Stało się. Osiągnęłam wiek Chrystusowy. Szczerze mówiąc nie czuję upływającego czasu – mam wrażenie, że ciągle mam 25 lat (albo i mniej, jakby się dobrze zastanowić). Zmarszczek też jakoś szczęśliwie nie widać. Tylko czekolada zrobiła się bardziej tucząca i coraz bardziej cenię sobie wieczór w domu, niż szaloną noc w klubie…
Dostrzegam same plusy
- Nie jestem już taka głupia i naiwna, jak parę lat temu. Z każdym kolejnym rokiem życia nabierałam pewności siebie – przestałam się zastanawiać, co pomyślą o mnie inni, przestałam się przejmować krytyką (no chyba że konstruktywną).
- Zaczęłam też bardziej myśleć o sobie, o tym co jest dla mnie ważne i czego ja chcę od życia. Może to banał, ale uznałam, że jeśli będę szczęśliwa, to szczęśliwi będą także moi najbliżsi – uważam, że to się sprawdza.
- Pogodziłam się ze swoimi niedoskonałościami i postanowiłam się nimi nie przejmować, a przynajmniej nie zwracać na nie ciągłej uwagi. Osiągnęłam stabilizację w kwestii ciuchów (tiul, cekiny, marynarskie paski i brylanty to moje znaki rozpoznawcze!) oraz fryzury – przestałam mocno eksperymentować i szczęśliwie nie noszę już grzywki (chociaż wydawało mi się, że wyglądam w niej świetnie…po analizie zdjęć z bólem muszę stwierdzić, że nie była ona najlepszym pomysłem).
- Nie osiągnęłam jedynie stabilizacji w kwestii wagi, wręcz przeciwnie, kilogramy przybywają same – jak lata w metryce (ok, nie same, może i winna jest czekolada, i kanapa, i wino, ale serio, nie mam siły się odchudzać!). Dojrzałość w nawykach żywieniowych to ewidentnie rzecz, której mi brakuje do zharmonizowania się z wszechświatem.
- Szczęśliwie zakończyłam także wszelką edukację (dwa kierunki studiów plus aplikacja – tylko, za przeproszeniem, 10 lat nauki), więc już nic nie muszę! Co najwyżej mogę chcieć się dalej rozwijać – a to zasadnicza różnica.
W każdym razie życiowy sukces, jakim jest ukończenie w stanie nienaruszonym (nie licząc żwiru zarośniętego w kolanie i blizny po usunięciu znamienia) 33 lat, postanowiłam uczcić hucznie. W kręgu przyjaciół i bliskich znajomych, sącząc prosecco i przegryzając własnoręcznie przyrządzonymi makaronikami. A że nie mogłam być gorsza niż pewien słodki Bobas – przyozdobiłam mieszkanie balonami sprawiając sobie w ten sposób fantastyczny prezent!
Foto
Zapraszam Was do obejrzenia kilku zdjęć – balony żyły własnym życiem i okiełznanie ich było nie lada sztuką – dawno się tak dobrze nie bawiłam!
![]() |
rano balony wyglądały niesamowicie – nie pozwoliłam gościom zabrać ich do domu, tak bardzo czekałam na ten efekt! |
Bisous :*