanie rzeczy media nie zauważają Twojego istnienia.
Po drugie, kobieta plus size to seksbomba i jako taka musi być ponętna. Za wzór stawiane są jej Pin-up Girls i Marylin Monroe (która swoją drogą była bardzo szczupła). Nie dla niej ciuchy od projektantów, ciekawe konstrukcje i nonszalancja. Ma eksponować biust, biodra i nogi. Ma kusić. Najlepiej w bieliźnie. Ma być rozebrana, a nie ubrana.
Przecież to jakaś farsa!
I to wszystko w momencie, w którym po nowojorskich wybiegach przeszło się około dziewięćdziesięciu modelek plus size (z czego trzydzieści cztery szło w pokazach marek nie dedykowanych modzie dla większych rozmiarów). Wprawdzie według projektantów plus size to już rozmiar 38, ale niech i tak będzie, bo dzięki temu jest szansa zobaczyć jak prezentowane podczas tygodnia mody kreacje, układają się na „normalnych” kobiecych sylwetkach.
I to jest właściwy kierunek.
Jestem absolutną przeciwniczką eliminowania ze świata mody kobiet w rozmiarze „zero”, bo to dzięki nim projektanci mogą szaleć. Oszałamiające suknie z kaskad tiulu i falban na kobiecie o przeciętnej sylwetce wyglądałyby źle. Podobnie „naked dress”, do której trzeba mieć nienaganne ciało i niewielki biust, by suknia wyglądała ciekawie, a nie jak przeznaczona na noc poślubną. Projektantom wytrącono by z ręki oręż zabawy konstrukcją, przeskalowaniami i proporcjami, z której obronną ręką będą w stanie wyjść tylko bardzo wysokie i szczupłe kobiety.
Pamiętajmy, że przecież moda to także sztuka. Użytkowa, ale sztuka. A sztuka wszak rządzi się swoimi prawami. To świat magii i wyobraźni, w którym mieszkają śliczne, wiotkie elfy sunące po wybiegach w kreacjach, na które stać zaledwie procent kobiet.
Chciałabym jednak, aby każda z nas mogła choć przez chwilę poczuć się częścią tego świata. Nie chcę być wyciągnięta poza nawias. Ponieważ nie jestem ani bardzo szczupłą kobietą, ani znów taką, która ma zbyt dużo ciała, nie ma dla mnie miejsca. Bo niestety przeciętność i tak zwana normalność nie mieszczą się we współczesnych kanonach piękna.
Ale w sumie czy tak nie było od wieków? Czy to nie jest trochę tak, że do tych kanonów mamy chcieć dążyć? Okej, tylko proszę nie kazać mi się utuczyć, choć perspektywa najbliższych miesięcy spędzonych w towarzystwie ptysiów i lodów z solonym karmelem jest niezmiernie kusząca.
Jeśli już muszę mieć przyczepioną etykietkę plus size – proszę bardzo, ale na moich, stylowych i wysmakowanych warunkach.
Bisous :*
12 comments
Ania
Zdjęcia rewelacja! Jesteś Mercarrie bardzo fotogeniczna ? a ja z kolei zawsze miałam problem odwrotny tzn tAK zwane „zyczliwe” koleżanki zawsze witały mnie” oj jaka Ty szcxuplutka lub schudłas?” Dodam że nigdy nie miałam problemów z wagą czy jak kto woli z nadwagą -takie geny…po ciąży tez szybko wróciłam do wagi, aktualnie jestem w drugiej ciazy i tez niespecjalnie mnie przybywa…ale do sedna-ludzi to razi nie wiem wkurza…i te przykre komentarze docinki…dlatego chyba na to co też piszesz jest jedna i sprawdzona rada-czuć się ze sobą dobrze! A resztę mieć w glebokim poważaniu.
MerCarrie
No właśnie, kiedy pisałam ten tekst zdawałam sobie sprawę, że wśród Was – moich Czytelniczek – są takie, które są szczupłe i często stygmatyzowane z tego powodu. Dlatego za „standard” na potrzeby wpisu przyjęłam rozmiar M – jako środkowy ;)
(a te złośliwości to z zazdrości, bo jestem pewna, że absolutnie każda kobieta chciałaby mało w ciąży przytyć, a potem jak najszybciej wrócić do wcześniejszej wagi)(ja mam nadzieję, że nie będę wyglądać jak mamut, w rodzinie były takie przypadki ;) ).
Dziękuję za takie miłe słowa i ściskam!
:*
Moni
Tak jak opisujesz ten show to stwierdzam, że to dno jest? w ogóle ja lubię być pośrodku. Ale jak zaczęłam ćwiczyć to słyszałam ciągle po co ćwiczę? jak bym była grubasem to pewnie mówiliby że powinnam schudnąć??♀️ Super te fotki z fleszem są??
MerCarrie
Show jest bardzo złe, ale w sumie czego się po przaśnym Polsacie spodziewać?
A ćwiczysz, bo postanowiłaś zostać kulturystką i zdobyć złoty medal za najlepiej wyrzeźbione ramiona! Albo ćwiczysz, bo sprawdzasz, czy maszyny na siłowni się rozpadną, jak często ich będziesz używać…
Nie rozumiem ludzi O_o
:*
Mroa
Nie mam telewizora, więc nie miałam (wątpliwej) przyjemności oglądać tego programu, ale poczułam niesmak i zrobiło mi się smutno po tym, co przeczytałam.
Zastanawiam się, co sobie myślą dziewczyny, które wzięły/biorą udział w tej produkcji. Czy w trakcie nagrań nie czuły się uprzedmiotowione i upokorzone? I czy nie żałują teraz swojej decyzji?
Wyobrażam sobie, że chciały coś sobie i innym udowodnić. Może miały nadzieję, że ten program zmieni m.in. sposób postrzegania ich ciał przez innych (a może przede wszystkim przez nie same)…
Szkoda, że tak dużo ludzi nie akceptuje swojej fizyczności, bo chyba właśnie ten brak akceptacji popycha wiele osób do niepotrzebnych, często irracjonalnych i niemądrych zachowań.
A ja gwiżdżę sobie na to, do której „size-szufladki” ktoś mógłby próbować mnie wcisnąć. A to dlatego, że bardzo się lubię i jestem świadoma i zadowolona z tego, jak wyglądam. To bardzo wyzwalające – pozwala mi patrzeć życzliwie również na innych i szczerze podziwiać w ludziach ich piękne cechy (nie tylko te fizyczne).
PS Wyglądasz u-ro-czo w nowej fryzurze.
A w ogóle, to bardzo lubię Cię czytać. Wiem, że to nie koncert życzeń, ale pisz jak najczęściej :)
MerCarrie
Też myślałam o tych dziewczynach.
Nawet jeśli podzielić na dwa historie, które o sobie opowiadały (i których nie przewinęłam, bo wolę konkrety), to musiały dostać nieźle po tyłku od innych. I to tylko z powodu wyglądu. Okej, nadwaga i otyłość nie są niczym szczególnie zdrowym i należy próbować z nimi walczyć, ale równocześnie nie powinny być powodem do żartów i obelg. To się tyczy także chudości.
Być może te dziewczyny chciały sobie poprawić samoocenę, a może po prostu chciały zaistnieć w tv i choć przez chwilę być modelkami.
Twoja pewność siebie jest siłą. I to prawda, że kiedy lubisz siebie, to jakoś bardziej lubisz innych ludzi :)))
:*
PS1: dziękuję!!! jest mi mega, mega miło
PS2: mnie trochę te szufladki irytują, ale może dlatego, że od kiedy pamiętam walczę kilkoma kilogramami. Niestety.
Rasp
Nie do końca zgadzam się z artykułem. Nie chcę się tu rozwodzić nad tym dlaczego, jednak wtrące tylko, że według wielu informacji z ostatnich lat MM wcale taka szczupła nie była ;)
MerCarrie
Jak oglądam jej filmy i zdjęcia, widzę po prostu szczupłą, ładną kobietę. Jennifer Lawrence, Scarlett Johansson, Blake Lively mają podobne do niej sylwetki: kobiece, kształtne a jednak szczuplutkie :)
MROA
Z wagą Marylin (jak i wielu innych kobiet) było zapewne różnie, na różnych etapach życia.
PS :)
Jak patrzę na zdjęcie MERCARRIE, w złotej kurtce, dżinsach i okularach przeciwsłonecznych, która maluje sobie paznokcie z niewinną minką, to widzę po prostu szczupłą, ładną kobietę.
MerCarrie
:*****
Aga
Ja już zupełnie pogodziłam się z faktem, że nie wpisuję się w jakiekolwiek kanony. Mam 158 cm i 'normalną' kobiecą sylwetkę, nie potężną, ale zaokrągloną w strategocznych miejscach. Chociaż nie mogę narzekać na proporcjonalność (95/70/94), to z moim wzrostem mogę zapomnieć o zakupie dobrze dopasowanego ubrania. Serie petite, o ile już znajdę cokolwiek KOBIECEGO, nie dla nastolatek i nie z 300% plastiku w składzie ;), to jest to rozmiar…40! Z wszystkimi innymi ubraniami biegam do krawcowej, niektóre zupełnie tracą fason przy skróceniu czy zwężeniu, więc pomału uczę się co mam omijać. Tak z 90 procent asortymentu marek odzieżowych ;)
Przez to, że projektanci zapomnieli o niewysokich kobietach o normalnej posturze, nie przepadam za zakupami, więc żeby zbytnio się nie frustrować – robię je tylko w przypadku konieczności. I żyję, mam się dobrze, po prostu zaakceptowałam taki stan rzeczy i cieszę się tymi kilkoma ubraniami, które mam, dopasowałam do własnych potrzeb i wyglądam w nich dobrze.
Dramat włosów, które znienacka zaczęły się kręcić, dopadł i mnie. Również miałam etap szalonego prostowania, następnie ortodoksyjnej pielęgnacji kręciołków według zasad Curly Girl, a teraz… obcięłam włosy zupełnie krótko, w stylu pixi i nigdy nie czułam się tak bardzo kobieca, a ich pielęgnacja i układanie zajmuje mi od trzech do (w porywach) dziesięciu minut, wiliczając w to modelowanie i suszenie :)
Kolejnym etapem akceptacji siebie było porzucenie makijażu na rzecz pielęgnacji, do tego wyłącznie takiej z 'dobrym' składem. Minimalizm kosmetyczno-pielęgnacyjny zrobił swoje i naprawdę nie potrzebuję teraz wiele, żeby dobrze wyglądać; wystarczy tusz do rzęs oraz szminka i mogę zdobywać świat. Kiedy mam ochotę 9 zaznaczam, że to chęć nie przymus, wyciągam mini-arsenał babski z pomadą do brwi, mineralnym podkładem, różem, a nawet cieniem do powiek. Mój mężczyzna nie potrafi odróżnić mnie w makijażu i saute, to chyba największy dla mnie komplement :D
Ostatnia, ale najważniejsza dla mnie kwestia, która wpływa na mój wygląd – posturę, figurę, sposób poruszania się, to spełnienie marzeń z dzieciństwa. Na przekór pukania się w głowę otoczenia, od trzydziestych urodzin zapisałam się na lekcje baletu. to było moje największe niespełnione marzenie z dzieciństwa. Pasja będąca jednoczesnym relaksem połączonym z treningiem zkorzystnymi efektami ubocznymi jest cudowna ;)
Żal mi jedynie tych trzyciestu lat spędzonym na zamartwianiu się swoimi brakami, odchyleniami od odgórnie ustalonych przez kulturę norm, zamiast cieszyć się tym, co mam, a przy tym przede wszystkim zdrowiem.
MerCarrie
Ago!
Jak to cudownie czytać słowa świadomej siebie kobiety, która zna swoją wartość i czerpie radość z życia! Po prostu miód na moją duszę.
Faktem jest jednak, że ta świadomość przychodzi z wiekiem i żal mi tych wszystkich młodziutkich dziewczyn, które chciałyby walczyć ze swoimi demonami, ale nie umieją…Być może za bardzo porównują się z innymi dziewczętami (zawsze, ale to zawsze znajdzie się inteligentniejsza/zdolniejsza/bardziej oczytana/ładniejsza/zgrabniejsza i to jest nie do przeskoczenia!), być może usłyszały zbyt wiele negatywnych komentarzy na swój temat, a być może po prostu zbyt rzadko się uśmiechają do odbicia w lustrze.
A balet to fantastyczna sprawa!!! Tańczyłam wiele lat (ale nie balet) i teraz trochę brakuje mi sali treningowej.
Pozdrawiam Cię serdecznie!!