Jestem klasycznym efektem ubocznym magazynów modowych. Karmiona zdjęciami fantastycznych dziewczyn (tak, wiem photoshop, tak wiem, mają po 16 lat, tak słyszałam o wodzie i wacikach kosmetycznych) ubranych w wystrzałowe ciuchy, dostrzegam pewne drobne niedostatki we własnym wyglądzie. Nieco się to wprawdzie gryzie z wrodzonym narcyzmem i ugruntowanym przekonaniu co do własnej urody (skromność to nie jest moje drugie imię :) ). Uroda jednak to jedno, a figura – drugie.
Jedzenie jest świetne, uczty z przyjaciółmi jeszcze lepsze, dwugodzinne śniadania to najlepszy sposób na rozpoczęcie weekendu, a czekolada to wynalazek Boga i Szatana – jestem pewna, że współdziałali złośliwie chichocząc.
Niemniej, po zimowym letargu, obłożona magazynami prezentującymi trendy na wiosnę i lato popadam w lekką depresję. Widząc bowiem sylwetki proponowane na nadchodzący sezon przez duże domy mody, wiem co mniej więcej znajdę w sieciówkach. I niestety nie jest to powód do przesadnej radości – szorty, mini (przypominające raczej szeroki pasek), gołe brzuchy (poważnie????), ażury, przezroczystości (w sumie to wałkowane od lat klasyki noszone, gdy temperatura skoczy powyżej 20 stopni). Mam zatem do wyboru – albo przyoblec się w szary worek pokutny z dżerseju (jak rasowa bywalczyni warszawskich modnych knajp) i rozkoszować eklerką, albo skurczyć się o jeden rozmiar (jeden rozmiar w dół to rodzaj mojej bariery psychicznej), dzięki czemu poczuję się królową miasta i boginią plaży nie dostając przy tym nerwowych drgawek sięgając do szafy po wyszywaną koralikami mini.
miniówy, koronki i tiule…

Jako że sporty przynoszą średni efekt, a wiek już nie ten i nie ta przemiana materii, zwykłe diety (kapuściana, kopenhaska, woda & waciki, dukana, South Beach, Żryj Mniej itp.) na mnie nie działają. Zdecydowałam się zatem udać do specjalisty (nie, nie do chirurga plastyka, choć jest to w pewien sposób kuszące) – do dietetyczki.

Usiadłam na kanapie przed miłą dziewczynką o oczach sarenki i w momencie, kiedy zaczęłam się czuć komfortowo, dziewczynka zaczęła zadawać mi kłopotliwe pytania (o ilość czekolady na przykład). Uważam, że było gorzej niż na przesłuchaniu w CBŚ – czuję, że tym Panom mogłabym naściemniać o regularności spożywanych posiłków i liczbie wypijanych dziennie kaw. Miła dziewczynka nie dawała się jednak nabrać. Kiedy już odetchnęłam po wyjawieniu wszystkich kulinarnych grzechów, zostałam postawiona na wagę, która razi prądem, kiedy jesteś za gruba albo nie chudniesz we właściwym tempie. Maszyna jest bezwzględna. Wypluła z siebie kartkę papieru, na której narysowany był grubas. Grubas był podzielony na kilka części i wskazywał zawartość tłuszczu i mięśni. Dla odpornych na liczby zawarte było także wyjaśnienie pisemne „OVER”. Spojrzałam na mój wydruk i przy trzecim „OVER” przestałam czytać…
Co za nieuprzejmość! A ja jeszcze płacę, żeby być poniżaną!
Dziewczynka z przebiegłym uśmiechem omówiła wydruk (powiedziała coś w stylu „bla bla blablabla blaaa”) a następnie zapytała o preferencje produktowe do jadłospisu, który ma dla mnie przygotować. Nieco zdębiałam i nieśmiało powiedziałam, że nie lubię kalafiora, brukselki i zielonego ogórka. Na co ona popatrzyła na mnie z powątpiewaniem i zaczęła pytać o kolejne produkty spożywcze. Na każde pytanie odpowiadałam: „lubię”, „bardzo lubię”, „ooo to jest pyszne”. Pomyślałam, że wychodzę na obżartucha i na szybko, bardzo zadowolona z siebie, dorzuciłam, że nie lubię wołowiny i podrobów. Ha! No i co? Jestem wybredna ;)
Na tym spotkanie się skończyło.
 Dziewczynka po dwóch dniach przesłała mi dwutygodniową dietę. Wygląda nieźle, ale nie zawiera lodów (!), czekolady (!!) i alkoholu (a co z szampanem?!!). Kawa też jest zabroniona (chociaż obiecała mi jej nie zabierać – kłamczucha!).
lista zakupów
dietetyczka twierdzi, że jak to wszystko zjem, będę chuda!
Będę Wam co jakiś czas zdawać relację z placu boju (chyba że umrę z wycieńczenia), ale najpierw ostatni posiłek przed wojną (hmmm może śniadanie w Wedlu?).
Miłego tygodnia :)
Buziaki!
_____________________________________________________________
Well, I shouldn’t buy any fashion magazines. They put me in some kind of depression. When I look at  these gorgeous girls (yes, I know they’re like sixteen, yes, I heard about photoshop and yes, I heard about constant diets) I start to think, that I may not be sooo perfect . In general, I think quite highly about myself  (I’m not very  modest ;) ), but the face is one thing, the body – something really different.
My problem is that I like to eat (yah! Check out my Instagram account –full of food) and I think the best way of hanging out with friends is to have a little feast (like a breakfast that will last about two hours). Chocolate is a friend of mine (In my opinion God and Satan made it together thinking it’s a very good joke).
When I scan upcoming collections I can predict what I will find in a high street stores. And I don’t like it at all – shorts, minis, transparencies, crop tops (still, seriously???) (to be honest, nothing really new…). Nevertheless, I can surrender and wear a gray oversized tunics/dresses  whole season (just like all of so called “hip – girls” in trendy Warsaw restaurants and bars). Or I can lose one size (one size up/down – it’s like my scary limit) so that will allow me to feel like a queen of the city or a beach babe and I won’t be feeling uncomfortable wearing studded mini.
Unfortunately, sports don’t help. I’m that old – my metabolism starts to freak out and any diets (liquids only; Ducan; South Beach; Eat Less etc.) don’t work with me. So I’ve decided to visit a specialist (no, not a plastic surgeon – it’s tempting though) – a nutritionist.
I set an appointment. My nutritionist is a nice girl with Bambi-eyes. When I started to feel nice sitting on a couch, she began with some unpleasant questions (about a chocolate and sugar to be specific). I really think it would be much easier to be examined by CIA for example – I’m pretty sure I could trick them about the amount of meals or coffee I eat and drink during a day. But with that Bambi-Girl It was impossible! Then she put me on a Scary-Scale, it’s a machine that gives you an electric shock every time you are too fat or didn’t lose your weight in a proper time. This Scary-Scale is vicious. She printed a picture with a Fatty on it. Fatty is divided in parts (like left leg, right arm, belly) on each one is written what is the percent of fat in that part. For those, who don’t understand numbers Scary-Scale gives some written explanation like “OVER” (I heard there is also “Normal” and “Under”…yeah right!). When I saw a third “OVER” I just stopped reading. How rude is that? And I paid to be insulted?!
Bambi-Girl started to talk about my result and printed picture, but all I heard was more like “bla bla blablabla blaaa”. Then she asked if there is any food I don’t like. “Brussels (haha!) sprout, cauliflower and….ommm….a cucumber!” I answered. She looked at me like having some doubts and started counting out some fruits, vegetables etc. Each time I was answering: “Yep, I like it”, “It’s so good”, “Oh, I totally love that!”. I felt like a glutton. Uh, finely the appointment was over.
After a few days Bambi-Girl sent me a diet for two weeks. It seems quite nice, but the lack of a chocolate (any sweets), alcohol (no more prosecco?) and coffee (Bambi-Girl promised she won’t take it away from me – pretty little liar!)is visible.
I will send you some updates from the diet-battlefield. But at first I have to think about The Last Meal – maybe a breakfast at Häagen Dazs?
Have a nice week :)
Bisous!

You May Also Like

2 comments

Reply

Over?!
I still remember when a personal coach said me (while she was measuring my curves and electrocuting me slowly) "trop grosse, trop grosse!!!"
I went home to eat chocolate to forget (never forgive her)

Reply

"Trop grosse" quelle betisse! Sooooo cruel and rude!

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *