Spotkania z przyjaciółkami są dla mnie świętością. Znamy się już ponad dwadzieścia (!) lat – szmat czasu. Przeszłyśmy razem wiele. Były chwile zarówno fantastyczne (tych na szczęście najwięcej), jak i te bardzo niefajne, ale zawsze byłyśmy razem i mogłyśmy na siebie liczyć.
Mijają kolejne lata, mamy coraz więcej zajęć i obowiązków: chłopaków, mężów, pracę – czas wolny się kurczy w zastraszającym tempie. Umówienie czterech zajętych dziewczyn w tym samym miejscu i czasie stanowi wyzwanie, ale czego się nie robi dla najbliższych! Ze stoickim spokojem porównujemy nasze kalendarze i po kilkunastu próbach – udaje się. Wybór miejsca stanowi już tylko formalność.
Kiedyś spotykałyśmy się u siebie w domach. Przygotowywałyśmy przysmaki, kupowałyśmy wino i mogłyśmy w spokoju poplotkować. Wraz z facetami pojawiła się cenzura – rozwieszali uszy i swoboda wypowiedzi została zagrożona!  A poza tym podjadali. Tego było za wiele, więc przeniosłyśmy się do knajp. Zasadniczo chodzimy w dwa miejsca: albo na Chłodną, albo do Charlotte.
Przy okazji postu o Aïoli już o Charlotte pisałam. Jest to miejsce „tuż za rogiem”, w którym zawsze jest przyzwoite wino, pyszne pieczywo i desery (sernik z białą czekoladą!). Może niektórzy z Was pamiętają, że wcześniej był tam sklep rybny (a jeszcze wcześniej także restauracja serwująca ryby). Odwiedzałam go regularnie, aż nagle, pewnego dnia, zupełnie bez uprzedzenia, zastałam zamknięte drzwi. Miałam nadzieję, że to po prostu remont. Owszem remont był, ale po to, aby przygotować lokal pod knajpę. Kiedy otworzyli, przyszłam z naburmuszoną miną zobaczyć Nowe Miejsce. Nadęta usiadłam przy wspólnym stole, zamówiłam śniadanie, rozejrzałam się i zobaczyłam, że na ścianie nadal jest mozaika z rybami – to mnie nieco udobruchało. Po pół godzinie poczułam, że znalazłam swoje miejsce i ostatecznie pogodziłam się z utratą sklepu. Od tej pory chodzę tam regularnie z dużą przyjemnością i mam w nosie powszechną opinię, że to mekka snobów.
 Niech i tak będzie. Jestem snobką i dobrze mi z tym.
W Charlotte czuję się jak w domu. Może to z powodu połączenia bieli, niebieskiego, czarnego i dębu. No i te wielkie okna
wychodzące na Plac Zbawiciela i mój ulubiony kościół. Zawsze zamawiam to samo: croque monsieur, foie à la Charlotte, a na deser sernik lub crème brûlée.  No i oczywiście wino lub bąbelki. I już.
Było minęło. W tle sernik z białą czekoladą (P-Y-S-Z-N-Y).
Do babskich spotkań przygotowuję się staranniej niż na randki, albo na imprezy (no chyba że widzimy się tuż po pracy, wtedy jedyne, co mogę zrobić, to próbować zamaskować sińce pod oczami po całym dniu spędzonym przed komputerem). Ten wieczór jest czasem poświęconym wyłącznie kobiecym przyjemnościom. Kąpiel, makijaż, pomalowanie paznokci (tego akurat szczerze nie znoszę – chciałabym mieć własną manikiurzystkę w domu!), ułożenie włosów, ukochane perfumy, kaszmirowy sweter. Pielęgnacyjny rytuał wprowadza mnie w dobry nastrój i nakręca na spotkanie z Dziewczynami.
Piana. W wannie wrzątek. Woda z cytryną. Milusio.
Mete-ola-rites!
La vie est belle – kiedyś używałam Flowerbomb, ale potem, jak zauważyła A., nagle całe miasto zaczęło tym pachnieć. Złoty pył jest bajkowy, a atomizer budzi emocje w każdym, także w mężczyznach. ;)
Nigdy nie mogę się zdecydować na kolor.
Jestem gotowa do wyjścia – wieczór dopiero się zaczyna!

You May Also Like

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *