Kiedy mam w planie cały dzień zwiedzania i chodzenia po mieście, muszę stoczyć wewnętrzną walkę. Najchętniej odstawiłabym się w tiul albo cekiny, ale zdrowy rozsądek, lata doświadczeń i zawartość tyciej walizki podręcznej wygrywają. Niestety ;)
Na spacer po Forum Romanum i Villa Borghese (dzień trzeci naszych rzymskich wakacji) wybrałam sprawdzone już joggersy (nie wiem, jak mogłam dotychczas funkcjonować bez tych spodni!), koszulkę z dekoltem niemal do pasa, koronkowe body (żeby „przedsięwzięcie” za bardzo nie biło po oczach), mój ukochany bladoróżowy płaszcz w żurawie (tudzież inne ptactwo), brokatowe tenisówki (tak! Mam tylko jedną parę butów!) i…czapkę z daszkiem (pod pretekstem ochrony przed słońcem). No i oczywiście lśniący naszyjnik – nie byłabym przecież sobą, gdybym nie dodała świecidełek.
Wygodnie, a jednak trochę bardziej stylowo niż jeansy i bluza z kapturem ;)
Czapki szukałam od dawna. Musiała być cała czarna, najlepiej ze skórzanymi lub „skóropodobnymi” wykończeniami. Szukałam i szukałam i zawsze było coś nie tak. W końcu, na dziale młodzieżowym H&M, ją dopadłam i kupiłam za szaloną kwotę 39,90 zł. Uznałam, że relacja cena-jakość-prawdopodobne rzucenie w kąt jest idealna.
Czapka okazała się strzałem w dziesiątkę, nie spodziewałam się, że po dwudziestu latach (czyli od podstawówkowej fascynacji kulturą deskorolkowców) znowu będę chodzić w czymś podobnym. Być może to kryzys wieku średniego, ale co tam. Nie przeszkadza mi to, poza tym czapka świetnie wygląda na zdjęciach i pomaga, kiedy nie wiem, co zrobić z rękami ;) (bo modelka ze mnie, jak z koziej d* waltornia).
Na wieczór nie przebrałam się (trochę wbrew sobie – postanowiłam potraktować to jak eksperyment). Dorzuciłam tylko bluzę w paski i założyłam bardziej okazały naszyjnik.
A więc tak, da się chodzić piętnaście godzin w tych samych ciuchach i wyglądać dobrze. Misja zakończona sukcesem!
Bisous :*


