Każdy z nas ma określone preferencje w kwestii podróżowania. Jedni lubią luksusowe ośrodki na pustkowiu, inni nie wyobrażają sobie wakacji bez hotelu z ofertą all inclusive, jeszcze innych interesują wyłącznie długie wędrówki z plecakiem. Są tacy, którzy całe życie najchętniej spędziliby w górach, podczas gdy dla ich przyjaciół góry mogłyby nie istnieć i liczy się tylko morze. Nie ma w tym nic złego, w końcu wakacje/urlop, to czas, w którym mamy wypocząć, zregenerować się, by stawić czoło kolejnym wyzwaniom rzucanym nam przez codzienność. Dlatego perspektywa spędzenia tych kilku lub kilkunastu dni w sprawdzony sposób jest kusząca, miła i bezpieczna.
W końcu po co zmieniać coś, co jest dobre? To proste, bo można trafić na coś równie dobrego, a może i nawet lepszego.
Dziś chciałabym przedstawić kilka powodów, dla których warto czasem opuścić strefę komfortu.
Czas pozbyć się nudy
Zawsze wydawało mi się, że jestem typowym egzemplarzem wakacyjnego leniwca pospolitego. Przyzwoity hotel z basenem lub ładny apartament, cywilizacja (najlepiej duże miasto), morze, rozkoszne ciepełko, wygodny leżak, dużo książek i drinki z palemką – to były elementy obowiązkowe moich wakacji. Cała reszta była poza granicami moich zainteresowań. Ale w końcu zaczęło mnie to nudzić, choć nie umiałam się do tego przyznać nawet przed samą sobą.
Chociaż praktycznie każda plaża jest inna, to jednak plażing zasadniczo wszędzie wygląda tak samo: krem z filtrem, książka/gazeta, leżak, parasol słoneczny, kąpiel w morzu, znów krem z filtrem, spacer może drink, siatkówka i tenis plażowy. Ile można? (Choć uczciwie muszę przyznać, że ja mogę długo. Przynajmniej kilka dni.)
Nie mówię, że masz od razu zmieniać swoje upodobania o 180 stopni, ale może warto wprowadzić drobne zmiany?
Kochasz morze? Spróbuj żeglowania! Nie musisz kończyć żadnych kursów, wystarczy, że wybierzesz rejs dla szczurów lądowych. Odsyłam do moich wpisów z tegorocznego jachtingu w Chorwacji tutaj i tutaj.
Liczą się dla Ciebie wyłącznie muzea i zabytki? Zatrzymaj się z dala od miejskiego zgiełku. Doskonałym przykładem jest Toskania. Parę lat temu z przyjaciółmi wybraliśmy się do San Miniato. W kamiennym domu położonym na szczycie wzgórza wśród winnic i gajów oliwnych mogliśmy naładować baterie napawając się oszałamiającym widokiem. Głodni sztuki pojechaliśmy do Pizy, Florencji, Sieny, które dzieliło od naszego domu zaledwie do półtorej godziny samochodem.
Jeśli urlop, to tylko w mieście? Pojedź tam, gdzie będziesz mieć dostęp do plaży i parków. W Polsce niezastąpione jest Trójmiasto. Za granicą proponuję wybrać Lizbonę, Barcelonę, czy Niceę.
Możesz też, tak jak ja (amatorka morza i plaży) pojechać na pustkowie i zakochać się w wypalonych słońcem trawach.
Zmiana perspektywy
Zawsze zatrzymujesz się w wypasionym kompleksie hotelowym z całodobową obsługą, basenami i dostępną tylko dla gości hotelu plażą? A nie masz wrażenia, że te kompleksy są wszędzie takie same? Czy kompleks, w którym ostatnio mieszkałeś mógłby się równie dobrze znaleźć w Grecji, Hiszpanii, Egipcie czy Turcji? Może następnym razem wynajmiesz mieszkanie lub dom z przyjaciółmi? Jest to świetny pomysł na spędzanie wakacji w Europie!
Pewnie powiesz, że w wakacje chcesz, żeby Cię wreszcie ktoś obsługiwał. Nie chcesz sprzątać, zmywać i gotować. Nie musisz! Cena wynajmu prawie zawsze obejmuje końcowe sprzątanie, jeść będziesz i tak przeważnie na mieście. I co najważniejsze, nie musisz się zrywać na śniadanie i możesz je zjeść po prostu w piżamie – do hotelowej restauracji w piżamie przecież nie pójdziesz! Wynajmując mieszkanie zyskujesz pełną niezależność. A ręczników przecież i tak codziennie nie zmieniasz!
A jeśli uważasz, że hotele to czyste zło i najchętniej wybierasz właśnie mieszkania, hostele lub namiot nad jeziorem, spędź wakacje w hotelu! Kiedy lecieliśmy z Adamem w podróż poślubną wybrałam hotel położony na jednej z chorwackich wysp. Adam trochę kręcił nosem, bo on jest człowiekiem czynu i nie uśmiechało mu się spędzić dwóch tygodni na odciętej od świata wyspie. Ja się uparłam, on mnie kocha, więc polecieliśmy, gdzie chciałam. I co? Był zachwycony! Okazało się, że czytanie książek na miękkiej kanapie nad basenem i picie prosecco do śniadania nie jest znowu takie złe. Oboje zresetowaliśmy się i naładowaliśmy baterie do pełna.
Już widzisz do czego zmierzam?
Stajesz się pewniejszy siebie
Kiedy jesteś w obcym mieście, obcym państwie, w dodatku nie rozumiesz języka i alfabetu, wiesz, że po prostu musisz sobie poradzić. Musisz także zaufać kompletnie obcym ludziom.
W Gruzji w pierwszej chwili czułam się kompletnie bezradna. Nie miałam pojęcia, o czym ludzie do mnie mówią, napisy na znakach były dla mnie zagadką, praktycznie nikt nie znał angielskiego. Większość rzeczy ogarniał Adam. Dodam, że Adam nie zna rosyjskiego, więc do wszystkich mówił po polsku (głośno i wyraźnie) i żywo gestykulował. A kiedy musiał zredagować wiadomość sms do naszego kierowcy, po prostu używał googla lub prosił o pomoc kogoś w hostelu.
Ja z kolei mam doskonałą orientację w terenie. Wystarczy, że raz odwiedzę jakieś miejsce potrafię je potem zlokalizować i do niego trafić (warunek, muszą panować podobne warunki – nocą już mogę mieć problem). Dobrze też czytam mapę i po prostu wiem gdzie trzeba pójść, gdzie skręcić, żeby dotrzeć do celu.
Jak widzisz, tworzymy z Adamem doskonały duet. Jestem pewna, że Ty też masz takie umiejętności, a być może nie zdajesz sobie z nich sprawy. Pamiętaj. Będzie dobrze! Zawsze jest.
Przełamujesz lęki
Nie przepadam za jazdą samochodem. Boję się nadmiernej prędkości i nie ufam obcym kierowcom. Na palcach jednej ręki można było policzyć osoby, z którymi nie boję się jeździć. Zawsze zapinam się pasem, krzyczę na innych, gdy tego nie zrobią, a najczęściej wypowiadanym przeze mnie zdaniem jest: „przepraszam, czy możesz zwolnić?”. Moi przyjaciele na szczęście są bardzo wyrozumiali.
W Gruzji to się nieco zmieniło. Mogłam bowiem wsiąść do rozklekotanego auta, bez pasów, z kierowcą, który ewidentnie wyobraża sobie, że jeździ w Formule 1. Mogłam też zasuwać na piechotę z plecakiem lub czekać przy autostradzie z nadzieją, że zatrzyma się limuzyna z szoferem i czekającym na mnie szampanem w kryształowym kieliszku… Jak się domyślacie, wybrałam pierwszą opcję i tylko modliłam się, żeby bezpiecznie dojechać do celu. Po dwóch dniach, po prostu wsiadałam do samochodu i oddawałam się podziwianiu widoków i wyszukiwaniu kolejnych pasących się przy drodze zwierząt.
Mierzyłam się także z lękiem wysokości. Duma, która mnie ogarnęła, kiedy przeszłam całą założoną trasę i nie poddałam się, wynagrodziłą mi wysiłek i nerwy!
Ale nie namawiam Cię, żebyś za wszelką cenę stawał twarzą w twarz ze strachem i swoimi fobiami. Zrób to tylko, jeśli poczujesz, że warto i że jesteś gotów. W przeciwnym wypadku możesz sobie zepsuć cały wyjazd, a co gorsza czuć, że zawiodłeś samego siebie. A to nieprawda.
Poznajesz ludzi
Pracując po kilkadziesiąt godzin w tygodniu w weekend bywamy zmęczeni tak bardzo, że nie mamy siły absolutnie na nic. Kiedy wreszcie nadchodzi upragniony urlop, chcemy po prostu spokoju. Dlatego niechętnie nawiązujemy nowe znajomości, bo trzeba być miłym, trzeba z kimś rozmawiać, a może nowy znajomy się uczepi i cały urlop będzie zmarnowany. Może tak być. Ale może się zdarzyć, że poznamy fantastycznych ludzi, którzy tylko sprawią, że wakacje będą jeszcze bardziej udane.
W Gruzji w każdym miejscu poznawaliśmy nowych ludzi.
W Tbilisi, w hostelu Namaste, poznaliśmy dwie przesympatyczne lekarki z Krakowa. Błyskawicznie okazało się, że nadajemy na tych samych falach i przegadaliśmy wiele długich godzin nad suto zastawionym stole w knajpie, czy sącząc wino i podziwiając panoramę miasta.
Poznaliśmy też parę z Wrocławia: Kasia postanowiła sobie, że w 2016 r. odwiedzi 12 stolic. Z tego co wiem, dwunastą stolicę zobaczyła w październiku, ale postanowiła na tym nie poprzestawać :) Zainspirowała mnie!
W Krainie Szczęśliwości, zwanej także Udabno, już pierwszego wieczoru poznaliśmy parę Niemców podróżujących po świecie camperem i Belgijkę poszukującą siebie na pustkowiu. Mieli wyjeżdżać następnego dnia, ale po wspólnej biesiadzie i długich rozmowach pod rozgwieżdżonym niebem zdecydowali zostać jeszcze jedną noc. Spędziliśmy razem cały dzień oddając się słodkiemu nieróbstwu: czytaliśmy, ja rysowałam, drzemaliśmy, karmiliśmy osła, wybraliśmy się na konną przejażdżkę. Potem wraz z Francuzem, właścicielem rzeczonych koni, graliśmy w „Wilkołaka”. Było jak na koloniach. Tylko z winem ;)
W Udabno były też dwie inne pary z Polski (nie znające się wzajemnie). Siedzieli przy stołach, jak wystraszone kury na grzędzie, patrzyli na nas dziwnym wzrokiem i kłócili się między sobą. Nie mogłam tego zrozumieć. Wystarczyło zagaić…rzucić jednym dowcipem, lub po prostu dosiąść się do nas. Mieliśmy wino i całą masę podróżniczych anegdotek w zanadrzu.
Dlatego nie zamykaj się w kokonie, nie bądź jak te dwie pary. Poznawanie nowych ludzi jest fajne. Poza tym to właśnie ludzie tworzą atmosferę i klimat.
Nabywasz nowe umiejętności
Tenis, nowa gra karciana, nurkowanie z pełnym ekwipunkiem lub tylko z rurką, yoga, aqua fitness, medytacja – jest tyle fantastycznych rzeczy, których możesz się nauczyć, jeśli tylko ruszysz się z leżaka.
Ja w ciągu ostatnich kilku miesięcy nauczyłam się: nie spać w trakcie rejsu pod pokładem, bo może mi się zrobić niedobrze; uprawiać biegi przełajowe w ucieczce przed krowami; nigdy więcej nie wziąć do ust czaczy (czyli gruzińskiego bimbru). Nauczyłam się także jeździć konno. Prawie…
Florent, właściciel koni i instruktor jazdy, zaproponował nam konną przejażdżkę gruzińskim stepem w promieniach zachodzącego słońca. Dwa razy nie trzeba było mi tego powtarzać, choć ostatni raz w siodle siedziałam przeszło dwadzieścia lat temu (była to spokojna i dość leniwa klacz, która mnie kochała, bo ją głaskałam, czesałam i dokarmiałam ptasim mleczkiem. Siedziałam koło niej w stajni na sianie z pudełkiem łakoci na kolanach i dzieliłam: „jedno dla mnie, jedno dla ciebie…” A koń tylko chuchał mi w kark i grzecznie czekał na swoją kolej. Mogłam się na niej położyć, a ona nie zrobiłaby mi krzywdy).
Kiedy już złapaliśmy nasze rumaki (co nie było proste), Florent zaczął je przydzielać. Mi przypadł D’Artagnan – młodziutki konik. Florent stwierdził: „Pasujecie do siebie. On jest nieśmiały, łagodny i boi się, jak nie widzi swojego stada. Ty też się boisz. Połączenie doskonałe!”. Tak właśnie było. Głaskałam go co chwilę i szeptałam do ucha, że jest najlepszym muszkieterem na świecie i mam nadzieję, że mnie nie zrzuci. A Florenta zarzucałam pytaniami: „dlaczego on stanął?”, „dlaczego on tak macha łbem?”, „dlaczego rży!?” Florent porykując ze śmiechu odpowiadał na wszystkie moje pytania, ale że miał do ogarnięcia jeszcze trzech innych jeźdźców, często zostawiał mnie samą. No i musiałam sobie radzić. I to robiłam!
Punktem kulminacyjnym była przeprawa przez jezioro. Najpierw wszystkie konie zeszły się napić – z jeźdźcami na grzbietach. Florent poczuł się w obowiązku mnie poinformować, że D’Artagnan lubi wodę i jak każde dziecko kocha się w niej taplać. „Jeśli zauważysz, że się bawi, musisz go po prostu zmusić do wyjścia z jeziora!”. „Ale skąd będę wiedzieć, że się bawi?!!!!” „Powiem Ci!” – po czym odwrócił się do mnie plecami. Tym razem jednak D’Artagnan chciał się tylko napić.
Kiedy natomiast przeprawialiśmy się przez rzeczone jezioro i byliśmy już na takiej głębokości, że musiałam nogi okręcić sobie dookoła szyi, żeby ich nie zmoczyć, D’Artagnan uznał, że nadszedł moment na zabawę…Skubany zaczął podskakiwać i chlapać nogami. Kopyta rozbryzgiwały wodę na wszystkie strony, a mój rumak dopiero się rozkręcał. „O! bawi się!” poinformował mnie Florent „No co ty kurde nie powiesz!” odwarknęłam. Popiskując z przerażenia ściągnęłam lejce i kopiąc D’Artagnana po zadzie (nie umiałam się na to zdobyć!) pokazałam, kto tu rządzi. Koń porzucił zabawę z pewnym żalem, a ja mokra od wody i ze strachu odetchnęłam z ulgą.
Potem już pozostało tylko zmierzyć się z pasterskimi psami i stadem krów. Fraszka!
Nie odważyłam się jednak ani na kłus, ani tym bardziej na galop. Uznałam, że jak na pierwszy raz – wystarczy! Chociaż byłam przerażona, nie żałowałam ani sekundy podjętego wyzwania. Gdybym została na leżaku, nie miałabym tak cudownych wspomnień.
Dlatego właśnie warto czasem opuścić strefę komfortu. Podróże staną się wtedy niezapomniane, mogą być prawdziwymi przygodami, o których marzyliśmy jako małe dzieci. Spróbuj, warto. A jeśli Ci się nie spodoba, następne wakacje spędzisz pod palmą mamrocząc pod nosem przeznaczone dla mnie inwektywy. Ale jestem pewna, że tak się nie stanie :)
Bisous :*
8 comments
Ewelina Ch
Z niecierpliwością czekałam na kolejny wpis i się wreszcie doczekałam :) My w tym roku również porzuciliśmy schemat wyjazdów urlopowych w góry – pojechaliśmy nad Bałtyk i na Mazury i mimo, że było bardzo miło i sympatycznie, jakoś za tymi górami tęskniłam :) zgadzam się jednak z tym, że czasem warto coś zmienić :)
Serdeczne pozdrowienia :)
MerCarrie
Zmiany są dobre, a nawet jeśli nie zawsze udane, przynajmniej dowiadujemy się, czego na pewno nie lubimy, a za czym tęsknimy najmocniej!
Buziaki i miłego weekendu! :*
PS: Dopadło mnie życie i dlatego tak mało pisałam ostatnio (sama wiesz jak to jest ;) )
Aga
Nabrałam ochotę na hotel i plażing na wygodnym materacowym leżaku :)
MerCarrie
No to pozostaje już tylko wybrać miejsce, hotel i termin! A potem czekać z utęsknieniem :)
Magdalena
Masz racje,czasem warto cos zmienic.
A nuz bedzie fajniej?Nowe wspomnienia,anegdotki…
Pozdrawiam;)
MerCarrie
Polecam!
I trzymam kciuki :)
Miłego wieczoru
Paulina
O rety! Jazda konna! Gratuluję wyczynu! To moje wielkie średniospełnione marzenie dzieciństwa. Widziałam siebie jako piękną woltyżerkę, ale strach przed bliskością potężnego zwierzaka jakoś tak opóźnił moje jeździeckie osiągnięcia ;)
Zgadzam się z Tobą, warto opuścić wygodny, utarty schemat żeby dowiedzieć się o sobie czegoś nowego :)
Pozdrowienia!
MerCarrie
Woltyżerka :) podoba mi się!
Miłego dnia!