Uwielbiam bąbelki. Do śniadania, do obiadu, do kolacji, na plaży, na pikniku, w knajpie, na kanapie…Krótko mówiąc – zawsze i wszędzie.

Zaczęło się parę lat temu w Brukseli. Po godzinie 18 siedzący w kawiarnianych i restauracyjnych ogródkach goście sączyli wino musujące z charakterystycznych, wysokich kieliszków. Ja w tym czasie byłam naturalnie amatorką białego wina, a na czerwone nie chciałam nawet patrzeć. Bąbelki wydawały się być miłą alternatywą. Poza tym te kieliszki wyglądały świetnie! Zamówiłam ciastko, cudownie schłodzone prosecco  i przepadłam na zawsze.
Od tej pory, w każdej knajpie zamawiałam właśnie prosecco lub cavę. Cena skutecznie mnie zaś zniechęcała do szampana.

Początkowo bąbelki piłam wyłącznie po południu, do późnego obiadu lub kolacji. Potem pojechałam na wakacje do Chorwacji. Na pięknej wyspie, w prowadzonym przez Włochów hotelu przy plaży do śniadania podawali prosecco. Wątpliwości miałam tylko przez sekundę – dałam się porwać chwili. I tak, codziennie do śniadania, patrząc się na morze i jachty popijałam jajecznicę (!) albo jogurt (!) bąbelkami. Żyć nie umierać!

W pewnym momencie, ku mojej ogromnej radości, wina musujące podbiły Warszawę. Można było je dostać we wszystkich aspirujących do miana „It” knajpach. I dobrze. Bo przy okazji ceny znacznie spadły, co pozwoliło na raczenie się np. prosecco z kija za 8 lub 9 zł – tyle przyjemności za tak małe pieniądze.

Paryż, spontaniczne śniadanie na Bateau Mouche. Na tę chwilę miałam wszystkie ukochane przyjemności na raz: Paryż, statek, woda, słońce, bąbelki i świeże bagietki.
Bruksela. Sobotni targ na Place Flagey. Był luty, pogoda jak w kwietniu. Ostrygi jednak, delikatnie mówiąc, nie okazały się być moim ulubionym przysmakiem.

Uczciwie przyznaję się, że nie znam się na winach. Po prostu, albo mi smakują, albo nie. Nie rozróżniam szczepów (choć w ostatnim czasie dzięki A. i B. polubiłam primitivo), regionów itp. Nie umiem także docenić szampana – stanowi wprawdzie frajdę, ale nie taką jak cava czy prosecco.

Największą przyjemność bąbelki sprawiają mi pite bez okazji, ot tak, po prostu, bo mam na nie ochotę. A jeśli akurat jest jakiś powód do świętowania – tym lepiej. W moim barku jest zawsze kilka butelek na „wszelki wypadek”: niezapowiedziana wizyta przyjaciółki, zapowiedziana wizyta przyjaciółki, wieczorny spleen, wieczorny dobry humor. Od dwóch lat na swoje urodziny, jako podstawowy trunek, podaję gościom prosecco. Uważam to za zabawny i miły zwyczaj.

Miłego poniedziałku moi Drodzy. Weekend już za kilka dni.

Hiszpania. Wieczór z przyjaciółmi na plaży. Fajerwerki, strzelające korki cavy i dużo śmiech = fantastyczna impreza.
Znowu Paryż. Po całym dniu zwiedzania moją uwagę przykuł napis „Champagne! Le Happy Hour”. Jak się łatwo domyślić, nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności.

You May Also Like

2 comments

Reply

Taaak! Babelki z rozana lemoniada (u siebie kupuje Fentiman’s, w Brukseli na pewno maja odpowiednik!) to jest to..!! :-) Santé!

Reply

Jest dokładnie ten sam :))))

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *