Przestaliśmy zwiedzać. Teraz podróżujemy, odkrywamy, eksplorujemy, doświadczamy, gubimy się i zatracamy. Nie dla nas wydeptane przez innych ścieżki, my nie damy złapać się w turystyczne pułapki, bo unikamy ich jak ognia! Uważamy się za podróżników, choć tak naprawdę jesteśmy po prostu turystami z bajeranckimi etui na paszport i łatwym dostępem do tanich lotów.

Turystyka kojarzy się z zorganizowanymi przez biuro podróży wycieczkami autokarowymi, z pełnym ludzi samolotem czarterowym, którego pasażerowie uważają się za władców świata, bo na tydzień polecieli na all inclusive do Egiptu lub Grecji. Turystykę wiążemy z dużymi hotelami, wycieczkami z przewodnikiem, walką o leżaki nad basenem (kto nigdy nie zarezerwował sobie jakiegoś fajnego leżaka czy łóżka z baldachimem, nich pierwszy rzuci ręcznikiem), talerzami pełnymi jedzenia znoszonymi ze stołu szwedzkiego.

Toż to skandal, granda, wakacyjny paździerz i tandeta!

My jesteśmy bardziej cool, bardziej obyci i światowi. Z niesmakiem i pogardą patrzymy na ludzi ustawiających się w kolejkę do samolotu, zapominając, że dzięki nim odprawa przebiega sprawniej. Przewracamy oczami na widok osób robiących sobie zdjęcia, na których podtrzymują krzywą wieżę w Pizie, bądź łapią piramidy przy Luwrze za ich czubek.
My byśmy się nie zhańbili tak tandetnym zdjęciem. Nasze fotografie są nietuzinkowe, mają niepowtarzalny klimat, bo przecież użyliśmy filtra A4 VSCO.

Tymczasem turysta, który po prostu chce czerpać przyjemność z wycieczki, pozwoli sobie na obciach. Turyście wolno więcej. Wejdzie z aparatem tam, gdzie nie powinien, właduje się w sam środek starówki, bo akurat tak go poprowadzi GPS, będzie jeździł w kółko po rondzie usiłując odgadnąć, który zjazd jest jedynym słusznym i właściwym, a w wypadku ewentualnej kontroli bezradnie rozłoży ręce. Zagada, pożali się, a policjanci z litości puszczą go wolno. I pewnie jeszcze pokierują.

Podróżnik chce wniknąć w środowisko, w którym przebywa. Poznać je od środka jak dziewiętnastowieczny antropolog afrykańskie plemiona, nawet jeśli siedzi w plażowym barze na Mykonos…o ile go w ogóle odwiedzi.
Turysta rozsiądzie się wygodnie w tym samym barze i sącząc drinka przed południem, będzie się cieszył, że oto jest na wakacjach i nie musi działać według jakichkolwiek reguł. Będzie przyglądał się pozostałym gościom baru z zaciekawieniem. Na widok każdego osła, każdej kozy i każdej owcy roześmieje się ze szczęścia.

Podróżnik będzie jadał tam gdzie lokalsi i poświęci wiele czasu by ominąć tak zwane pułapki turystyczne, nawet za cenę zatrucia pokarmowego.
Z turystami bywa różnie. Część z nich pójdzie do restauracji hotelowej lub do pierwszej z brzegu, w której ceny nie przeprowadzą drenażu portfela – on się akurat za bardzo odchudzać nie musi. Część poszuka klimatycznych knajpek, często polecanych przez innych turystów, a zatem już z definicji turystycznych. Swoją drogą wiele na wskroś lokalnych miejsc zmienia się w te popularne wśród turystów i nic w tym złego, dopóki trzymają poziom. W Marrakeszu chodziliśmy wyłącznie do restauracji polecanych na blogach czy stronach internetowych. I wiesz co? Byłam spokojna, że nie dopadnie mnie zemsta faraona i jadłam tylko pyszne jedzenie!

Najczęściej turysta i podróżnik spotkają się w hotelowej recepcji.

Śmiem twierdzić, że znakomita większość podróżujących woli spać w cywilizowanych warunkach i móc wieczorem wziąć ciepły prysznic oraz napić się herbaty, którą ktoś im poda do stolika. Takie same potrzeby ma turysta wymiętolony dniem w autokarze czy samochodzie, jak i podróżnik, który kilka dni z rzędu spał, gdzie popadnie.
Kiedy ich drogi się skrzyżują, spotkają się w hotelowym barze i zaczną opowiadać sobie wrażenia z ostatnich dni, tygodni.
Podróżnik opowie o cudownych ludziach, których spotkał w górach, o nieprawdopodobnych wodospadach i o tym, że nocował w chlewiku. Turysta przywoła kilka lotniskowych i autokarowych anegdotek, powie, które hotele omijać szerokim łukiem i podpyta, gdzie dokładnie są te wodospady. Porozmawiają o planach na nadchodzące dni, wypiją za udaną i bezpieczną podróż, a potem każdy z nich ruszy w swoją stronę.

View this post on Instagram

Somewhere in Poland. You don’t need to visit Island. You don’t have to fly to Norway. Just go to Poland. Only 40 km from Warsaw you will find a perfect winter wonderland ❄️❄️❄️ . . . . Nie widziałam tak pięknej zimy od lat. Kilka centymetrów śniegu, rzeka skuta lodem i szum. Biały szum. Szum, który relaksuje, koi, uspokaja. Uspokaja, choć horyzont jest niemal niewidoczny i masz wrażenie, że znalazłaś się w równoległym wymiarze. W miejscu, w którym świat nie ma końca. . . Nie, nie musiałam w poszukiwaniu śniegu lecieć na Islandię (choć marzę o niej od lat), nie musiałam odwiedzać Norwegii, nie musiałam nawet stać w korku na Zakopiance. Wystarczyło pojechać do SPA pod Warszawą, by odkryć kilka pięknych miejsc. . . . Jak Wam minął weekend? Udanego tygodnia! Bisous💋 . . . . 📷 – @cowolipoli ❤️ . . _________________ Kurtka – @massimodutti Sweter – @andotherstories Torebka – @chylak.bags Buty – @timberlandpolska . . . . . . #capture_today #my_365 #parisiennestyle #effortlesshair #stylestories #effortlesschic #stylediary #styleinfluencer #womanwithstyle #ootdmag #neutralstyle #inspocafe #styledujour #momentsofchic #stylegrid #parisianchic #pureelegance #ootdinspo #messyhairday #downcoat #winterlookbook #winterstreetstyle #streetstylelook #polskajestpiekna #speechlessplaces #alotofsnow #snowyday

A post shared by 𝐎𝐥𝐠𝐚 ✶ 𝐏𝐚𝐫𝐢𝐬𝐢𝐚𝐧 𝐒𝐨𝐮𝐥 ✶ (@mercarrie) on

Lubię być turystką!

Zachwycać się zabytkami, chłonąć sztukę zgromadzoną w muzeach. Sprawia mi przyjemność odwiedzenie kultowych kawiarni czy knajpek, choćby po to, by wyrobić sobie o nich zdanie.

W Paryżu zajadam się makaronikami, kocham pływać statkiem po Sekwanie i pić wino w ogrodach Tuileries, w Rzymie podziwiam Forum Romanum, po Portugalii jeżdżę z książkowym przewodnikiem, a podczas rejsu wśród chorwackich wysp najbardziej interesują mnie plaże i cafe-bary. Nad polskim morzem zajadam się flądrą i goframi, w Brukseli chodzę na starówkę i popiskuję ze szczęścia na widok Atomium, w Gruzji i na Ukrainie udaję podróżniczkę – taką z plecakiem i w Timberlandach, na Ukrainie także walczę z karaluchami w kuszetce i jem krewetki kupione u babuszki na deptaku, w Marrakeszu jeżdżę na wielbłądach i szukam tajemniczych ogrodów, w Warszawie spędzam czas nad Wisłą i na Zbawiksie, w Santander chodzę tylko na jedną plażę, bo łatwo dostać się na nią autobusem, a wizytę w Brugii zaczynam od rejsu łódką.

Kupuję magnesy na lodówkę dla rodziców, wysyłam pocztówki, robię zdjęcia – często identyczne jak setki innych na Instagramie, ale dla mnie wyjątkowych, bo uwieczniających ten moment, zapach, nastrój i widok. Jadam w knajpach polecanych przez innych turystów lub przez gospodarzy wynajmowanych mieszkań czy hoteli. Czasem wybieram „mordownię”, która na pierwszy rzut oka jest obskurna, ale tłum ludzi w środku sugeruje dobre jedzenie. Potrafię przejść pół miasta w poszukiwaniu „najlepszej lodziarni” – polecanej w przewodnikach. Bywa, że jeżdżę na zorganizowane wycieczki, choć wolę jednak ułożyć sobie harmonogram zwiedzania sama i do dziś uważam, że zaszycie się na dwa tygodnie w ekskluzywnym hotelu na chorwackiej wyspie było najlepszym sposobem na spędzenie podróży poślubnej.

Ale największą przyjemność sprawia mi podróż jako taka. Kiedy siedzę w pociągu, autokarze czy samochodzie, za oknami zmieniają się krajobrazy, a ja nie muszę myśleć o problemach, niepowodzeniach, kłopotach.

Trzytygodniowa wyprawa nie czyni z nas podróżników, ale ciekawych świata turystów już tak.

I wiesz? Naprawdę nie ma w tym nic złego!

Bisous :*

Kurtka – Massimo Dutti

Buty – Timberland

Sweter – & Other Stories

Torebka – Chylak

Jeśli lubisz moje zdjęcia i tęsknisz za nowymi tekstami, dołącz do mnie na Instagramie i Facebooku. Tam codziennie dla Ciebie piszę, rozmawiam z czytelniczkami i jestem obecna. Dla Ciebie.

Chodź. Będzie fajnie. 

Facebook MerCarrie  klik klik klik

Instagram MerCarrie klik klik klik 

 

You May Also Like

8 comments

Reply

jeah, jak już ustaliłyśmy, zgadzam się w pełni z faktem, że brudny plecak i spanie z twarzą w zarzyganej ścianie nie czyni z nikogo podróżnika ;) ale ale – może nie w chlewiku, natomiast uważam, że namiot jest spoko o tyle, że pozwala nocować tam, gdzie jest dzień-dwa drogi i piękna natura, albo w miejscach, gdzie nie ma opcji żeby mnie było stać na nocleg (Park Krugera w RPA np., najtańsza opcja na 4 dni w parku inna niż namiot w terminie w którym byłam, opiewała na jakieś 1000 EUR od 1 osoby, thank u no thank u)

Reply

Ależ oczywiście! Namioty są fajne i mają wiele zalet, nie twierdzę, że jest inaczej.
(250 ojro za noc hhyhyhy – dobre żarty)

Reply

Być podróżnikiem nie jest łatwe dla naszej miejskiej psychiki… Jak w zeszłym roku wylądowałam z mężem w Gruzji i dowiozło nas rozklekotane cacko do Uszguli.. to przed nami roztaczała się perspektywa 3 dni bez neta (bo akurat awaria) a wioskę obeszliśmy w godzinę…. trochę złapała nas panika… Następnego dnia już się oswoiliśmy i ruszyliśmy na lodowiec ale tego pierwszego wrażenia nie zapomnę. Nie zapomnę też smaku kiszonych(???) bakłażanów i widoku za oknem ale to już inna historia :)

Pozdrawiam,
Justyna

Reply

Och! Jak ja Cię rozumiem!

Gruzja to kraina szczęśliwości i chciałabym tam kiedyś wrócić.
Tyle strachów tam przełamałam!
Sklejony taśmą klejącą samochód bez pasów, Kazbegi i krowy, jazda konna po stepie… Cudownie, ale! Internet miałam cały czas ;)))))) Bez Internetu zapewne czułabym się odcięta od świata ;)))

Buziaki :*

Reply

My chcieliśmy zaoszczędzić na podróży poślubnej na La Digue… Sami wykupiliśmy lot, sami znaleźliśmy zakwaterowanie w tak tam popolarnych Guest House. No i wyszło nam drożej niż zameldowanie w hotelu w opcji pół pensjonat :D. Nie wiedzieliśmy, że będąc tam po sezonie (czerwiec), sklepy (aż 2 na całej wyspie) są puste, a jak przypłynie jedzonko to jest tak cholernie drogie że mózg stawał. A po 10 minutach i tak półki były znowu gołe… Czułam się trochę jak za komuny… A co do jedzenie na wynos to mieliśmy do wybory smazonego kurczaka albo smażonego kurczaka… Na wyspie otoczonej oceanem :D. Czasem trzeba po prostu zrozumieć że opłaca się być i zwykłym turystą!

Reply

O mamo…
Czasem faktycznie tak jest, że bardziej opłaca się lecieć z biurem podróży. Podliczyliśmy naszą poślubną i gdybyśmy chcieli spędzić dwa tygodnie w tym samym hotelu…wole nie myśleć o tych workach pieniędzy…

Reply

Jak zwał tak zwał, grunt to robić to tak, jak się lubi, po swojemu. Ja co roku robię duży, trzytygodniowy wypad do nowego kraju w Azji, i zawsze na początku jestem ambitną podróżniczką, a jak się już zmęczę (komunikacją publiczną, komarami, brakiem baru w hotelu) to przełączam się na wersję ekskluzywną turysta na wakacjach.

Reply

Ach, musi być super ekstra!
Poza tym to fajny balans – trochę ostrego zwiedzania i trochę lenistwa.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *