Jednym z moich ulubionych programów telewizyjnych jest „Salon sukien ślubnych”. Siadam sobie na kanapie z kubkiem herbaty w dłoni i z wypiekami na twarzy przyglądam się amerykańskim pannom młodym szukającym wymarzonej sukni w salonie Kleinfeld. Zawsze wzdycham z rozczarowaniem, kiedy uczestniczki mają niski budżet, bo koszmarki za dziesięć tysięcy dolarów, które konsultantki przynoszą przebieralni, odbierają mi mowę. Pomimo wrodzonego cynizmu i lekkiej kpiny z miłośniczek upstrzonych klejnocikami bez, kibicuję wszystkim pannom młodym (i tym prawdziwym i tym podstawionym), by znalazły wymarzoną suknię i żeby było je na nią stać.

Należę do tych kobiet, które uwielbiają śluby, nie są w stanie przejść obojętnie obok witryn, w których pysznią się kaskady białych koronek, tiulu i eleganckiej satyny. Na myśl o ślubnej przysiędze przechodzą mnie dreszcze, a obsypywanie młodej pary płatkami kwiatów uważam za największą przyjemność, a pierwszy taniec zawsze mnie wzrusza.
Tymczasem do własnego ślubu, jak wiele panien młodych, podchodziłam z dystansem. Irytowało mnie załatwianie sali, wybór menu, ogarnianie formalności, ustalenie listy gości, wybór DJ-a, fotografa, tortu…wszystkiego. Najlepiej by było, gdyby ktoś to za mnie załatwił (i najlepiej zapłacił), ale że zawsze muszę mieć wszystko pod kontrolą i tak w efekcie organizowałabym wesele sama. Największym koszmarem był jednak wybór sukni ślubnej…
Wiesz jak to jest, kiedy musisz kupić spodnie, albo zwykłą czarną sukienkę do pracy, a w sklepach nie ma kompletnie nic? No to z suknią ślubną jest jeszcze gorzej. Zwłaszcza, jeśli już dawno wymyśliłaś sobie, jak ta suknia ma wyglądać.

Pamiętasz, Carrie czekającą w paryskim hotelu na dziada Petrovskiego? Stała w oknie w ogromnej spódnicy z tiulowymi kwiatami i w topie z cienkiej mgiełki wyszywanej cekinami. Ja tak właśnie chciałam wyglądać. Dokładnie! Zdawałam sobie jednak sprawę, że uszycie czegoś takiego kosztowałoby majątek (nie wspominając o tym, że musiałabym znaleźć krawcową, która by się w ogóle podjęła tego zadania). Nie pokładałam też specjalnej nadziei w ofercie salonów mody ślubnej. Tak, poddałam się na wstępie.

Przymierzyłam co najmniej kilkanaście modeli. Od zwiewnych, greckich tunik, przez syrenki (o mamo! Jak ja w nich koszmarnie wyglądałam!) po typowe tiulowe księżniczki. I nic. Nic mi się nie podobało. Konsultantki w każdym sklepie próbowały mi wcisnąć suknię ze spódnicą z poszarpanego tiulu (bardzo modne parę lat temu), aż nie wytrzymałam i powiedziałam, że sukienkę z chusteczek do nosa sama sobie mogę zrobić i nie muszę za nią płacić kilku tysięcy złotych. Byłam już tak zniechęcona, że chciałam kupić kieckę powystawową na wyprzedaży (jedyne 600,00 zł – deal życia!).

Mama na szczęście nie dawała za wygraną. W końcu trafiłyśmy z mamą do salonu na Pradze. Zniechęcona chodziłam między wieszakami, kręciłam nosem, puffałam, wydymałam usta i przewracałam oczami. I wtedy zobaczyłam…Ją! W kwiaty. Gorset, który nawet mi się podobał. Ale przede wszystkim były KWIATY. Misterna, tiulowa konstrukcja nanizana na drucik. Pokazałam ją palcem. Konsultanta proponowała, żebym przymierzyła jeszcze dwie inne, ale mnie one nie interesowały. Chciałam tylko tę jedną.
Kiedy stanęłam przed lustrem w sukni, z rozpuszczonymi włosami i w motocyklowych botkach, zaczęłam piszczeć. Piszczeć, podskakiwać i klaskać w ręce. Pozostałe klientki i konsultantki zbiegły się obejrzeć przedstawienie, mama ukradkiem ocierała łzy (wmawiam sobie, że wzruszenia, ale jestem przekonana, że popłakała się ze śmiechu)(niestety), a ja piszczałam w najlepsze.

To niesamowite, że faktycznie jest tak, że jak znajdziesz swoją suknię, to już wiesz. I że choć do twojej sylwetki pasują różne modele, to wcale nie muszą ci być pisane. Wyglądałam obłędnie w satynowej balowej sukni. Byłam w niej chuda jak pies i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Ale co z tego, skoro jej nie czułam? To tak jak w tym programie TLC. Dziewczyny pokazują się swojej świcie w przepięknych kreacjach, wyglądają, jak z katalogu, ale nie są zachwycone. Bo po prostu nie czują się sobą.

Niebawem za mąż wychodzi moja siostra i wprost nie mogę się doczekać wybierania sukni. Młoda jest szczuplutka, śliczna i wdzięczna i będzie dobrze wyglądała we wszystkim. Z resztą już ja się postaram, żeby przymierzyła WSZYSTKIE dostępne modele. Bo panna młoda to także trochę taka duża lalka, którą można przebierać w te oszałamiające sukienki. Pamiętam, że moje przyjaciółki kazały mi zakładać modele, na które nie miałam najmniejszej ochoty, ale robiłam to, by sprawić im przyjemność. Potem naturalnie kłóciły się ze sobą, która dokonała lepszego wyboru, ale ja swój obowiązek małpki w cyrku spełniłam.

Ostatnio z rozmawiałam o ślubnych zakupach z przyjaciółką (także mężatką). Ustaliłyśmy, że obie marzymy, by znów poprzymierzać suknie ślubne („och, wiesz, czuję, że odnalazłabym się w balowej z wyszywanym kryształkami gorsetem”), albo żeby chociaż zrobić sobie w naszych starych kreacjach imprezę (jak w „Przyjaciołach”). Sęk w tym, że żadna z nas się w nie nie wbije. Kasia jest w ciąży, a ja po prostu przytyłam. Nie zmienia to faktu, że perspektywa przystrojenia się w kaskady tiulu jest niezwykle kusząca. Ustaliłyśmy także, że o ile znamy wiele kobiet, które nie chcą mieć tradycyjnego wesela (czego nie rozumiemy, bo nasze wesela były świetne!), ale zawsze mają jakiś pomysł na suknię ślubną i nie umieją sobie odmówić wycieczki do choćby jednego salonu.

I to właśnie jest super! Bo przecież ślub to jest taki moment w życiu, kiedy bez mrugnięcia okiem możesz zamienić się w księżniczkę. Choćby na tę godzinę, kiedy w salonie konsultantki będą koło ciebie skakać podtykając pod nos coraz to wymyślniejsze suknie. I bardzo dobrze. Trzeba czerpać z tego pełnymi garściami, by potem z uśmiechem wracać myślami do tych uciążliwych i nieznośnych przygotowań. I do tego dnia, kiedy wszystkie oczy są skierowane na ciebie, a usta wypowiadają bezgłośnie zaklęcie „i żyli długo i szczęśliwie”.

Bisous :*

You May Also Like

8 comments

Reply

Też zawsze wzruszały mnie śluby, pierwsze tańce i przysięgi. W tym roku okazało się, że do 11 wesel w sezonie sztuka i idąc na ostatnie z nich w ciągu zaledwie dwóch miesięcy chciałam krzyczeć i błagać lekarza o zwolnienie lekarskie z tej imprezy. Liczę, że w przyszłym roku trafi się tego trochę mniej i na nowo będę mogła cieszyć się sypaniem kwiatków pod suknię. A co do sukni! Jak bardzo ja się pod tym podpisuję… Kiedy pierwszy raz idziesz do salonu sukien i masz w głowie wizję wymarzonej wiedz, że czeka Cię bolesne lądowanie w sztywnych koronkach z plastikowymi dżetami. Polowanie na tę jedyną to nie łatwa sprawa… :) Uściski!

Reply

OK…11 wesel to już przesada. Zwłaszcza, że to 11 weekendów – pełne dwa miesiące!!! I co najmniej trzy kiecki na te wesela (no bo jedenaście razy w tej samej to można z nudów oszaleć). Nie dziwię się, że chciałaś zwolnienie :)))

Reply

Totalnie… 11 weekendów… no i jeszcze przecież panieńskie i kawalerskie!! :) Help!

Reply

Nie ma że boli! :) :*

Reply

Ja swoją sukienkę będę pamiętać jako koszmar.. Mam 153cm wzrostu i jak poszłam „na salony” to był dopiero cyrk – mi sie podobały te na syrenkę, ale rozszerzenia w okolicach kolan ja miałam… W okolicy kostek. No aż w końcu Pomysłowy Dobromir wylazł ze mnie i poprosił panie czy… Nie maja sukienek komunijnych! W końcu kupiłam najmniejsze zło i poleciałam w tym do kościoła. Tak mi przypomniałaś ze muszę wrzucić ogłoszenie „na sprzedaż”!
P.s. Z koleżanką z pracy po 2 butelkach babelkow bawiłyšmy sie w księżniczki tydzień przed ślubem, na coś chociaż sie przydała!

Reply

taaak!!! księżniczkowa impreza!!! brokat, cekiny i jednorożce!

Ale faktycznie, jeśli nie masz „standardowych” wymiarów masz problem. Kiecki są w małych rozmiarach (dziś już bym się w żadną nie dopięła), no i musisz być chociaż średniego wzrostu (takie 165 cm na przykład). Choć moja przyjaciółka, niewiele wyższa od Ciebie, się uparła na syrenkę – krawcowe przerabiały jej ją jak wściekłe. Tuz przed ostatnią przymiarką dostała ataku histerii ;)))

Reply

Ja o sukniach się nie wypowiadam. Mieliśmy ślub cywilny i poszłam w małej czarnej. Zresztą nasz ślubny weekend był koszmarem a nie suknia bo mieliśmy gości do d… ser im nie pasował, pyszne torty, to że nie było MTV też! W ogóle ja nie rozumiem jak można być takim cebulakiem, żeby przyjeżdżać w gości i wszystko krytykować? Ps. Wyglądałaś olśniewająco?❤️?

Reply

co za ludzie??? no kurde nie dogodzisz O_o

(:***)

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *