Zakupy w sieciówkach to temat kontrowersyjny. Fast fashion, podobnie jak fast food, jest niezdrowa. Dla nas, dla naszego portfela, dla środowiska i dla innych ludzi. Wiemy to. Zdajemy sobie sprawę, że ludzie ciężko pracują za śmieszne pieniądze, byśmy mogły kupić sobie kolejną sukienkę. Mamy świadomość, że za nasze skórzane baleriny płacimy nie tylko w starych pieniądzach, ale także zanieczyszczając rzeki chemikaliami.
Mimo to ciągle kupujemy. Nowe spodnie, nowe buty, nowe torebki. Bo modne, bo widziałyśmy takie na Instagramie, bo pokazują w gazetach, a nie dlatego, że poprzednie spodnie się podarły, a torebki już nie da się naprawić.
Są blogerzy piętnujący sieciówki (choć na press day pojawiają się z chęcią i potem pokazują na Instagramie najfajniejsze ich zdaniem propozycje na nadchodzący sezon). Zwracają uwagę na daleko posunięte inspiracje kolekcjami dużych domów mody (temat rzeka). Mówią, że powinniśmy być świadomymi konsumentami, że warto wspierać polskie marki, niszowych producentów, oryginalne projekty i wzornictwo. W ten sposób dajemy pracę w Polsce i możemy mieć nadzieję, że kupowane przez nas ubrania są etyczne.
Chętnie.
Chętnie kupowałabym ubrania polskich marek, wspierałabym rodzimą produkcję. Ale, niestety bardzo wiele projektów jest po prostu złych. Zaglądam do internetowego sklepu Showroom, by kupić rzeczy wpisujące się w najnowsze trendy ze smakiem i umiarem. Jest ich niestety jak na lekarstwo. Natomiast te rzeczy, które mi się podobają, na których widok moje serduszko szybciej bije, są po prostu bardzo drogie i zwyczajnie mnie na nie nie stać.
Ceny ubrań polskich marek są wysokie. Zestaw trzech koszulek z organicznej bawełny – ponad 300 zł. Sukienka z mieszanki jedwabiu i wiskozy (wiem, że tkanina swoje kosztuje) prawie 1000 zł. Sweter z przyzwoitej przędzy 500 zł. Koszyk 500 zł. Biżuteria: pozłacany łańcuszek nawet kilkaset złotych, podobnie jak cieniutkie obrączki. To są duże kwoty.
Jeśli potrzebujesz w jednym sezonie kupić koszulę, sukienkę, spódnicę, spodnie, może jakiś podkoszulek i o zgrozo jedną/dwie pary butów, nagle się okazuje, że musisz wydać co najmniej dwa tysiące złotych. Tymczasem za ten sam zestaw w sieciówce zapłacisz około tysiąca, a podczas wyprzedaży jeszcze mniej.
Od lat wmawia się nam, że mniejsze marki przywiązują wagę do szczegółów, do jakości. A za to się płaci. Polemizowałabym, ale zakładając, że powyższa teza jest prawdziwa, to nawet jeśli będziesz kupować ubrania droższe, a zatem teoretycznie lepszej jakości, i tak będziesz je zużywać.
Kupując w sieciówce dwie przyzwoite koszulki za 140 zł będziesz je nosić przez kilka/kilkanaście miesięcy na zmianę. Jeśli kupisz jedną za 140 zł, będziesz nosić ją cały czas. Prawdopodobnie zużyjesz ją szybciej niż te dwie tańsze… i będziesz musiała ją wyrzucić.
Wyrzucanie ubrań, nawet zniszczonych (choć umówmy się, trzeba to robić), to zabójstwo dla środowiska. Dlaczego? Bo ubrania nie są materiałami, które łatwo jest przetworzyć. A to za sprawą chemii i barwników, które są używane do ich produkcji. Recycling jest piekielnie drogi, trudny i niestety często nieopłacalny (UE planuje wprowadzić dotacje na przetwarzanie tkanin). Są również tkaniny biodegradowalne jak tencel, ale przestaje on być ekologiczny, kiedy jest farbowany na intensywne kolory, bo zużywa się do tego dużo wody i środków chemicznych. Myślałaś, że to plastikowe butelki są największym problemem?
Polskie marki, które lubię i których ubrania kupuję to Wólczanka i MLE Collection. Uważam, że Wólczanka robi śliczne, dobre gatunkowo koszule. Z kolei wiele projektów firmy Katarzyny Tusk po prostu trafia w mój gust. Do tej pory kupiłam od niej dwie sukienki i sweter i jestem z nich bardzo zadowolona. Dodatkowo uważam, że ceny tych rzeczy nie są aż tak bardzo wygórowane.
Femi Stories, które jak wiecie lubię, ma ceny bezczelne i już kolejny sezon nic u nich nie kupiłam. Madelle Varsovie szyje cudowne sukienki, ale bardzo drogie. Mam słabość do projektów 303 Avenue, ale co z tego, skoro ubrania szyją tylko w rozmiarach S i M??? Serio. Chciałam kupić cudowną, letnią sukienkę i popłakałam się ze śmiechu, kiedy zobaczyłam rozmiarówkę. Wylądowałam oczywiście w Zarze, kupując tę białą, która z tego co wiem już wylądowała w szafach kilku moich instagramowych obserwatorek.
Ostatnio zaś skusiłam się na obłędną sukienkę z Tova Fashion, a na liście zakupów jest torebka Chylak. Przegrzebuję blogi i Instagram w poszukiwaniu marek, które chwycą mnie za serce i nie doprowadzą do bankructwa.
Przy czym warto nadmienić, że jeśli jakaś firma nabierze „wiatru w żagle”, podnosi ceny tak bardzo, że aż się słabo robi. Doskonale to rozumiem, bo przecież nikt nie działa charytatywnie, ale poczucie niesmaku pozostaje (na blogu Kasi Tusk dziewczyny kiedyś sygnalizowały, że jak tylko Kasia pokazała jakiś model torebki, projektantka natychmiast podwyższyła ceny…).
Są oczywiście marki, które szyją w Polsce, cen nie mają skandalicznych, a wzornictwo potrafi oczarować. Niestety są one dostępne jedynie przez Internet.
Jasne, internetowe zakupy są bardzo wygodne, bo z poziomu kanapy można wzbogacić swoją garderobę o piękne i nietuzinkowe ubrania. Ale przyznaj, ile zamówionych w ten sposób rzeczy musiałaś zwrócić, bo na Ciebie nie pasowały? Bo choć kupiłaś zgodnie z tabelą rozmiarów, w biuście guziki nie chciały się dopiąć, a spódniczka była jednak za krótka?
I teraz pomyśl o tym, jak negatywny wpływ na środowisko mają takie zakupy. Każdy nietrafiony ciuch to paczka, która dwukrotnie musi pokonać tę samą trasę: samochodem, pociągiem a w skrajnych wypadkach samolotem. Przecież to obłęd. Nie wspominając o tym, że musisz bawić się w ciuciubabkę z kurierem.
Jeśli zaś zdecydujesz się na przykład na zakupy w sklepach Inditex, możesz ustawić odbiór zamówienia w sklepie stacjonarnym, natychmiast przymierzyć i zwrócić rzeczy, które Ci nie odpowiadają. Poświęcisz na całą czynność pół godziny. Naturalnie pod warunkiem, że sklep masz stosunkowo niedaleko.
Dostępność, relacja ceny do jakości, dobra konstrukcja, ciekawe projekty i świadomość istnienia marki – to są problemy, z którymi muszą się zmierzyć niszowi producenci ubrań. Do tego czasu zdecydowana większość z nas nadal będzie robić zakupy w sklepach dużych koncernów odzieżowych.
Czy świadoma konsumentka może w ogóle kupować w sieciówkach?
Tak. Uważam, że mimo wszystko tak. Musi to jednak robić z głową.
- Po pierwsze nie ulegaj impulsom. Zara wypuszcza nowości dwa razy w tygodniu. To szaleństwo, któremu łatwo ulec, bo przecież we wtorek byłaś modna a w piątek już nie jesteś.
- Jeśli podobają Ci się jakieś ubrania czy dodatki, włóż je do wirtualnego koszyka i wróć po kilku dniach. Zobaczysz, że większość z wybranych rzeczy to nie jest spełnienie marzeń.
- Kupuj tylko te rzeczy, których potrzebujesz i które będziesz nosić dłużej, niż jeden sezon. Nie ulegaj presji szybkich trendów, choćby nie wiem, jak było to trudne (ile prawie takich samych sukienek z guzikami potrzebujesz? Jednej. Maksymalnie dwóch).
- Wybieraj dobre tkaniny. Zerknij na rzeczy z bawełny organicznej, kolekcje join life czy conscious. Nie potępiaj od razu poliestru, bo przecież on bardzo często wzmacnia tkaninę, przez co ubrania wolniej się niszczą (możesz się doszkolić w temacie na blogu Joanny Glogazy). Dbaj o ubrania. Nie wrzucaj do pralki i suszarki wszystkiego, jak leci. Może warto niektóre rzeczy uprać ręcznie (wiem, także tego nie znoszę) w delikatnym płynie. Zobaczysz, ubrania posłużą Ci dłużej.
- Reperuj. Jesteśmy przyzwyczajone, że jeśli zepsuje się nam torebka, buty, czy podrze rękaw, często wyrzucamy rzeczy i kupujemy w ich miejsce nowe. Czasem jest to pretekst, bo już na przykład nie mogłyśmy patrzeć na dany ciuch i odetchnęłyśmy z ulgą, kiedy dokonał żywota. Ale przeważnie po prostu nie chce się nam pójść do krawca, szewca czy kaletnika. W tym roku szewc uratował mi moje ukochane sztyblety, a mój Magiczny Pan od Torebek jest w stanie przywrócić do życia prawie każdą torebkę i walizkę. Podobnie, jak miła krawcowa, która fantastycznie ceruje dziury w delikatnych tkaninach.
Zdaję sobie sprawę, że wiele moich czytelniczek jak i czytelniczek blogów nie promujących rozbuchanego konsumpcjonizmu jest świadoma skali problemu i stara się kupować z głową.
Mimo to uważam, że powyższe wskazówki powinnyśmy sobie wziąć do serca szczególnie teraz – w okresie wyprzedaży, kiedy ubrania w sieciówkach są tanie i trudno jest się oprzeć pokusom.
Po co nam dowody słabości wiszące w szafach…
Bisous :*
Jeśli lubisz moje zdjęcia i tęsknisz za nowymi tekstami, dołącz do mnie na Instagramie i Facebooku. Tam codziennie dla Ciebie piszę, rozmawiam z czytelniczkami i jestem obecna. Dla Ciebie.
Chodź. Będzie fajnie.
17 comments
Katarzyna
Też tak robię z zapełnianiem wirtualnego koszyka :); często za jakiś czas usuwam z niego niektóre rzeczy, inne są wyprzedane, więc znikają same i wtedy sobie mówię, że widocznie nie były mi pisane i zupełnie nie odczuwam po nich żalu.
Lubię piękny zmiękczany len i skusiłam się na dwie sukienki z małych polskich wytwórni. Są przepiękne i mimo ceny (no, niestety niemałej) polecam. Moda na nie na pewno nie minie jeszcze długo.
Myślę, że warto odłożyć na wymarzoną torebkę (czyt.: Chylak :)) czy wisiorek ze złota.
A sieciówki … no cóż trzeba kupować z głową, tak jak piszesz.
Pozdrawiam słonecznie!
MerCarrie
Po mojej głowie chodzi pewna sukienka z lnu, właśnie małej, polskiej firmy… Myślę, że jeszcze dam pomysłowi chwilę na „nabranie mocy ustawowej”. Do sukienki z Tovy przymierzałam się rok ;)))
Co do topniejących koszyków – jest tak, jak piszesz. Nie odczuwamy żalu, bo po prostu nie potrzebowałyśmy tych rzeczy.
Nie zmienia to faktu, że kaprysy warto czasem spełniać. Czasem ;)
Ania
Artykuł w punkt! Też miałam fazę duża na przeceny itp w sieciowkqch. Teraz Lubie tak jak moja Poprzedniczka i Autorka 😘 może ciut ciut drozsze😉 ale takie ubranie które będzie nie tylko na 1 sezon. Ps a len kocham😚 Serdecznie Pozdrawiam!
MerCarrie
wyprzedaże jeszcze parę lat temu w moim wydaniu to było szaleństwo rozbuchanego konsumpcjonizmu…Na szczęście uruchomiłam szare komórki ;)
do wszystkiego się dorasta
:*
Justyna
Ja dodałbym jeszcze ciucholandy. Tam też trzeba kupować z głową i mieć cierpliwość ale buszowanie w nich zapewnia realizację kilku potrzeb w tym łowieckich 😃😃😃
MerCarrie
w ciucholandach przede wszystkim trzeba umieć i lubić kupować. Ja niestety się w nich gubię, ale podziwiam wszystkie dziewczyny, które potrafią wygrzebać prawdziwe perełki.
Moni
Jak przeczytałam wzmiankę o Femi już chciałam lecieć pisać komentarz. Ten sklep to kpina (ten oficjalny Femi Stories) Wyobraź sobie chciałam kupić kurtkę. Kosztowała 1300 zł. Miałam odłożone na nią pieniądze. Ale wyobraź sobie, że po zmianie waluty na euro cena poszybowała do 399 eur. Uważam to za nieuczciwe i na ich oficjalnej stronie nic nigdy nie kupię. To, że mają zagranicznych klientów, nie oznacza, że mogą o kilka stów windować ceny do góry. Mam sklep, sprawdzony, który nie dość, że ma normalne ceny ich ubrań to jeszcze wysyłka jest tańsza. Wiesz, jak się poczułam kiedy chciałam zrobić u nich zakupy? Jak głupek. Za to Zarę uwielbiam. Mam sukienki, kombinezon i chwalę bardzo i koszyk też mam. Pisząc ten komentarz aż ciśnienie mi podskoczyło:)
MerCarrie
Ach, zmiana waluty :D sama słodycz.
Ja z nimi miałam o tyle dobre doświadczenia, że kiedy czegoś nie było w sklepie stacjonarnym i internetowym, to dziewczyny ściągały mi to z Helu.
Nie zmienia to jednak faktu, że moim zdaniem ceny mają zbyt wysokie
Moni
Wiesz, to nie chodzi o samą zmianę waluty. Ja odkąd mieszkam za granicą, nie przeliczam euro na złotówki. Jeśli coś mi wpadnie w oko, jest mi potrzebne i mam na to środki to nawet 399 euro na to wydam. Jednak, nie rozumiem czemu towar sprzedawany poza Polskę jest droższy. Zrozumiałabym gdyby w cenę była wliczana wysyłka. Niestety, za wysyłkę dodatkowo musiałabym zapłacić 40 euro gdzie przeważnie za kuriera z Pl płacę 25 euro. Uważam, że takie praktyki są nieuczciwe. Bo przecież koszta wyprodukowania poza Polskę się nie zwiększają, bo są takie same. A z tym sklepem miałam pierwszą styczność w zeszłym roku, kiedy jedna z dziewczyn na insta poleciła mi od nich bluzę dresową. Kiedy weszłam na stronę bluza kosztowała ok 260 zł a mi na euro przeliczyło 260 euro… to był pierwszy raz. Kolejną szansę dałam im w tym roku. Ceny normalnych bluz itd się poprawiły ale uraz pozostał. Wybacz ten długi komentarz ale nie rozumiem takich praktyk:(:*
Mada
Dla mnie najważniejsze jest to aby to co kupuję pasowało do mnie , mojego stylu i było wygodne .Mam za sobą lata nie trafionych zakupow, bo coś mi w sklepie wpadlo w oko albo widzialam na innej dziewczynie i budziło mój zachwyt .
Kupuję rzeczy i w sieciowkach i droższych sklepach , ale zawsze staram się to dopasować do mnie. Inna sprawa że z wiekiem moja figura się zmieniła (nieco;-))i to co fajnie wygladalo jakies 5 lat temu niekoniecznie się sprawdza teraz, także siłą rzeczy trzeba kupić nowe .Na polskim rynku brakuje mi fajnych butów chociaż sklep Ryłko, ktory dotychczs omijalam szerokim łukiem ostatnio mnie zaskoczył bardzo wygodnymi czółenkami , a i cena była rozsądna.
MerCarrie
To prawda, jest mało fajnych sklepów z butami.
Za Ryłko nie przepadam ze względu na kolory. Mam wrażenie, że wszystkie poza białymi i czarnymi są wypłowiałe…
A zmiana figury z wiekiem to dramat ;) (mam w szafie dwie spódniczki, które „kiedyś włożę”… ;))))
SimplyBeautiful
Ja jestem rozdarta, bo bardzo chciałabym mieć w szafie tylko polskie marki, ale najzwyczajniej w świecie mnie na nie nie stać. Mam kilka, ale zawsze są to przemyślane zakupy.
Więc zdarza mi się kupować w sieciówkach, jednak teraz patrzę zawsze na skład i jest to zdecydowanie mniejsza ilość niż kiedyś.
Pozdrowienia!
MerCarrie
Dokładnie mam tak samo!
Bardzo dobrze Cię rozumiem…
Ewa
Hej, bardzo fajny post. Ciekawe podejscie do tematu – zyciowe po proste. Mi tez Fast Fashion spedza sen z powiek ostatnio.
Walka ze soba – juz nie chodze do Zary, nie zagladam, bo przeciez nic nie potrzebuje. Kupie jedna sukienka ale na zawsze. Bylam w Madelle/// ale nic mnie nie powalilo az tak, choc piekne – cena 800PLN tez nie zachecila.
Pozdrawiam mocno z Dublina :)
MerCarrie
Ja nadal chodzę do Zary, bo ją lubię. Ale! Przez ostatnie dwa miesiące kupiłam tylko dwa ciuchy! Kieckę i koszulkę. Rozpiera mnie duma ;)
A w Madelle niestety jest za drogo jak na moją kieszeń :)
Dominika
czesc, dopiero teraz tu trafiłam za sprawą grupy na Facebooku. Bardzo sie z tymi przemysleniami zgadzam! I jeśli jeszcze nie kupiłaś, stanowczo ODRADZAM torebkę Chylak. Miałam dwie z kasulowej kolekcji plus breloczek. Worek we wzór pytona, szybko zaczla sie przecierać, a po dwoch latach, czyli po upływie okresu reklamacji, kolor skóry zamienił się miejscami na cienozielony…Kółko z breloczka straciło pozłotkę w kilka tygodni! Napisłam do nich, w pierwszym przypadku rozlożyli ręce bo juz po okresie gwarancji. Nawet nie byli łaskawi napisać jakie produkty ewentualnie polecają by te utrate koloru zniwelowac. W drugim przypadku zgodzili sie wymienić breloczek na naowy, ale z kolei ja machnełam ręka przypuszczając ze to wada ich wszytkich i ten nwoy też zaraz straci zlocenie…Nie tego sie spodziewalam po takiej marce! Nie wiem czy kupiłas ostatecznie u nich, ale ja serdecznie polecam torny Mako i La boba, mam od nich i super się trzymają i starzeją ładnie. Pozdrawiam!
MerCarrie
Od czasu powstania wpisu już trochę czasu minęło i stałam się posiadaczką Chylaka :)
Mam swój egzemplarz niemal 2 lata i powiem Ci, że jestem zachwycona. Nic złego się z torebką nie dzieje. Zepsułam pasek (własnoręcznie) – naprawili. Odbarwień skory nie ma, złocenia się nie ścierają. A noszę ją niemal non stop – tylko latem wymieniam na koszyk. Musiałam trafić na bardzo dobrą serię.
Niedawno kupiłam Mandla i jestem ciekawa, jak się będzie sprawdzał :)