Kiedy Ty sobie smacznie spałaś i przykrywałaś nos kołdrą lub wystawiałaś jedną stopę, byś mogła oddychać swobodnie (czy Ty też oddychasz przez sen stopami?), ja już byłam w podróży.
Jak wiesz nad Polską szaleją burze, fronty bujają się od lewej do prawej granicy naszego pięknego kraju (i z powrotem) trzymając pod boki, jak na weselnej biesiadzie.
W takich jakże miłych okolicznościach przyrody przyszło mi lecieć do jedynej w swoim rodzaju Brukseli. Lot miałam o 6 rano.
3:40 Kiedy w głębokich ciemnościach, w strugach deszczu mój ojciec zmierza do samochodu z siekierą w ręku, czuję niepewność. W świetle jedynej rachitycznej latarni błyskają ostrze i białka oczu, w tle słychać pomruki burzy…
Tata tłumaczy to niecodzienne akcesorium potrzebą ewentualnego usuwania przeszkód i kłód rzucanych na drogę przez burzowe wichry i psocące drzewa. Moim zdaniem potrzeba uciszenia gadatliwej córki także wchodzi w grę. Właśnie skończyłam czytać nowy kryminał i teraz dużo wiem o życiu. I śmierci. Na wszelki wypadek postanawiam się nie odzywać i śmiać się z każdego dowcipu.
3:42 Ruszamy w czarną noc, w tornadzie liści, wśród szelestu drzew… Tata zręcznym slalomem omija żaby i lisy.
4:40 W Gdyni, jak to w każdym nadmorskim mieście, niezbędna jest amfibia. Lub batyskaf. Leje niemożebnie. Prędkość zawrotna ok 50km/h.
5:05 Wpadam na trójmiejskie lotnisko a tam piekło. Tylu ludzi, co w kolejce do kontroli bezpieczeństwa, widziałam ostatnim razem w ogonku do windy na tarasy widokowe Wieży Eiffel’a.
5:08 Długo nie myślę i bezczelnie omijam kolejkę do kolejki. Mówię celniczce, że pora na mnie najwyższa. Kiwa głową bez słowa.
Wchodząc do kontroli bezpieczeństwa słyszę awanturującą się panią, że „ONA się wepchała!!!” O przepraszam! Nie przypominam sobie, żebyśmy były na Ty! Proszę się do mnie zwracać per Jaśnie Panienka. Gwoli ścisłości – Pani nigdzie nie leciała. Odprowadzała. I pilnowała porządku.
5.20 W kontroli bezpieczeństwa młody, nieznający życia chłopiec każe mi wyrzucić kosmetyki, bo przecież z identycznym zestawem podróżuję zaledwie od kilku lat, więc już najwyższa pora się ich pozbyć. Zaczynam myśleć o siekierze.
5:28 Jestem pod bramką. Spocona, głodna, zła i z pełnym pęcherzem. Dodatkowo wyglądam, jakbym miała nierówno pod sufitem. W jesiennej parce z kapturem i cekinami (które cały czas macała stojąca obok mnie kilkuletnia dziewczynka), kapeluszu słomkowym typu Panama, z koszykiem plażowym i statywem (na szczęście w futerale)(na pewno wszyscy myślą, że w środku jest dubeltówka i dlatego tak na mnie okiem łypią).
5:40 wsiadam do samolotu. Zajmuję miejsce. Facet siedzący za mną awanturuje się, że przez mój lezący koszyk jest mu niewygodnie.
5:43 Pomimo próśb i uśmiechów zabierają mi koszyk (trzeba było się jednak umalować)(albo wziąć siekierę).
6:09 Startujemy. Chmur jest tyle, że przez pół godziny pilot nie może się przez nie przebić. Toalety nieczynne, pęcherz coraz pełniejszy.
6:50 Po czterech rodzinach z dziećmi udaje mi się dostać do toalety. Zaczynają się turbulencje, więc uderzam głową o ścianę. I znów to przekonanie graniczące z pewnością, że kiedy spuszczę wodę zostanę wyssana w kosmos.
7:00 Wreszcie mogę zjeść. Kto normalny je śniadanie o 3 rano??? Nikt!
Zamawiam wodę i herbatę. Rogalika przezornie zabrałam z domu. Pieniądze są w koszyku. W kieszeni kurtki mam tylko kartę kredytową szanownego małżonka.
7:03 Stewardessa prosi o dokument tożsamości przy płatności kartą.
– To karta męża.
– Nie może Pani nią zapłacić. Mąż mógłby domagać się zwrotu.
– Za nowe buty pewnie tak, ale za herbatę śmiem wątpić.
– A jednak nie możemy jej użyć!
– Możecie… – mówię mrużąc oczy i robiąc ruch ręką niczym rycerz Jedi
– NIE możemy.
Mocy ze mną nie ma. Ale opuściła też Hana Solo, więc jestem w dobrym towarzystwie.
7:04 Proszę o koszyk
7:10 Znajduję portfel
7:15 Płacę 5-cio eurocentówkami (złotówek Pani nie chciała, a miałam sporo bilonu)(dużo ważył i chętnie bym oddała)
7:20 Zaczynam jeść, a plastikowa przykrywka przestaje parzyć w usta
7:21 Rozpoczynamy zniżanie, załoga sprząta patrząc na mnie wymownie.
Co ciekawe, jesteśmy nad Niemcami i nie trzęsie (tu zawsze trzęsie), ale w sumie, jak to oni, cały front przepchnęli do nas…u nich cisza i spokój… typowe.
7:40 Podchodzimy do lądowania. Zatyka mi uszy tak, że nie słyszę muzyki, a akurat Piotr Zioła przechwala się, że ma bilet donikąd i okno z widokiem. Phi. Ja też!
7:41 Znów zabrali mi koszyk. Skandynawowie to się jednak strasznie awanturują. W dodatku gadają po ichniemu i nie wiadomo, czy ci się oświadczają czy raczą wysmakowanymi inwektywami. Ludzie to wilki.
7:58 Wylądowaliśmy. W Brukseli nie pada. Szok i niedowierzanie.
Absolutną formalnością jest zwianie mi kapelusza z głowy przy opuszczaniu samolotu. Biegam za nim po płycie machając w kierunku obsługi naziemnej rękami i wzywając pomocy. Odmachują zanosząc się śmiechem.
Taaaak, podróżowanie to czysta rozrywka
Bisous :*
6 comments
Monika
Uwielbiam Cię? Najlepsza blogująca z Ciebie??????
MerCarrie
:))
haha :)
:***
Agnieszka D.
Nie ma to jak pierwszy dzień w pracy po urlopie…
nadrabiam zaległości…
a raczej powinnam…
i już myślałam, że nic nie jest w stanie poprawić mojego humoru …
aż zajrzałam TU (oczywiście przez przypadek, bo przecież wzięłam się od razu za pracę!)
i uśmiech sam przyszedł – dzięki ;)
MerCarrie
:)))
Do usług!
Marta
Uwielbiam czytać Twoje felietony. Masz lekkie pióro, a poczucie humoru bardzo mi odpowiada.
„Szok i niedowierzanie” – tym kupiłaś mnie dziś po raz kolejny, bo to jeden z moich ulubionych zwrotów ;) Pozdrawiam
MerCarrie
Dziękuję Ci bardzo!
Jest mi tak miło, że aż szczerzę zęby do monitora z radości!! :)))
:***