//english version below//
Kiedy P. obwieściła nam, że jest w ciąży nie wiedziałyśmy czy mamy się cieszyć czy rozpaczać. Z jednej strony miałyśmy ochotę skakać z radości, a z drugiej płakać z żalu – wszak pojawienie się w naszej paczce pierwszego dziecka oznacza zakończenie pewnej ery: młodości, roztrzepania, imprez do białego rana i długich babskich spotkań, a co gorsze, niezbicie (!) i niezaprzeczalnie (!) oznacza, że jesteśmy dorosłe.
Pamiętam ciepły wieczór dosłownie na dwa-trzy dni przed porodem, kiedy postanowiłyśmy z Dziewczynami odbyć ostatnie Bezdzietne Ladies Night. Na każde poprawienie się P. w fotelu albo westchnięcie, K. w panice chwytała za telefon z zamiarem wezwania karetki i pytała „To już? Rodzisz? Jedziemy do szpitala?” (do tej pory trochę żałuję, że Bobas nie wybrał sobie właśnie tego momentu na przyjście na świat – zobaczyć K. w akcji – rozkazującą ratownikom i lekarzom – byłoby bezcenne. Ta dziewczyna mogłaby samodzielnie rządzić światem popijając kawę i plotkując równocześnie). W trakcie spotkania zastanawiałyśmy się, czy dużo się zmieni w naszym życiu i czy Bobas zagarnie nam P. na dobre.
Nasze obawy się jednak nie spełniły. Na świat przyszła śliczna niebieskooka Dziewczynka i po prostu stała się towarzyszką naszych spotkań. P. natomiast postawiła sobie za punkt honoru nie oszaleć (o ile i na ile to w ogóle możliwe) na punkcie Bobasa (ja bym chyba oszalała – Bobas jest taki słodki!) i nie wywrócić swojego dotychczasowego (mocno aktywnego) życia do góry nogami („Och, pamiętacie P.? Taka fajna dziewczyna, no ale wiecie, teraz jest Mamą…” – wydęcie ust i prychnięcie). Nie wiem jak to osiągnęła, ale moim zdaniem uzyskała pełny balans między macierzyństwem a szeroko pojętą aktywnością zawodową i towarzyską (może jest nadczłowiekiem – to by wiele wyjaśniało, serio).
Jako że Bobas postanowił urosnąć i skończyć rok, należało to uczcić. A wiecie – jak my czcimy cokolwiek – to hucznie.
Kiedy rozmawiałam z P. na temat organizacji, takie kwestie jak jedzenie (o dziwo) zeszły na dalszy plan w obliczu dekoracji.
Pamiętam, że jako dziewczynka marzyłam o girlandach, balonach, błyszczących kurtynach (zrobionych jakby z włosa anielskiego), konfetti i żeby wszystko było na fioletowo lub niebiesko (w sumie niewiele się zmieniło – teraz bym tylko uderzyła w złoto. Bardzo błyszczące złoto. I biel.). Niestety w sklepach takich rzeczy nie było, więc musiałam zadowolić się pstrokatymi balonami i papierowymi serpentynami.
Z P. zażartowałyśmy, że Bobas będzie miał urodziny, jakich nie miały Mamusia i Ciotki. W związku z powyższym P. obrabowała Tigera (tam jest wszystko!!!) i przystąpiliśmy do dzieła (no dobra, ja pstrykałam zdjęcia, a że w sumie byłam nieprzydatna w pewnym momencie wmanewrowano mnie w zabawy z Bobasem, żeby nie przeszkadzał) – to jest do ozdabiania kawiarni Posiaduffka.
Pamiętam, że jako dziewczynka marzyłam o girlandach, balonach, błyszczących kurtynach (zrobionych jakby z włosa anielskiego), konfetti i żeby wszystko było na fioletowo lub niebiesko (w sumie niewiele się zmieniło – teraz bym tylko uderzyła w złoto. Bardzo błyszczące złoto. I biel.). Niestety w sklepach takich rzeczy nie było, więc musiałam zadowolić się pstrokatymi balonami i papierowymi serpentynami.
Z P. zażartowałyśmy, że Bobas będzie miał urodziny, jakich nie miały Mamusia i Ciotki. W związku z powyższym P. obrabowała Tigera (tam jest wszystko!!!) i przystąpiliśmy do dzieła (no dobra, ja pstrykałam zdjęcia, a że w sumie byłam nieprzydatna w pewnym momencie wmanewrowano mnie w zabawy z Bobasem, żeby nie przeszkadzał) – to jest do ozdabiania kawiarni Posiaduffka.
Nie mogło zabraknąć pysznego (!!!) jedzenia, prosecco (dla seniorów), słodkości i tłumu przyjaciół z dzieciakami.
![]() |
królowa imprezy – pluszowa foka rozmiarów człowieka |
![]() |
tak jest! już podpisuję! |
Impreza trwała bite siedem godzin, a Jubilatka, jak na gwiazdę dnia i gospodynię przystało, nawet nie zmrużyła oka, tylko przyobleczona w tiul i najeczki rozdawała gościom słodkie uśmiechy.
Sto lat Kochany Bobasie!
Buziaki :*
___________________________________________
When P. had announced she was pregnant, we didn’t know how to react: be happy or be despaired. On the one hand we wanted to jump from joy, on the other cry our eyes off. A FISRT child in our gang meant the end of an era: youth, white nights, long Ladies Nights, irresponsibility. Even worse, it meant that we’re officially adult.
I remember an evening two or three days before the birth. We decided to meet with the Girls to have our last Childless Ladies Night. Whenever P. moved in her armchair or sighed, K. panicked. She took her mobile ready to dial 112 and asked: „Is it now? Has it started? Are we going to hospital?” (I really regret that Baby did not welcome the world that night. Watching K. in action, giving orders to paramedics and doctors – that would be priceless. That Woman could rule the world only by herself.) During that meeting we were wondering how things will change. Will the Baby take P. from us?
Hopefully, none of this happened. The beautiful blue-eye Girl came and just like that became full member of our meetings. P. decided not to get crazy about the Baby (I would. Totally. Baby Girl is so cute!) and not to turn her hyperactive world up-side-down (Oh, your remember P. She was so fun in the past. But now, well she’s mother – snorted). I’ve no idea how she did this. In my opinion, she found a perfect balance between motherhood and professional and social activity. I suspect she’s a superhero, that would explain many things.
The Baby Girl decided to grow, a year has passed, so we needed to celebrate. I think you’ve already an idea about our parting: it has to be huge. When I spoke to P. food issues (yep. seriously) were not as important as… decoration. I still remember being a girl. I dreamt about garlands, balloons, shiny curtains, confetti. I wanted everything to be in blue and violet (well….actually, not much has changed. Except, the color. Everything would be in gold. Very shiny gold. With some sprinkle of white). Unfortunately, at those times we didn’t have any of these things. So I had to make use of gaudy balloons and paper streamers.
With P. we laughed that the Baby Girl will have birthday party as her mother and aunts didn’t have. So P. robbed shops with party accessories and we began to decorate a café (OK, at a certain point I was asked to play with the Baby Girl, so she doesn’t destroy decoration before the guests arrival).
We had everything: amazing food, huge and fantastic cake, prosecco (for seniors), tones of sweets and bunch of friends with their kids. The party lasted for seven hours. The Birthday Girl was a real star. She wore a tulle dress, nike sneakers and served smiles to everyone.
Happy birthday My Love!
Bisous :*