Kiedy wracałam w ostatnią sobotę w Warszawy do Brukseli (o mamo…dotychczas wracałam do Warszawy…) byłam świadkiem dość uroczej sytuacji. Otóż pewien starszy pan zaczął krzyczeć na parę pasażerów, że Ci wkładają swoje bagaże na półki. Żądał szacunku dla jego własności, dla jego bagażu, który ma prawo podróżować w godnych warunkach. Pasażerowie zdębieli, a jeden z nich wymamrotał „no ale my tu siedzimy i coś musimy zrobić z walizkami”. Starszy pan uniósł się jeszcze bardziej i już w zasadzie wykrzyczał, że on nie pozwala. Nie pozwala i już, bo on leci na konferencję międzynarodową i musi wyglądać jak człowiek. Pan skończył wygrażać pięścią, a po kilku sąsiednich rzędach rozległ się dźwięk dłoni uderzającej w czoło, czyli tak zwanego face-palm.
Ta sytuacja uświadomiła mi, że w zasadzie nie miałam normalnej podróży samolotem. Zawsze coś się działo. Albo ja sama robiłam za względną atrakcję (zachęcam do lektury tego felietonu), albo obserwowałam gościnne występy innych pasażerów.
Najlepsza historia przytrafiła mi się dokładnie rok temu, a Facebook był na tyle uprzejmy, że mi ją przypomniał. Uznałam, że warto mieć ją tutaj, tym bardziej, że (idę o zakład!) zapewne jej nie znasz!
Zanim jednak oddasz się lekturze, dla pełnego efektu włącz piosenkę Sama Smitha podlinkowaną na końcu tekstu. Wierz mi – to ważne.
* * *
Wsiadłam proszę Was do samolotu. Wymościłam sobie gniazdko w fotelu przy oknie, wyjęłam książkę Pana Redaktora Wałkuskiego o napadach na banki w USA oraz croissanta cytrynowego z Szarloty (a właściwie po kilku godzinach w torbie – naleśnika cytrynowego), na Spotify czekał zaś nowiutki Sam Smith.
Pomyślałam, że to będzie bardzo miły lot.
Za mną usiadło dwóch młodzieńców, na oko dwudziestopięcioletnich, nawet całkiem miłych dla oka. Jeden z gatunku tych co to czapkę z daszkiem mają przyrośniętą do głowy dzień i noc – nazwijmy go Ziomeczek. Drugi aspirujący na eleganta (i niech już tak pozostanie – Elegancik). W sensie fryz z falą, marynareczka, koszuleczka, okularki. Jakby to powiedział Ziomeczek: „sztos!”.
No i Ci młodzieńcy zawzięcie rozmawiali. A o czym mogą rozmawiać młode chłopaki? No oczywiście o „dupach”!
Młodzieńcy, jak się błyskawicznie okazało, należeli do smakoszy whisky zakupionego w strefie bezcłowej. Oczywiście nie w czystej formie, a wymieszanej pod lotniczym fotelem z Pepsi Max.
Okazało się także, że młodzieńcy mają słabe głowy, a Ziomeczek bardzo poważne problemy sercowe, które relacjonował swojemu kumplowi.
(a Sam śpiewa: „I never feel like this I’m used to emptiness in my heart And in my arms”)
To Bravo Story odbywało się na żywo, między jednym a drugim łykiem łychy. A że Ziomeczek chciał, by Elegancik dobrze go zrozumiał, to się wydzierał.
Wydzierał się prosto do mojego ucha, w którym rozbrzmiewał właśnie Sam Smith, a ja bardzo nie lubię jak ktoś mi zakłóca łkania tego chłopaczka, bo się wtedy niewystarczająco wzruszam.
Poza tym na rzecz nowej płyty Sama porzuciłam „Utalentowanego Pana Ripley’a”, więc rozumiecie: młody Matt Damon, Jude Law z gołymi kostkami i błękitnymi oczami i jeszcze Gwyneth Paltrow w spódnicach, a wszystko to we Włoszech.
No i ja to męskie piękno porzuciłam, by słuchać Smitha i wyobrażać sobie, że gram w komedii romantycznej i oto właśnie jest scena, jak nasi bohaterowie się pokłócili/albo ona zobaczyła go z inną, i teraz, cała we łzach, wyrusza w podróż życia. I jest jej smutno i wspomina chwile wspólnego szczęścia, nie wiedząc, że on będzie na nią czekał na lotnisku z kwartetem smyczkowym, pierścionkiem zaręczynowym i naręczem kwiatów.
Zrozumcie zatem powagę sytuacji.
No i wiecie, Martyna to dupa, z jaką dziewięćdziesiąt, nie!, dziewięćdziesiąt dziewięć procent gości chciałoby być. No i ona piękna i ciało i nasz bohater tak bardzo, bardzo, bardzo…
Ale jest jeszcze Olga (zbieżność imion przypadkowa). No i ta Olga to taka więcej zajebista. I Ziomeczek ma totalny mentlik w głowie. Bo wiecie, Martyna takie zdjęcia wrzuca. „Ale dobrze, że jej tych zdjęć nie lajkujesz” – rzekł Ziomeczek do Elegancika. Na co ten przyznał się, że to ostatnie lajknął, bo było takie ładne, w sensie artystyczne. Tu nastąpiło święte oburzenie.
(Sam na to: „I’ve been burning Yes, I’ve been burning Such a burden This flame on my chest” – zrozumcie ten ból)
Następnie Ziomeczek wyznał, że był zauroczony niejaką Anią. – chyba byłą Elegancika. I było mu z tym tak źle i nie mógł sobie w oczy spojrzeć. I tak to przeżywał, bo męska przyjaźń, bo godność, a tu uczucie i kobiece wdzięki.
(„And I know we’ll both move on You’ll forgive what I did wrong” – Sam to jednak rozumie życie)
I gdyby na tym się skończyło, uznałabym tę konwersację za kolejny dowód, że faceci to jednak straszne baby i tak na prawdę kochają rozmawiać o uczuciach i powinni się wszyscy zatrudnić w maglu, żeby spokojnie plotkować i dokonywać autoanalizy.
Niestety Ziomeczek ewidentnie miał w czubie. Darł się coraz głośniej, gwizdał i rzucał słowami z gatunku rynsztokowych (ale ich zasób to miał ubożuchny). Steward w końcu obczaił skitraną flaszkę i ją skonfiskował. A potem, po kolejnych gwizdach, uprzedził, że na chłopków może na lotnisku specjalny komitet powitalny czekać. Ale wiecie, nie że kwartet smyczkowy tylko granatowe mundury.
Na szczęście rozpoczęliśmy zniżanie, więc zmiana ciśnienia skutecznie odcięła Ziomeczkowi zasilanie i poszedł biedulek spać.
Ciekawe o kim śnił? Martynie, Oldze czy Ani? A może o wszystkich trzech na raz!
Jaki jest morał tej historii bez pointy?
Po pierwsze drogie dzieci nie pijcie własnego alkoholu w samolocie, bo to wiocha straszna.
Po drugie miłość śmierdzi i popycha do niecnych czynów, jak podkochiwanie się w dziewczynie przyjaciela.
Po trzecie zawsze miejcie ze sobą kwartet smyczkowy lub chociaż przenośny głośnik. Uważam bowiem, że konwersacja młodzieńców byłaby pełniejsza, gdyby słuchali w tym czasie Sama Smitha.
Po czwarte, ze zrozumiałych względów, chciałabym zobaczyć ten cud boski, który przybrał postać Martyny i to artystyczne zdjęcie.
Bisous :*
2 comments
Marta K.
Od dłuższego czasu wpadam tutaj do Ciebie, od niedawna śledzę także na Instagramie, ale zawsze z ogromną przyjemnością (i od pierwszej linijki z coraz lepszym nastrojem) czytam każdy Twój tekst do końca. Niesamowicie wszystko ubierasz w słowa !
MerCarrie
Jak mi miło powitać Cię w Tym miejscu!
Twoje ciepłe słowa to cudowny prezent Mikołajkowy :))))
:****